Rozdział poprawiony i wydłużony. Smacznego :)
****
„Już teraz wiesz, że inny jest świat.
Przysięgi się łamie, a słowa rzuca na wiatr.” ~Albert Jarus
Granger
była śmieszna. Śmieszna ze swoim niskim wzrostem, splątanymi lokami, krzywo
ściętą grzywką i bezkształtnymi swetrami. Malfoy uważnie ją obserwował za
każdym razem gdy przychodziła do Pokoju Życzeń i zmęczona rzucała torbę gdzieś
w kąt. Nie spuszczał jej z oka nawet na moment, zapamiętując mnóstwo różnych
szczegółów, które mogłyby mu się kiedyś przydać. Już po tygodniu wspólnej pracy
zauważył, że Gryfonka nie jest jednak tak otwartą księgą, za jaką można by ją
uznać.
Z rzeczy, którym raczej się nie dziwił
choć były dość niespodziewane – szlama pomimo całego swojego zamiłowania do
prawości, jasności, dobra i edukacji była okropną bałaganiarą. Jej notatki
skrzętnie pokrywały nie tylko ściany, ale również podłogę i (ku jego wielkiemu
zniesmaczeniu) dno jego torby. Kiedy rzucała się w wir pracy i poszukiwała
odpowiedzi na nurtujące ją pytania kompletnie zapominała o takich błahostkach
jak uprzątnięcie swoich książek, albo zabranie klamry do włosów z jego fotela.
Z rzeczy których się absolutnie nie
spodziewał, aczkolwiek były dość miłym zaskoczeniem – Granger była twardą
sztuką, która zaciskała mocno zęby i wiedziała kiedy należy zignorować jego
zaczepki. Zawsze uważał ją raczej za wiecznie płaczącą dziewczynkę, której łzy
zasłaniają widoki na świat. Poczuł realną ulgę, kiedy odkrył, że tak naprawdę
potrafi się powstrzymać od lamentu.
Z rzeczy których się spodziewał, ale i tak
go irytowały – Hermiona Jane Granger była do szpiku kości Gryfońska. Każdy jej
ruch, słowo, a nawet mrugnięcie przesycone były tą okropną purpurą, wprost z
wieży Gryffindoru. Nawet jej kujoństwo i wszechwiedza mało miały w sobie tego
Krukońskiego dystansu, były raczej nieustannym jazgotem i ciągłym biegiem.
Malfoy naprawdę nie potrafił przebywać
przy niej dłużej niż godzinę każdego dnia. Mówiła za dużo, wierciła się zbyt
intensywnie i była tak okropnie nie kobieca jak to tylko możliwe, w przypadku
szesnastoletniej kujonki.
Nie rozmawiali zbyt wiele, a dokładniej
rzecz biorąc - to on nie mówił zbyt wiele. Granger gadała nieustannie, nawet
podczas sporządzania notatek musiała pomrukiwać pod nosem, to co zapisywała. Na
początku próbowała coś do niego mówić, niejednokrotnie nawet go zdenerwować,
jednak jego bierna postawa kompletnie ją zniechęciła. Po pół miesiąca
współpracy, doszedł do wniosku, że jest niemal usatysfakcjonowany podjętą
decyzją. Miał zdecydowanie więcej czasu na wykonywanie drugiego zadania, toteż
kolejne spotkanie kręgu nie napawało go aż tak wielkim niepokojem.
- Aperacjum – szepnął, uderzając w pustą
przestrzeń u góry strony, która jednak, ku jego rozczarowaniu, pozostawała
pusta.
- …czternaście kropli łez testrala…osiem
ziaren…
- Granger? - zaczął ostrożnie, leniwie
obracając w palcach różdżkę – czy mogłabyś przestać gadać?
- Jeżeli chciałeś sobie poczytać, trzeba
było zostać w swoich mrocznych podziemiach – odparła, nie kwapiąc się nawet, by
podnieść głowę znad kociołka, do którego dorzuciła właśnie garść pazurów
hipogryfa.
- Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, Not ma
dziś urodziny – wycedził z wyższością – a co do dormitorium, Zabinni urządza
sobie niewielką orgietkę z dziewczętami z Ravenclawu i nie…
Zniesmaczona Granger uniosła w górę ręce,
chcąc powstrzymać ten potok słów. Jej włosy były bardzo napuszone, a po
zarumienionych policzkach spływały kropelki potu.
- Nie interesują mnie pikantne, zmyślone
szczegóły z życia Slytherinu – prychnęła, wbijając w niego rozeźlone spojrzenie
– pisałam się na tę umowę, byś mógł spokojnie pracować, a nie oddawać się
lekturze jakiś erotyków – syknęła, gwałtownie gasząc ogień pod kociołkiem.
- Granger – westchnął, z hukiem zamykając
egzemplarz „Najsilniejszych klątw i uroków”, który przezornie obłożył
zaklęciem, uniemożliwiającym odczytanie tytułu – zjedz to co przyniosłem ci z
kuchni. Głodna jesteś naprawdę niemożliwa – dodał, poklepując zachęcająco
piknikowy koszyk.
Po dłuższej chwili marudzenia i obrzucania
go rozmaitymi obelgami, gryfonka zdecydowała się w końcu posłuchać jego dobrej
rady i z cierpiętniczą miną wziąć pierwszy kęs kanapki z łososiem.
- Dziękuję ci Draco! Jesteś wspaniałym, dobrodusznym
i potężnym magiem – wyśpiewał, modulując swój głos tak, by brzmiał jak
dziewczęcy falsecik.
- Daj spokój – przewróciła oczami,
popijając posiłek sokiem dyniowym – moje dobre samopoczucie jest w twoim
interesie, a tak się składa, że siedzę tu prawie od rana i pozostawienie mnie
głodnej byłoby poniżej standardów jakiegokolwiek człowieka – wyrecytowała –
nawet ślizgona – zakończyła, sięgając po czekoladową muffinkę, która ukryła się
na dnie koszyka.
Malfoy po raz kolejny doszedł do wniosku,
że dziewucha gada zdecydowanie zbyt dużo. Jego wzrok powędrował w kierunku
wiszącego na ścianie zegara i ślizgon momentalnie zapomniał o odpyskowaniu.
- Gdzie się wybierasz? – zapytała
Hermiona, która właśnie, w nieco lepszym humorze, powracała do swojego stanowiska
pracy.
- Gdyby to był twój interes, to byś o tym
wiedziała – odparł, zarzucając torbę na ramię i zmierzając do wyjścia.
- Dupek.
- Wścibska zdzira – rzucił na odchodne,
opuszczając pokój życzeń.
Prawda była taka, że dokładnie na piątą
był umówiony na krótką pogawędkę z Borginem, który miał lada dzień przesłać mu
egzemplarz unikatowego naszyjnika, będącego dokładną kopią jednego z potężnych,
czarnomagicznych artefaktów, wykorzystywanych przez Voldemorta przed jego
spektakularną klęską w domu Potterów. Draco doskonale zdawał sobie sprawę, że
Dumbledore prowadzi szeroko pojęte badania przeszłości Czarnego Pana i taki
podarunek z pewnością nie pozostałby przez niego zignorowany. Niemal nieustanne
wertowanie „Najsilniejszych klątw i uroków” także miało swoje dobre strony –
można powiedzieć, że Malfoy znał już większość rozdziałów prawie na pamięć. W
głowie pomału zaczynał klarować się zarys planu, jednak do wcielenia go w życie
potrzebował jeszcze conajmniej miesiąca. Ciche westchnienie wyrwało się z jego
piersi, gdy przekraczał próg swojego dormitorium. Ten semestr był nieustanną
pogonią za wszystkim tym, co z każdą chwilą zdawało się coraz bardziej od niego
oddalać. Jego sytuacja ocenowa była z lekcji na lekcję, coraz gorsza, spotkanie
kręgu wisiało nad nim niczym mroczna przepowiednia, a cierpliwość Voldemorta
zdecydowanie nie była niewyczerpana. Dodatkowo pozostawała kwestia Granger…
Gryfonka miała go w garści i nie potrafił już dłużej tego ukrywać. Pomagała mu,
bo najwyraźniej uznała to za korzystny układ, a on nie miał do zaoferowania
nic, co zapewniłoby mu jej niesłabnące zaangażowanie. Właśnie z tego powodu
decydował się od czasu do czasu przełknąć gorzki smak upokorzenia i wyciągnąć w
jej stronę dłoń. Przynoszenie obiadu, ograniczanie „szlamowania” i wysłuchiwanie
jej płomiennych przemów kosztowały go dużo więcej, niż byłby w stanie przyznać.
Mimo to potrzebował jej, była na tyle bystra by bez problemów zrozumieć kwestię
katalizatora i na tyle naiwna (lub dyskretna), by uwierzyć, że chodzi o
międzyprzedmiotowy projekt wykonywany przez niego w ramach kary. Chcąc
podtrzymać tę wersję Draco nieustannie zgrywał okrutnie zapracowanego i
zgnębionego pobytem ojca w więzieniu chłopca. Jego strategia najwyraźniej
działała całkiem nieźle, bowiem od czasu do czasu w oczach Granger pojawiał się
ten charakterystyczny przebłysk gryfońskiego współczucia i dobra. Chłopak wręcz
wzdrygnął się z obrzydzeniem, przypominając sobie, jak ostatnim razem spojrzała
na niego w ten sposób.
Jego przemyślenia zostały przerwane przez
szmery dobiegające z kominka. Ślizgon starannie obłożył zaklęciami dormitorium
i trzy razy upewnił się, czy aby na pewno jest sam, po czym dopiero gdy uzyskał
stu procentową pewność, że nigdzie nie czai się zamaskowany Potter, zdjął z
kominka bariery, obserwując jak płomienie zmieniają kolor na szmaragdowy.
- Paniczu Malfoy… - pomarszczony
mężczyzna, ukłonił się służalczo.
- Darujmy sobie te kurtuazje Borgin…Masz
to? – zapytał ostrym tonem, przeczesując swoje platynowe włosy.
- Owszem paniczu. Jednak śmiem twierdzić,
że jest zupełnie bezużyteczny – dodał właściciel sklepu, odrobinę się jąkając –
kawał srebra i krzemieni pasiastych…
- Nie interesuje mnie twoje zdanie –
syknął Malfoy, czując narastającą złość – nadaj go na moje nazwisko do Hogwaru
i na spodzie paczki napisz cenę. Sakiewkę odeślę tą samą sową. – zakończył,
sugerując, że w tej rozmowie nie padną już żadne słowa.
Borgin skrzywił się wyraźnie zniesmaczony,
jednak posłusznie skinął głową i zdematerializował się, znikając w płomieniach.
Draco uśmiechnął się ironicznie, opadając
bezwładnie na swoje łóżko. Odnalezienie naszyjnika było prawdziwym krokiem
milowym w wykonywanej przez niego misji. Teraz wszystko powinno potoczyć się
szybko i bezproblemowo, rzucenie uroku wedle instrukcji i przetransportowanie
naszyjnika do starego Dumbla, było tylko kwestią czasu. Ta optymistyczna wizja
sprawiła, że Draco po raz pierwszy od dawna opuszczał swoje dormitorium z
szerokim uśmiechem na ustach. Chciał jak najszybciej spotkać się z Jamesem i
może nawet umówić się na partyjkę eksplodującego durnia. Pochłonięty własnymi
myślami, kompletnie nie zauważył grupy dziewcząt, wchodzących właśnie do Pokoju
Wspólnego i z całym impetem uderzył w najmniejszą z nich.
- Mógłbyś trochę uważać jak chodzisz –
pisnęła zdenerwowana ślizgonka, obrzucając go urażonym spojrzeniem.
- O, Astoria – skwitował błyskotliwie,
uważnie jej się przyglądając. W tej chwili przypomniała mu się niedawna rozmowa
ze Snapem i poczuł, że ten szczęśliwy dzień trzeba wykorzystać do samego końca.
- Tak, tak mam na imię – sarknęła, jednak
jej policzki oblał delikatny rumieniec – poza tym Urquhart cię szukał…- dodała
cicho, wyraźnie speszona jego natarczywym spojrzeniem.
Draco tymczasem dokonywał swego rodzaju
kalkulacji. Jego zimny wzrok prześlizgiwał się po szczupłej sylwetce stojącej
przed nim szatynki. Taksował jej duże zielone oczy, wąskie biodra i niewielkie
wypukłości w okolicach klatki piersiowej. Była ładna, a jeśli wierzyć słowom
Severusa, również całkiem bystra. Draco poczuł, że nie pożałuje podjętej
decyzji i nie wahając się dłużej, przemówił ciepłym, cichym głosem.
- Może miałabyś ochotę wyskoczyć gdzieś
dzisiaj wieczorem?
Zaskoczona Astoria, szerzej otworzyła
oczy, a wypieki na jej policzkach pogłębiły się o ton. Draco doskonale
wiedział, że mimo iż była ślizgonką, była też nastolatką, zapraszaną na randkę
przez starszego chłopaka.
- Chętnie – powiedziała niepewnie,
wyzywająco patrząc mu w oczy.
Malfoy uśmiechnął się ironicznie, czując w
sobie odrobinę dawnego Draco. Schwycił jej drobną dłoń, stanowczo przyciągając
do siebie. Drugą ręką oplótł jej talię, nachylając się tak, by jego usta
muskały płatek jej ucha. Wyraźnie czuł zapach jednego z tych drogich szamponów
do włosów, które stanowiły ulubiony kosmetyk jego matki. Piersi Astorii
przyciskały się do jego klatki, a jej gorące policzki parzyły ramię przez
cienki materiał koszuli.
- Czekaj dokładnie w tym miejscu o
jedenastej – wymruczał, nim zdążyła odepchnąć go z oburzeniem.
Opuszczając pokój wspólny, Draco zdołał
jeszcze zarejestrować kilka zaskoczonych spojrzeń, rzucanych mu przez
pozostałych uczniów. Sam przed sobą wolał udawać, że łzy, które dostrzegł w
oczach Pansy, były tylko złudzeniem optycznym.
Urquharta odnalazł, wedle
przypuszczeń, na boisku. Wysoki, przystojny Ślizgon prowadził właśnie ożywioną
dyskusję z innymi członkami drużyny. Malfoy właściwie dokładnie wiedział, o
czym kapitan chciał z nim porozmawiać.
Kochał latanie, kochał mocniej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
Większość uważała, że to
tylko jeden z elementów odwiecznego konfliktu z Potterem, jednak prawda była
zupełnie odwrotna. Nigdy nie był specjalnie utalentowany jeśli chodzi o
latanie. Mimo starań ojca i wynajmowania coraz to nowych trenerów, Draco nigdy
nie zasłużył na miano Wybitnego. Owszem,
szybko łapał o co chodzi i odnajdywał w tym przyjemność, jednak każda pochwała
okupiona była godzinami ciężkiej pracy i ćwiczeń. Nie mógłby, jak Potter,
wykonywać skomplikowanych manewrów, po dwóch miesiącach przerwy od latania. Z
czasem zaczął jednak uważać, że jest to pewien atut. Podczas lotu musiał być
maksymalnie skupiony, starannie kontrolując ułożenie łydek, ruchy bioder i
obciąganie pięt. W powietrzu nie było czasu na myślenie o kręgu, nauce czy problemach
sercowych. Latanie nie dawało wolności, jednak Draco tak naprawdę nigdy nie odważył
się o niej marzyć. Wystarczało mu zapomnienie, chwila przeznaczona na pustkę i
spokój, a tak się składa, że to właśnie była kwintesencja latania.
Westchnął ciężko,
uświadamiając sobie, że będzie musiał z tego zrezygnować. Przez moment czuł
się, jakby został odarty z ostatniego skrawka swojego dzieciństwa.
- Malfoy! Dobrze, że jesteś – kapitan Ślizgonów, zauważywszy
pojawienie się szukającego, postanowił chwilowo przerwać naradę drużyny – mecz z
Gryfonami zbliża się wielkimi krokami…
- Znalazłem sobie zastępcę – zaczął, uciszając Urquharta
podniesieniem ręki – Harper już wie, rozmawialiśmy o tym, jesteśmy nawet po
próbnym lataniu.
- Jest dobry?
Draco naprawdę cenił w nowym kapitanie ten dystans i zdecydowanie.
Urquhart nie mówił zbyt wiele i nie oczekiwał od innych więcej niż było konieczne.
Żądał konkretów i zamiast rozmawiać o problemach, chciał usłyszeć jak je
rozwiązać. Dlatego właśnie Malfoy nie obawiał się złości na wieść o opuszczeniu
drużyny. Znalezienie zmiennika zupełnie załatwiało sprawę.
- Jest niezły, chociaż łatwo się dekoncentruje. Jedna głupia uwaga
i zapomni o świecie – wzruszył ramionami blondyn, nie zmieniając swego
beznamiętnego tonu – ale myślę, że na mecz z Gryfonami nie znajdzie się nikt
lepszy.
Przez moment kapitan dokonywał kalkulacji, powoli gładząc się po
karku. Malfoy nawet trochę żałował, że nie będzie mógł z nim współpracować,
gość wydawał się być najlepszym co mogło spotkać drużynę Slytherinu po tym
okresie permanentnych porażek.
- Dobra, jakoś się z nim
skontaktuję w sprawie treningów – stwierdził Ślizgon, podejmując ostateczną
decyzję – jednak gdybyś chciał wrócić, to daj mi znać.
Pokrzepiający uśmiech
kolegi z drużyny wydał się Draconowi zaskakująco ciepły i szczery, więc
automatycznie pomyślał o Granger. O tym, jak za każdym razem uśmiechała się do
niego na powitanie, zupełnie jakby chciała mu powiedzieć „No, koniec użalania się nad sobą, teraz jesteśmy w tym razem”. Zawsze
wtedy wyśmiewał w duchu jej Gryfońskość i odpowiadał swoim najwredniejszym
uśmieszkiem. A jednak ona dalej robiła swoje.
- Dzięki – odparł krótko, podając dłoń Urquhartowi – powodzenia z
tym – wykonał nieokreślony gest w kierunku boiska.
Kapitan tylko skinął głową
i wrócił do reszty zawodników, którzy zaczynali właśnie rozpakowywać piłki.
Draco przez moment obserwował to wszystko czując narastającą furię. Złościło
go, że nie może robić tego co chce, że każde jego słowo i gest musi być
wykalkulowany na zyski, że nie może być nastolatkiem, że musi zadawać się z
cholerną Granger.
Wykonał gwałtowny zwrot i biegiem ruszył w kierunku zamku. Mroczny
Znak pulsował tępym bólem, sprawiając, że każdy ruch i oddech okrutnie go
irytował. Chciał jak najszybciej dostać się do jakiejś komórki na miotły, gdzie
mógłby być sam i powoli opanować kolejny napad. Popychając drzwi, wiodące do hallu
czuł, że jest na granicy wybuchu, a jedno najmniejsze słowo może go sprowokować
do morderstwa. Pokonywał po dwa stopnie, zmierzając w kierunku korytarza na
pierwszym piętrze i jak mantrę, powtarzając sobie, by zachować spokój. Kiedy
już miał nacisnąć klamkę komórki, jakaś nieznana siła oplotła jego nadgarstki,
wciskając go do środka.
- Malfoy! Wszędzie cię szukałam, gdzie ty się do cholery
szlajasz?!
Granger. Wkurzająca, mówiąca bez przerwy na oddech, tajemniczo
pojawiająca się w rozmaitych miejscach, przemądrzała, zarozumiała…
- Malfoy? Dobrze się
czujesz?
Zatroskana. Furia zawrzała, wywołując niewyobrażalny ból. Draco
spiął wszystkie mięśnie, usiłując za wszelką cenę utrzymać się na nogach. Jak
przez mgłę poczuł jej drobne dłonie, chwytające go za ramiona.
- No, koniec użalania się
nad sobą, teraz jesteśmy w tym razem – powtarzała, choć jej głos, jak na
takie słowa, brzmiał okropnie miękko i współczująco.
Dracon wyraźnie poczuł jej zapach i dotyk miękkich loków na swoim
ramieniu, słyszał, jak mówiła, choć nie potrafił rozróżnić poszczególnych słów.
Ból zaczynał słabnąć.
- Malfoy, nie bój się. Nie
musisz się bać, kiedy jesteśmy w tym razem – mówiła, przesuwając ustami po
jego szyi, gładząc plecy swoimi maleńkimi dłońmi – Malfoy, pocałuj mnie…Malfoy…
- Malfoy!
Ból ustał. Draco powoli otworzył oczy, napotykając, ciskający
gromy, wzrok Hermiony Granger.
- Granger – stwierdził, czując się lekko zdezorientowany wszystkim
co się wydarzyło.
- Mówię do ciebie od dobrych pięciu minut, a ty zachowujesz się,
jakbyś był głuchy albo głupi – warknęła, a na jej policzki wstąpiły wypieki
zdenerwowania.
- To tak się składa, że to twój szczęśliwy dzień. Postanowiłem cię
wysłuchać, mów – wyszeptał, a jego głos brzmiał, jakby był bardzo zmęczony.
Z zadowoleniem obserwował jej poirytowanie, jednocześnie czując się
zagubiony i lekko przestraszony.
- Wydaje mi się, że znalazłam alternatywny katalizator, nie jeden
składnik, ale cały eliksir. Oczywiście wiem, że to wymaga więcej pracy, ale z
drugiej strony jego działanie jest absolutnie pewne. Wystarczy go poprawnie
przyrządzić i zastosować, nie trzeba bawić się w szukanie i skomplikowane testy
– gdy opowiadała, jej oczy błyszczały z radości, a ręce poruszały się błyskawicznie,
nieustannie gestykulując.
Malfoy mimowolnie poczuł, że się uspokaja. Urojenia przestawały
mieć znaczenie, bo irytująca Granger była czymś znanym, pewnym i tak
aseksualnym, że nie miała prawa podsycać w nim żadnych, skrajnych emocji.
- Chcę żebyś wziął tego galeona – podała mu monetę, która wydawała
się, być minimalnie większa niż oryginał – wystarczy, że rzucę odpowiednie
zaklęcie i powiększy się nieznacznie, jednak na tyle, że poczujesz, data
spotkania pojawi się w miejscu numeru seryjnego – postukała palcem w metal,
gdzie wyraźnie było widać dzisiejszą datę.
- Jak to zrobiłaś? – zapytał żywo zainteresowanym wynalazkiem
Gryfonki, która, choć nigdy by się do tego nie przyznał, zaczynała mu imponować
swoją wiedzą.
- Zaklęcie Proteusza – odparła, zadowolona z siebie – zastosuję tylko,
jeśli będę chciała, żebyś przyszedł natychmiast, w końcu nasze spotkania
pozostają bez zmian.
Blondyn skinął głową i schował galeona do kieszeni. Dziewczyna
także zarzuciła swoją torbę na ramię i rzuciła mu niepewne spojrzenie.
- Mógłbyś sprawdzić czy na korytarzu nikogo nie ma? – zapytała, za
wszelką cenę starając się nie patrzeć mu w oczy.
- A co Granger? Boisz się, że ktoś mógłby nas posądzić o jakieś
grzeszne czyny hmm? – rzucił swoim wrednym, uszczypliwym tonem – Osobiście
sądzę, że robiłaś dużo gorsze rzeczy, o których Filch napisał na tej wyrwanej
karcie z akt.
Nie miał zielonego pojęcia, co kazało mu wypowiedzieć te słowa.
Akurat w momencie, kiedy ona okazała swoje gigantyczne zaangażowanie we wspólną
sprawę i zdecydowała się, zignorować jego dziwne zachowanie, spowodowane furią.
Miał ochotę rzucić na siebie Upiorogacka, albo solidne crucio, przez chwilkę
nawet zastanawiał się, czy nie powinien jej przeprosić. Granger jednak zareagowała o wiele szybciej.
Błyskawicznie wydobyła różdżkę i przycisnęła go do ściany.
- To cholernie nie twoja sprawa Malfoy – wysyczała, wbijając ostry
koniec w jego grdykę – zresztą nie myśl sobie, że masz na mnie jakiegoś haka, w
końcu oboje złożyliśmy przysięgi i oboje mamy coś do ukrycia. Jedyna różnica
jest taka, że ja z każdą chwilą nienawidzę cię coraz mocniej.
Rzuciwszy mu ostatnie, pogardliwe spojrzenie, wyszła z komórki,
pozostawiając go z dziwacznym uczuciem pustki i chyba pierwszymi w życiu, wyrzutami
sumienia.
Hehe prorocza końcówka rozdziału? ;)
OdpowiedzUsuńCzy tu sie cos jeszcze pojawi ? Czekam z niecierpliwoscia 😊😊😊
OdpowiedzUsuń