- Jak było wczoraj? – zapytał James, odrywając na moment wzrok od cienkiej stróżki dymu, która sączyła się leniwie ku sklepieniu.
- Co masz na myśli?
James sapnął zniecierpliwiony, jednak Draco kompletnie
to zignorował. Nie miał ochoty o tym myśleć, a co dopiero rozmawiać. Czuł się
okrutnie zmęczony i dziwacznie przytłoczony. Miał ochotę ukryć się w
najciemniejszym zakamarku Pokoju Życzeń i nie wychodzić, aż będzie się czuł
gotowy. Ucieczka kusiła go, nęcącą perspektywą spokoju, wytchnienia i
absolutnej, niczym nie zmąconej ciszy.
- Kobietę – odparł cicho Ślizgon, używając swego
najbardziej patetycznego tonu.
Draco ze złością potrząsnął głową i na dobre odrzucił
smętne rozmyślania. Gonił go czas, miał mnóstwo zadań na głowie, wszyscy
uważali, że kompletnie mu odbiło, a on zamiast wziąć się w garść i zacząć
pracować, zerwał się z transmutacji, by siedzieć w opuszczonej damskiej
łazience, palić mugolskie papierosy i wysłuchiwać sentymentalnych pytań
chłopaka, który prawdopodobnie był socjopatą. Malfoy mocniej niż kiedykolwiek
poczuł, że zasługuje na najwyższą pogardę.
- Nie rozśmieszaj mnie – syknął, przeciągając
samogłoski – to nie jest kobieta tylko dziewczyna, a to całe spotkanie było
wyłącznie po to, żeby skłonić ją, do ratowania mojego tyłka z transmutacji.
James uśmiechnął się kpiąco, co w jego przypadku
wyglądało conajmniej karykaturalnie. Podszedł do arystokraty i wziął jego twarz
w dłonie. Draco poczuł, jak ogarnia go uczucie irracjonalnego dyskomfortu, tak
silnego, że natychmiast, odrobinę zbyt gwałtownie, wykonał trzy kroki w tył.
- Ta dziewczynka je ci z ręki. Jesteś dla niej prawie
takim samym bóstwem, jak Potter dla tej małej Weasley. Gdybyś zaproponował jej
wspólne mordowanie kociąt, prawdopodobnie nie zawahałaby się ani chwili. A
jednak coś poszło nie tak, z jakiegoś powodu nie chwalisz się upojnymi
chwilami, które niewątpliwie razem spędziliście – złociste oczy Jamesa lśniły
przewrotnym blaskiem, a twarz przybrała drapieżny wygląd – Dlaczego Draco?
Malfoy zadrżał, jednak postanowił zignorować
narastający niepokój i zachowywać się, jak gdyby nigdy nic. James zazwyczaj
kojarzył mu się z nieszkodliwym świrem. Facetem wystawionym przez wieloletnią miłość,
który postanowił uciec od świata i skupić się na numerologii, czy innej równie
bezsensownej działalności. Tego dnia jednak coś się zmieniło. James był oschły,
nerwowy i zachowywał się jak zwierzę, szykujące się do ataku. Draco jednak
ciągle wierzył, że to tylko przywidzenia, spowodowane stresem, przemęczeniem i
szkodliwym działaniem mrocznego znaku.
- Szło jak z płatka – rzucił wymijająco, jednak
ponaglające westchnienie kolegi, skłoniło go do rozwinięcia swej odpowiedzi –
zabrałem ją na wieżę astronomiczną. Opowiedziałem jej o tradycji nadawania
imion po gwiazdach i innych czystokrwistych bzdetach. Było…przyjemnie –
uśmiechnął się lubieżnie, wspominając wszystko co wydarzyło się poprzedniej
nocy.
- Ale nie jesteś w pełni zadowolony – drążył James, wygodnie
rozsiadając się na wyczarowanej wcześniej kanapie w barwach Slytherinu .
- Kiedy zrobiło się naprawdę przyjemnie, zwróciłem się
do niej ksywką…innej dziewczyny – zakończył kwaśno, odwracając wzrok.
- Jakiej innej dziewczyny? – brwi Jamesa uniosły się
wysoko w górę, a usta wygiął w szkaradnym uśmieszku.
Draco westchnął. To było naprawdę niefortunne
zdarzenie. Astoria leżała pod nim na ciepłym, kraciastym kocu, dawała się
całować, a jej dłonie błądziły po jego plecach. Miała zarumienione policzki i
zmierzwione włosy, przymykała oczy i kąsała go w szyję. Nie czuł szumienia w
głowie, ale było mu dobrze, w końcu Greengrass całowała poprawnie i
była całkiem ładna, już wiedziała, że ma problemy, że mało czasu i że chciałby
czegoś więcej, ale transmutacja spędza mu sen z powiek. Wszystko szło tak jak
powinno. Ale wspomniał o posiadłości rodziców w Sintrze. Sam nie wiedział
dlaczego, po prostu pomyślał, że ją to zainteresuje, w końcu była to wielka
część mugolskiego dziedzictwa kulturowego i inne kujonki
mogłoby to zainteresować. Ale Astoria nie wiedziała nic o Sintrze, ani o
Portugalii. Chciał się wycofać, wrócić do planu, do całowania, do wszystkiego
tego, co było w końcu takie proste, jednak ten zegar był już nakręcony, a jego
wskazówki wirowały w zawrotnym tempie…
- Jakim się do niej zwróciłeś?
- Granger.
- Jesteś
beznadziejny - skwitował James, głębiej zapadając się w plusz fotela -
Zachowujesz się jak bohater jakiegoś taniego romansiku, biedny złoczyńca,
zakochany w pannie z jasnej strony.
- Wydaje mi się,
że przesadzasz - wycedził Draco, złowrogo przeciągając samogłoski - spędzam z
nią ostatnio sporo czasu, myślę o naszym wspólnym projekcie, który jest w końcu
bezpośrednio z nią związany - znak na przedramieniu zapiekł boleśnie,
powodując, że przez twarz Ślizgona przebiegł grymas.
- Nie rozśmieszaj
mnie Draco. Ona ci imponuje; jest silna, niezależna, odważna i bystra, mimo że
jest mugolaczką. Nigdy wcześniej nikt nie wyłamał się z twoich schematów,
prawda? - szczupła twarz Jamesa przypominała w tej chwili nieprzeniknioną
głębię, ale w oczach czaiła się złość.
- Hermiona Jane
Granger jest z kompletnie innego świata - syknął blondyn, podchodząc do
chłopaka i przykładając różdżkę do jego grdyki - wychowaliśmy się we wzajemnej
niechęci, wzrastaliśmy w odmiennych wartościach, mamy skrajnie przeciwne ideały
i cele.
- A jednak jej
charakter...
- Na Salazara -
warknął Malfoy, mocniej zaciskając palce na różdżce - nie mam jedenastu lat, a
w moich żyłach nie płynie woda. Jej osobowość mnie fascynuje, podobnie jak
fascynuje mnie złożoność haftów tamtego gobelinu, co nie zmienia faktu, że ani
jedno, ani drugie nigdy nie byłoby w stanie fizycznie mnie pociągać.
Cisza, która
między nimi zapadła pełna była niewypowiedzianych oskarżeń i skrywanych
podejrzeń, minęła chwila nim Dracon opanował wypełniającą go złość i cofnąwszy
różdżkę, z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy, rzucił na podłogę trzymanego w
rękach papierosa.
- Możesz czarować
wszystkich tymi okrągłymi, zgrabnymi zdaniami i argumentami ociekającymi wręcz
ślepą wiarą w idee. Ale jak już podkreśliłeś w twoich żyłach nie płynie woda i
cholernie korci cię, żeby sprawdzić co takiego skrywa się pod tymi zbyt dużymi
swetrami tej cholernej gryfoneczki.
Huk eksplozji
przeciął powietrze, powodując przerażony pisk Jęczącej Marty i wyraźnie
dostrzegalne drgnięcie Jamesa, który z miną wyrażającą skrajne przerażenie
wpatrywał się właśnie w dymiące zgliszcza swojej torby.
- Nie myśl, że
możesz ingerować w moje życie. I nie waż się, nigdy więcej, robić mi
pierdolonej psychoanalizy - Furia wypełniała Draco całego, pulsowała w jego
ciele, rozchodząc się promienistymi falami od Mrocznego Znaku, który w tej
chwili zdawał się znów płonąć żywym ogniem.
Nie panował nad
własnymi odruchami i ta myśl napawała go przerażeniem. Nim zdążył choćby
pomyśleć, w dwóch krokach pokonał odległość dzielącą go od Jamesa, mocno
wczepiając palce w poły jego szat. Gdy unosił go do góry, niespodziewanie
dostrzegł charakterystyczne znamię, przebiegające w poprzek szyi chłopaka.
Momentalnie zastygł w bezruchu, powodując, że James bezwładnie zsunął się po
kamiennej ścianie, rzucając Malfoyowi nienawistne spojrzenie. Myśli blondyna
wirowały w głowie, błyskawicznie układając się w spójną całość. Ślizgon poczuł
okrutną falę mdłości, podchodzącą mu do gardła i kompletnie ignorując
siedzącego na posadzce nastolatka wybiegł z łazienki, w pośpiechu zarzucając na
ramię swoją skórzaną torbę. Biegł przez całą szkołę, w myślach dziękując Merlinowi
za puste korytarze i wyjątkowo spokojne schody. W Pokoju Życzeń spotkał
Granger, która pochylała się właśnie nad blatem, na którym rozłożone były
równiutko posiekane suszone składniki.
- Malfoy? Coś się
stało? - zapytała z obawą, gdy zdała sobie sprawę z jego obecności - wyglądasz
naprawdę blado...
Mimo usilnych prób
przywołania na twarz pogardliwego uśmieszku lub ewentualnie wygłoszenia jakiejś
uszczypliwej tyrady, Draco jęknął, przyćmiony bólem i zwymiotował na podłogę.
Kolejne fale torsji wstrząsały jego ciałem, a myśli pomału traciły logiczne
powiązania.
- Nie możesz
wzywać Pani Pomfrey - wydyszał, patrząc na Granger półprzytomnym wzrokiem,
chwilę przed tym jak okrutny skurcz przebiegł przez całe jego ciało - pomóż mi,
błagam.
- Zamknij oczy...Draco
- powiedziała poważnie, celując w niego różdżką.
Właściwie nie miał
nawet czasu zastanowić się nad tym czy ufa jej na tyle, by nie zareagować, ani
nad tym, że jest tak osłabiony, że prawdopodobnie mogłaby bezkarnie go teraz
zabić, pozostawiając na pastwę losu w tej komnacie wiecznego zapomnienia.
Zamiast tego przez moment podtrzymał kontakt wzrokowy, po czym z ledwo
dostrzegalnym skinieniem, posłusznie zamknął oczy.
***
Pierwszym, co
zarejestrował tuż po przebudzeniu była niedorzecznie zafrasowana twarz Hermiony
Jane Granger, wpatrującej się w niego z mieszanką strachu i złości. Rękawy
swojego przydużego swetra podwinęła powyżej łokci, a nieujarzmione loki spięła
w niechlujnego koka tuż nad karkiem. Na jej kolanach leżał gruby wolumin, a
podłoga dookoła usłana była najrozmaitszymi fiolkami, ziołami i resztkami
składników. Ona sama wyglądała na człowieka, który właśnie odbył mecz
Quidditcha, napisał OWTM-y z sześciu przedmiotów i zwołał walne posiedzenie
Wizengamotu. W normalnych warunkach takie okoliczności wzbudziłyby w Draco
nadnaturalną wesołość, połączoną z przemożną chęcią dogryzania, której bez
wątpienia nie byłby w stanie zignorować. Warunki jednak zdecydowanie nie były
normalne, a sam Malfoy musiał przyznać, że w obecnej sytuacji to raczej Gryfonka
mogłaby rzucić się w wir uszczypliwości.
- Żyjesz?
- Myślę, że to
średnio błyskotliwe pytanie, jak na, jeśli wierzyć plotkom, najbardziej
błyskotliwy umysł naszego pokolenia - syknął, przypominając sobie dlaczego
nienawidzi gryfonów.
- Nie ma za co - odwarknęła,
zrywając się na równe nogi.
Kiedy splatała
ręce na szyi, Dracon z pewnym zaskoczeniem zauważył, jak mocno drżą jej dłonie.
Mimowolnie zrobiło mu się odrobinę głupio, że tak bezpardonowo na nią
naskoczył.
- Hej, Granger -
zaczął ostrożnie, zbierając w sobie wszystkie siły - ja...
- Widziałam go
Malfoy - przerwała mu łamiącym się głosem - myślałam, że umrzesz, żadne
eliksiry ani zaklęcia nie działały, temperatura rosła, nawet kiedy mdłości
ustały...
- Która jest
godzina? - spytał, czując, że kawałki układanki pomału zapełniają luki.
- Dochodzi północ
- szepnęła, patrząc mu prosto w oczy przenikliwym wzrokiem - reanimowałam cię
prawie cztery godziny, pozostałe trzy patrzyłam na tę twoją bezczelną
arystokratyczną buźkę, raz po raz krzywioną grymasami "sennego" bólu.
Jej policzki
oblewał krwisty rumieniec złości, a usta zaciskały się w cienką linię. Stała
przed nim z wysoko uniesionym czołem, zaciskając dłonie w pięści i choć sam nie
potrafiłby tego wytłumaczyć, w tamtej chwili po raz pierwszy naprawdę rozumiał,
dlaczego Potter i Łasic biegają za nią jak na sznurku. Magiczna aura Granger
była bardzo wyraźna, a moc opuszczała jej ciało wartkim, intensywnym
strumieniem, który pulsował z nieposkromioną dzikością typową dla samorodnych.
Niewątpliwie była potężna, a jej naukowe sukcesy musiały być związane z czymś
więcej niż tylko wielogodzinnym kuciem.
- Podczas tej,
niewątpliwie brawurowej, akcji ratunkowej podwinęłaś mi rękawy i zobaczyłaś to
- rzucił kpiącym tonem, wyciągając w jej stronę swe blade przedramię - mam
rozumieć, że pozostałe dwie części złotej trójcy i banda aurorów są już w
drodze, by zniweczyć plany złego Śmierciożercy?
Był wściekły, że
przez słabość własnego ciała i durne intrygi Severusa dał się wplątać w tę całą
sytuację. Granger, bez względu na to jak wielkim magicznym potencjałem
dysponowała, była jedynie marionetką w rękach cholernego Wybrańca, który z
pewnością nie zważy na jego tłumaczenia, prośby ani błagania. Powoli zaczęło do
niego docierać w jak rozpaczliwej sytuacji się znalazł. Skłócony z trójką swych
jedynych potencjalnych przyjaciół, osłabiony i obnażony, leżał właśnie na
jakiejś wypłowiałej kanapie w Pokoju Życzeń, patrząc bezradnie w oczy
odwiecznego wroga, a zarazem dziewczyny, którą otwarcie gardził i której, jak
na ironię, zawdzięczał życie. Gdyby nie myśl o Narcyzie, nieustannie kołacząca
się gdzieś w potylicznej części głowy, spakowałby swoje rzeczy i zniknął gdzieś
za oceanem, licząc, że jakimś cudem uda mu się pobić rekord Karakova i przeżyć
w ukryciu do czasu, gdy będzie mógł odzyskać swoje utracone dzieciństwo.
- To cię niszczy
Dr..aco - głos gryfonki wyrwał go z korowodu ponurych myśli - sieje zamęt w
twoim organizmie, za każdym razem gdy coś idzie nie po jego myśli - wyrzuciła z
siebie, siadając na kanapie obok niego.
- Skąd to wiesz? -
wydukał zszokowany jej zmartwioną postawą i przyjaznym, opiekuńczym tonem.
- Przeczytałam w
jednym rękopisie - odparła wymijająco - ten czar kontrolujący wygasa dopiero,
gdy sługa osiągnie pełnoletniość, ale do tego czasu...
- Może doszczętnie
mnie wykończyć - stwierdził półgłosem, apatycznie patrząc w przestrzeń.
- Jeszcze nic nie
jest stracone, mógłbyś pójść do Dumbledora, on by cię ukrył w jakimś
bezpiecznym miejscu, złamałby klątwę… - mówiła gorączkowo, a jej palce mocno
obejmowały jego dłoń.
- Granger – westchnął, wyrywając rękę z
jej objęć – nic nie rozumiesz…tutaj nie chodzi tylko o mnie. On zabije moją
matkę, uderzy w to, co zaboli mnie najbardziej i nie, nie tylko dlatego ciągle
w tym siedzę, więc nie patrz na mnie jakbym był małym, biednym chłopcem.
Hermiona podniosła się z kanapy, obejmując
się ciasno ramionami. Przez chwilę krążyła po komnacie, mamrocząc coś pod nosem
i kręcąc nerwowo głową. Draco nie potrafił nawet zwerbalizować myśli,
kołaczących się w głowie, więc patrzył bez słowa na gryfonkę, obserwując jak napięcie,
powoli coraz wyraźniej odbija się na jego twarzy. Po pięciu minutach,
niespodziewanie zastygła w bezruchu, mocno zaciskając palce na krawędzi swetra.
- Nie zerwę obowiązującej nas umowy. Doprowadzimy
wszystko do końca i nie powiem o tym Haremu, tak długo jak nie zagrozisz
bezpośrednio życiu nikomu z moich najbliższych. W zamian za to jesteś moim
dłużnikiem i nie licz, że będę miała litość wykorzystując ten fakt – wyrecytowała
chłodnym, rzeczowym tonem.
Nie będąc w stanie wypowiedzieć ani słowa,
ślizgon patrzył jak dziewczyna wkłada mu w dłoń fiolkę eliksiru i rusza w
kierunku wyjścia, po drodze uprzątając bałagan kilkoma wprawnymi ruchami
różdżki.
- Granger – rzucił, powodując, że Hermiona
zastygła z dłonią na klamce – dziękuję.