poniedziałek, 25 grudnia 2017

Aperacjum [ Rozdział I cz II ]


- Jak było wczoraj? – zapytał James, odrywając na moment wzrok od cienkiej stróżki dymu, która sączyła się leniwie ku sklepieniu.
- Co masz na myśli?
James sapnął zniecierpliwiony, jednak Draco kompletnie to zignorował. Nie miał ochoty o tym myśleć, a co dopiero rozmawiać. Czuł się okrutnie zmęczony i dziwacznie przytłoczony. Miał ochotę ukryć się w najciemniejszym zakamarku Pokoju Życzeń i nie wychodzić, aż będzie się czuł gotowy. Ucieczka kusiła go, nęcącą perspektywą spokoju, wytchnienia i absolutnej, niczym nie zmąconej ciszy.
- Kobietę – odparł cicho Ślizgon, używając swego najbardziej patetycznego tonu.
Draco ze złością potrząsnął głową i na dobre odrzucił smętne rozmyślania. Gonił go czas, miał mnóstwo zadań na głowie, wszyscy uważali, że kompletnie mu odbiło, a on zamiast wziąć się w garść i zacząć pracować, zerwał się z transmutacji, by siedzieć w opuszczonej damskiej łazience, palić mugolskie papierosy i wysłuchiwać sentymentalnych pytań chłopaka, który prawdopodobnie był socjopatą. Malfoy mocniej niż kiedykolwiek poczuł, że zasługuje na najwyższą pogardę.
- Nie rozśmieszaj mnie – syknął, przeciągając samogłoski – to nie jest kobieta tylko dziewczyna, a to całe spotkanie było wyłącznie po to, żeby skłonić ją, do ratowania mojego tyłka z transmutacji.
James uśmiechnął się kpiąco, co w jego przypadku wyglądało conajmniej karykaturalnie. Podszedł do arystokraty i wziął jego twarz w dłonie. Draco poczuł, jak ogarnia go uczucie irracjonalnego dyskomfortu, tak silnego, że natychmiast, odrobinę zbyt gwałtownie, wykonał trzy kroki w tył.
- Ta dziewczynka je ci z ręki. Jesteś dla niej prawie takim samym bóstwem, jak Potter dla tej małej Weasley. Gdybyś zaproponował jej wspólne mordowanie kociąt, prawdopodobnie nie zawahałaby się ani chwili. A jednak coś poszło nie tak, z jakiegoś powodu nie chwalisz się upojnymi chwilami, które niewątpliwie razem spędziliście – złociste oczy Jamesa lśniły przewrotnym blaskiem, a twarz przybrała drapieżny wygląd – Dlaczego Draco?
Malfoy zadrżał, jednak postanowił zignorować narastający niepokój i zachowywać się, jak gdyby nigdy nic. James zazwyczaj kojarzył mu się z nieszkodliwym świrem. Facetem wystawionym przez wieloletnią miłość, który postanowił uciec od świata i skupić się na numerologii, czy innej równie bezsensownej działalności. Tego dnia jednak coś się zmieniło. James był oschły, nerwowy i zachowywał się jak zwierzę, szykujące się do ataku. Draco jednak ciągle wierzył, że to tylko przywidzenia, spowodowane stresem, przemęczeniem i szkodliwym działaniem mrocznego znaku.
- Szło jak z płatka – rzucił wymijająco, jednak ponaglające westchnienie kolegi, skłoniło go do rozwinięcia swej odpowiedzi – zabrałem ją na wieżę astronomiczną. Opowiedziałem jej o tradycji nadawania imion po gwiazdach i innych czystokrwistych bzdetach. Było…przyjemnie – uśmiechnął się lubieżnie, wspominając wszystko co wydarzyło się poprzedniej nocy.
- Ale nie jesteś w pełni zadowolony – drążył James, wygodnie rozsiadając się na wyczarowanej wcześniej kanapie w barwach Slytherinu .
- Kiedy zrobiło się naprawdę przyjemnie, zwróciłem się do niej ksywką…innej dziewczyny – zakończył kwaśno, odwracając wzrok.
- Jakiej innej dziewczyny? – brwi Jamesa uniosły się wysoko w górę, a usta wygiął w szkaradnym uśmieszku.
Draco westchnął. To było naprawdę niefortunne zdarzenie. Astoria leżała pod nim na ciepłym, kraciastym kocu, dawała się całować, a jej dłonie błądziły po jego plecach. Miała zarumienione policzki i zmierzwione włosy, przymykała oczy i kąsała go w szyję. Nie czuł szumienia w głowie, ale było mu dobrze, w końcu Greengrass całowała poprawnie i była całkiem ładna, już wiedziała, że ma problemy, że mało czasu i że chciałby czegoś więcej, ale transmutacja spędza mu sen z powiek. Wszystko szło tak jak powinno. Ale wspomniał o posiadłości rodziców w Sintrze. Sam nie wiedział dlaczego, po prostu pomyślał, że ją to zainteresuje, w końcu była to wielka część mugolskiego dziedzictwa kulturowego i inne kujonki mogłoby to zainteresować. Ale Astoria nie wiedziała nic o Sintrze, ani o Portugalii. Chciał się wycofać, wrócić do planu, do całowania, do wszystkiego tego, co było w końcu takie proste, jednak ten zegar był już nakręcony, a jego wskazówki wirowały w zawrotnym tempie…
- Jakim się do niej zwróciłeś?
- Granger.
Myśląc o pałacyku w Sintrze nie mógł pozbyć się wrażenia, że Granger chętnie by go zobaczyła. Wyobraził sobie jak chodzi po komnatach z zaróżowionymi policzkami i wykrzykuje jazgotliwe ciekawostki na temat poszczególnych mebli, rzeźb i obrazów. Stwierdził, że w zasadzie to z przyjemnością pokazałby jej Sintrę, zabrał na klify, albo wypuścił się dalej, na piaszczyste plaże Algarve. Swoją drogą ciekawe czy Granger nawet po złocistym, rozgrzanym piasku chodziłaby w tym swoim okropnie niegustownym zbyt dużym swetrze?  Pech chciał, że właśnie w tej chwili Astoria postanowiła musnąć swą drobną rączką szczególnie wrażliwą strefę, a on nie myśląc zbyt wiele, skupiony na doznaniach jęknął gardłowo pierwsze co przyszło mu na myśl, kompletnie zapominając czyją szyją zajmowały się aktualnie jego usta. 
- Jesteś beznadziejny - skwitował James, głębiej zapadając się w plusz fotela - Zachowujesz się jak bohater jakiegoś taniego romansiku, biedny złoczyńca, zakochany w pannie z jasnej strony.
- Wydaje mi się, że przesadzasz - wycedził Draco, złowrogo przeciągając samogłoski - spędzam z nią ostatnio sporo czasu, myślę o naszym wspólnym projekcie, który jest w końcu bezpośrednio z nią związany - znak na przedramieniu zapiekł boleśnie, powodując, że przez twarz Ślizgona przebiegł grymas.
- Nie rozśmieszaj mnie Draco. Ona ci imponuje; jest silna, niezależna, odważna i bystra, mimo że jest mugolaczką. Nigdy wcześniej nikt nie wyłamał się z twoich schematów, prawda? - szczupła twarz Jamesa przypominała w tej chwili nieprzeniknioną głębię, ale w oczach czaiła się złość.
- Hermiona Jane Granger jest z kompletnie innego świata - syknął blondyn, podchodząc do chłopaka i przykładając różdżkę do jego grdyki - wychowaliśmy się we wzajemnej niechęci, wzrastaliśmy w odmiennych wartościach, mamy skrajnie przeciwne ideały i cele.
- A jednak jej charakter...
- Na Salazara - warknął Malfoy, mocniej zaciskając palce na różdżce - nie mam jedenastu lat, a w moich żyłach nie płynie woda. Jej osobowość mnie fascynuje, podobnie jak fascynuje mnie złożoność haftów tamtego gobelinu, co nie zmienia faktu, że ani jedno, ani drugie nigdy nie byłoby w stanie fizycznie mnie pociągać.
Cisza, która między nimi zapadła pełna była niewypowiedzianych oskarżeń i skrywanych podejrzeń, minęła chwila nim Dracon opanował wypełniającą go złość i cofnąwszy różdżkę, z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy, rzucił na podłogę trzymanego w rękach papierosa.
- Możesz czarować wszystkich tymi okrągłymi, zgrabnymi zdaniami i argumentami ociekającymi wręcz ślepą wiarą w idee. Ale jak już podkreśliłeś w twoich żyłach nie płynie woda i cholernie korci cię, żeby sprawdzić co takiego skrywa się pod tymi zbyt dużymi swetrami tej cholernej gryfoneczki.
Huk eksplozji przeciął powietrze, powodując przerażony pisk Jęczącej Marty i wyraźnie dostrzegalne drgnięcie Jamesa, który z miną wyrażającą skrajne przerażenie wpatrywał się właśnie w dymiące zgliszcza swojej torby.
- Nie myśl, że możesz ingerować w moje życie. I nie waż się, nigdy więcej, robić mi pierdolonej psychoanalizy - Furia wypełniała Draco całego, pulsowała w jego ciele, rozchodząc się promienistymi falami od Mrocznego Znaku, który w tej chwili zdawał się znów płonąć żywym ogniem.
Nie panował nad własnymi odruchami i ta myśl napawała go przerażeniem. Nim zdążył choćby pomyśleć, w dwóch krokach pokonał odległość dzielącą go od Jamesa, mocno wczepiając palce w poły jego szat. Gdy unosił go do góry, niespodziewanie dostrzegł charakterystyczne znamię, przebiegające w poprzek szyi chłopaka. Momentalnie zastygł w bezruchu, powodując, że James bezwładnie zsunął się po kamiennej ścianie, rzucając Malfoyowi nienawistne spojrzenie. Myśli blondyna wirowały w głowie, błyskawicznie układając się w spójną całość. Ślizgon poczuł okrutną falę mdłości, podchodzącą mu do gardła i kompletnie ignorując siedzącego na posadzce nastolatka wybiegł z łazienki, w pośpiechu zarzucając na ramię swoją skórzaną torbę. Biegł przez całą szkołę, w myślach dziękując Merlinowi za puste korytarze i wyjątkowo spokojne schody. W Pokoju Życzeń spotkał Granger, która pochylała się właśnie nad blatem, na którym rozłożone były równiutko posiekane suszone składniki.
- Malfoy? Coś się stało? - zapytała z obawą, gdy zdała sobie sprawę z jego obecności - wyglądasz naprawdę blado...
Mimo usilnych prób przywołania na twarz pogardliwego uśmieszku lub ewentualnie wygłoszenia jakiejś uszczypliwej tyrady, Draco jęknął, przyćmiony bólem i zwymiotował na podłogę. Kolejne fale torsji wstrząsały jego ciałem, a myśli pomału traciły logiczne powiązania.
- Nie możesz wzywać Pani Pomfrey - wydyszał, patrząc na Granger półprzytomnym wzrokiem, chwilę przed tym jak okrutny skurcz przebiegł przez całe jego ciało - pomóż mi, błagam.
- Zamknij oczy...Draco - powiedziała poważnie, celując w niego różdżką.
Właściwie nie miał nawet czasu zastanowić się nad tym czy ufa jej na tyle, by nie zareagować, ani nad tym, że jest tak osłabiony, że prawdopodobnie mogłaby bezkarnie go teraz zabić, pozostawiając na pastwę losu w tej komnacie wiecznego zapomnienia. Zamiast tego przez moment podtrzymał kontakt wzrokowy, po czym z ledwo dostrzegalnym skinieniem, posłusznie zamknął oczy. 
***
Pierwszym, co zarejestrował tuż po przebudzeniu była niedorzecznie zafrasowana twarz Hermiony Jane Granger, wpatrującej się w niego z mieszanką strachu i złości. Rękawy swojego przydużego swetra podwinęła powyżej łokci, a nieujarzmione loki spięła w niechlujnego koka tuż nad karkiem. Na jej kolanach leżał gruby wolumin, a podłoga dookoła usłana była najrozmaitszymi fiolkami, ziołami i resztkami składników. Ona sama wyglądała na człowieka, który właśnie odbył mecz Quidditcha, napisał OWTM-y z sześciu przedmiotów i zwołał walne posiedzenie Wizengamotu. W normalnych warunkach takie okoliczności wzbudziłyby w Draco nadnaturalną wesołość, połączoną z przemożną chęcią dogryzania, której bez wątpienia nie byłby w stanie zignorować. Warunki jednak zdecydowanie nie były normalne, a sam Malfoy musiał przyznać, że w obecnej sytuacji to raczej Gryfonka mogłaby rzucić się w wir uszczypliwości.
- Żyjesz? 
- Myślę, że to średnio błyskotliwe pytanie, jak na, jeśli wierzyć plotkom, najbardziej błyskotliwy umysł naszego pokolenia - syknął, przypominając sobie dlaczego nienawidzi gryfonów.
- Nie ma za co - odwarknęła, zrywając się na równe nogi.
Kiedy splatała ręce na szyi, Dracon z pewnym zaskoczeniem zauważył, jak mocno drżą jej dłonie. Mimowolnie zrobiło mu się odrobinę głupio, że tak bezpardonowo na nią naskoczył.
- Hej, Granger - zaczął ostrożnie, zbierając w sobie wszystkie siły - ja...
- Widziałam go Malfoy - przerwała mu łamiącym się głosem - myślałam, że umrzesz, żadne eliksiry ani zaklęcia nie działały, temperatura rosła, nawet kiedy mdłości ustały...
- Która jest godzina? - spytał, czując, że kawałki układanki pomału zapełniają luki.
- Dochodzi północ - szepnęła, patrząc mu prosto w oczy przenikliwym wzrokiem - reanimowałam cię prawie cztery godziny, pozostałe trzy patrzyłam na tę twoją bezczelną arystokratyczną buźkę, raz po raz krzywioną grymasami "sennego" bólu.
Jej policzki oblewał krwisty rumieniec złości, a usta zaciskały się w cienką linię. Stała przed nim z wysoko uniesionym czołem, zaciskając dłonie w pięści i choć sam nie potrafiłby tego wytłumaczyć, w tamtej chwili po raz pierwszy naprawdę rozumiał, dlaczego Potter i Łasic biegają za nią jak na sznurku. Magiczna aura Granger była bardzo wyraźna, a moc opuszczała jej ciało wartkim, intensywnym strumieniem, który pulsował z nieposkromioną dzikością typową dla samorodnych. Niewątpliwie była potężna, a jej naukowe sukcesy musiały być związane z czymś więcej niż tylko wielogodzinnym kuciem.
- Podczas tej, niewątpliwie brawurowej, akcji ratunkowej podwinęłaś mi rękawy i zobaczyłaś to - rzucił kpiącym tonem, wyciągając w jej stronę swe blade przedramię - mam rozumieć, że pozostałe dwie części złotej trójcy i banda aurorów są już w drodze, by zniweczyć plany złego Śmierciożercy?
Był wściekły, że przez słabość własnego ciała i durne intrygi Severusa dał się wplątać w tę całą sytuację. Granger, bez względu na to jak wielkim magicznym potencjałem dysponowała, była jedynie marionetką w rękach cholernego Wybrańca, który z pewnością nie zważy na jego tłumaczenia, prośby ani błagania. Powoli zaczęło do niego docierać w jak rozpaczliwej sytuacji się znalazł. Skłócony z trójką swych jedynych potencjalnych przyjaciół, osłabiony i obnażony, leżał właśnie na jakiejś wypłowiałej kanapie w Pokoju Życzeń, patrząc bezradnie w oczy odwiecznego wroga, a zarazem dziewczyny, którą otwarcie gardził i której, jak na ironię, zawdzięczał życie. Gdyby nie myśl o Narcyzie, nieustannie kołacząca się gdzieś w potylicznej części głowy, spakowałby swoje rzeczy i zniknął gdzieś za oceanem, licząc, że jakimś cudem uda mu się pobić rekord Karakova i przeżyć w ukryciu do czasu, gdy będzie mógł odzyskać swoje utracone dzieciństwo.
- To cię niszczy Dr..aco - głos gryfonki wyrwał go z korowodu ponurych myśli - sieje zamęt w twoim organizmie, za każdym razem gdy coś idzie nie po jego myśli - wyrzuciła z siebie, siadając na kanapie obok niego.
- Skąd to wiesz? - wydukał zszokowany jej zmartwioną postawą i przyjaznym, opiekuńczym tonem.
- Przeczytałam w jednym rękopisie - odparła wymijająco - ten czar kontrolujący wygasa dopiero, gdy sługa osiągnie pełnoletniość, ale do tego czasu...
- Może doszczętnie mnie wykończyć - stwierdził półgłosem, apatycznie patrząc w przestrzeń.
- Jeszcze nic nie jest stracone, mógłbyś pójść do Dumbledora, on by cię ukrył w jakimś bezpiecznym miejscu, złamałby klątwę… - mówiła gorączkowo, a jej palce mocno obejmowały jego dłoń.
- Granger – westchnął, wyrywając rękę z jej objęć – nic nie rozumiesz…tutaj nie chodzi tylko o mnie. On zabije moją matkę, uderzy w to, co zaboli mnie najbardziej i nie, nie tylko dlatego ciągle w tym siedzę, więc nie patrz na mnie jakbym był małym, biednym chłopcem.
Hermiona podniosła się z kanapy, obejmując się ciasno ramionami. Przez chwilę krążyła po komnacie, mamrocząc coś pod nosem i kręcąc nerwowo głową. Draco nie potrafił nawet zwerbalizować myśli, kołaczących się w głowie, więc patrzył bez słowa na gryfonkę, obserwując jak napięcie, powoli coraz wyraźniej odbija się na jego twarzy. Po pięciu minutach, niespodziewanie zastygła w bezruchu, mocno zaciskając palce na krawędzi swetra.
- Nie zerwę obowiązującej nas umowy. Doprowadzimy wszystko do końca i nie powiem o tym Haremu, tak długo jak nie zagrozisz bezpośrednio życiu nikomu z moich najbliższych. W zamian za to jesteś moim dłużnikiem i nie licz, że będę miała litość wykorzystując ten fakt – wyrecytowała chłodnym, rzeczowym tonem.
Nie będąc w stanie wypowiedzieć ani słowa, ślizgon patrzył jak dziewczyna wkłada mu w dłoń fiolkę eliksiru i rusza w kierunku wyjścia, po drodze uprzątając bałagan kilkoma wprawnymi ruchami różdżki.
- Granger – rzucił, powodując, że Hermiona zastygła z dłonią na klamce – dziękuję.



Sowa

Harry Potter - Delivery Owl