NOC ZWIERZEŃ


” There's a place where lovers go, to cry their troubles away and they call it Lonesome Town, where the broken hearts stay”


Srebrny metronom tykał spokojnie, ani na moment nie zmieniając rytmu. Nie zatrzymywał się, nie wahał, nie rozważał porządku rzeczy. Smukła wskazówka przechylała się na boki, wyniosła i pełna gracji. Minerwa siedziała na podłodze, opierając brodę na podwiniętych kolanach, wsłuchana w rytmiczne tykanie. Jej czarne włosy sterczały na wszystkie strony, a usta zaciśnięte były w cienką linię. Albus potarł nerwowo szyję, dostrzegając zaczerwienione oczy i wyraźne ślady łez na policzkach koleżanki. Jako jeden z największych autorytetów Świata Czarodziejów potrafił poradzić sobie z wieloma skomplikowanymi problemami, jak konflikty w kadrze nauczycielskiej, projekty niefortunnych ustaw czy nieodpowiednie osoby na zbyt wysokich stanowiskach w Ministerstwie. Mimo to kwestia kobiecych łez pozostawała dla niego zbyt przerażająca, by choćby próbować się z nią mierzyć.
McGonagall udało się go jednak zaskoczyć. Był późny wieczór, on wracał właśnie po szczególnie burzliwej naradzie z Ministrem Magii, a Profesor Transmutacji należała do tych osób, które w jego oczach zdawały się być niewzruszoną fortecą. Dlatego też, gdy po wejściu do swego gabinetu, dostrzegł ją opartą o ścianę w tak żałosnym stanie, poczuł się zupełnie bezbronny. W pierwszym odruchu, miał ochotę udać, że jej nie zauważył i po prostu skierować się wprost do swojej komnaty sypialnej. Niestety Dumbledore doskonale zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później wróciłby, trawiony wyrzutami sumienia wybawcy całego świata.
Kolejny raz popatrzył na opiekunkę Gryffindoru i nie znajdując odpowiednich słów, cicho chrząknął. Minerwa podskoczyła gwałtownie, zauważając jego obecność. Zawstydzona, zaczęła bezskutecznie wygładzać szatę i włosy.
- Oh Panie Dyrektorze, nie spodziewałam się Pana… - wydusiła, nie patrząc mu w oczy.
- Właściwie, miałem powiedzieć dokładnie to samo – odparł, posyłając jej uspokajający uśmiech – nie denerwuj się, każdy potrzebuje czasem ucieczki od świata.
- Najmocniej przepraszam, to bardzo nieprofesjonalne, nie powinnam była…- urwała, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.
Na chwilę zapadła między nimi niezręczna cisza, w trakcie której jej zielone oczy niebezpiecznie się zaszkliły. Widząc to, Dumbledore usiadł obok niej na podłodze i ostrożnie wydobył chusteczkę. Była gryfonka wymamrotała niewyraźne podziękowanie i czym prędzej zaczęła usuwać wszelkie ślady tego chwilowego załamania. Gdy wreszcie udało jej się doprowadzić do porządku, w kominku wesoło trzaskał ogień, a z gramofonu dyrektora sączyły się dźwięki saksofonu.
- Masz może ochotę na coś do picia? – zapytał, polerując rąbkiem szaty swoje okulary połówki.
- Nie chciałabym robić problemu, Panie Dyrektorze – szepnęła, zażenowana.
- Daj spokój Minerwo – żachnął się – dla nas obojga to dopiero trzeci rok za nowym biurkiem, chyba możemy sobie darować te kurtuazje.
- Wobec tego poproszę herbatę… Albusie – dodała po chwili zawahania.
Mężczyzna uśmiechnął się usatysfakcjonowany i pstryknięciem wezwał skrzata.
- W czym Głuptas może służyć, sir? – zapytał skrzat, kłaniając się do samej ziemi.
- Poprosimy dwie, MOCNE herbaty – powiedział, puszczając Głuptasowi perskie oko.
Sługa skłonił się po raz drugi i zniknął z cichym trzaskiem, by chwilę później powrócić nie tylko z herbatą ale też tacą pełną niewielkich kanapeczek i ciastek.
- Nie wiem jak ty, ale ja wręcz konam z głodu – stwierdził dyrektor, zatapiając zęby w kanapce – no dalej Minerwo, poczęstuj się ciasteczkiem – dodał, widząc jej niezdecydowaną minę.
Przez chwilę w milczeniu pałaszowali smakołyki, czując jak narosłe napięcie powoli się ulania. Po paru łykach herbaty i jednym oburzonym okrzyku (Albusie! Nie sądziłam, że herbata będzie „mocna” w tym sensie!), policzki McGonnagal nabrały ładnych rumieńców, a zaciśnięte usta nieco się rozluźniły. Albus uważnie ją obserwował, wychwytując wszelkie oznaki nawracającego smutku. Gdy piękny, zabytkowy zegar wybił północ, byli już nieco bardziej zrelaksowani, a krążący w organizmie alkohol skutecznie dodał obojgu odwagi.
- Wiem, że pewnie nie chciałabyś, aby stary pracodawca ingerował w twoje życie osobiste, ale miej na uwadze, że ciężary najtrudniej dźwigać w pojedynkę – zaczął ostrożnie Dumbledore, świdrując ją spojrzeniem swych jasnoniebieskich oczu.
Minerwa, zajęta oglądaniem fusów na dnie filiżanki, zdawała się nie słyszeć jego zawoalowanego pytania, choć nagłe uniesienie ramion, wyraźnie zasygnalizowało mu, że jest wręcz przeciwnie. Albus więc milczał, zupełnie jak wtedy gdy była jego uczennicą i podczas odpowiedzi pozwalał jej starannie zebrać myśli. Znał ją dość dobrze i wiedział, że ten czas jest dla niej niezbędny, by jak najlepiej zwerbalizować wszystko, co kryje się w głowie.
- Po szkole dostałam propozycję pracy w Ministerstwie Magii – zaczęła cicho, nie odrywając wzroku od fusów – nie było to co prawda moje marzenie, ale w tamtym czasie daleko mi było do snucia jakichkolwiek, bardziej skonkretyzowanych planów. Przyjęłam tę ofertę, bo wiedziałam, że z moimi wynikami zawsze znajdę jakąś alternatywę. Mimo wszystko ta perspektywa bardzo mnie przerażała, więc postanowiłam ukoić nerwy, spędzając całe wakacje w Perth. Mama i tata nie mogli się nacieszyć, a ja odpoczywałam spędzając całe dnie na czytaniu książek, trenowaniu zaklęć i pieszych wycieczkach…To właśnie tam poznałam Dougala.

***

- Siódme nie kradnij.
Te niespodziewane słowa sprawiły, że dziewczyna z przerażenia niemal spadła z gałęzi, na której akurat siedziała, podjadając bezwstydnie wiśnie. Dzięki wieloletnim treningom Quiddicha udało jej się jednak pochwycić konar i zgrabnie zeskoczyć na trawę. Dyskretnie otrzepała swoją czerwoną sukienkę i pełna skruchy spojrzała na stojącego przed nią mężczyznę, który jednak wyglądał zdecydowanie zbyt młodo na starego Henrego, który był właścicielem sadu.
- Jesteś parobkiem pana Andersona? – zapytała ostrożnie, jednak zdecydowanie mniej pokornie, niż pierwotnie planowała.
- Nie – odparł chłopak, poprawiając opadające na czoło płowe kosmyki.
- Kimś z rodziny?
- Tym bardziej nie – krzywy uśmieszek wykwitł na twarzy młodzieńca, niepomiernie ją irytując.
- Wobec tego moja obecność na tym drzewie to nie twój interes – skwitowała i nim zdążył cokolwiek powiedzieć, przeskoczyła płot otaczający teren sadu.
Była podirytowana tym, że ktoś śmiał przerwać jej ucztę, a jeszcze bardziej tym, że dała się przyłapać na gorącym uczynku. Rodzice z całą pewnością nagadaliby jej do słuchu, gdyby dowiedzieli się, co takiego ich wzorowa córeczka robi w samym środku nocy na posesji sąsiada. Nerwowo założyła za ucho kosmyk ciemnych włosów, przyspieszając kroku.
- Hej złodziejko wiśni, zatrzymaj się!
- Nie rozmawiam z kapusiami – rzuciła przez ramię, nawet się nie odwracając.
- Nie jestem kapusiem! – warknął chłopak, zrównując z nią krok.
- Tak? – zatrzymała się, krzyżując ręce na piersi – skoro tak, to kim?
- Złodziejem wiśni, tak jak ty – odparł z bezczelnym uśmieszkiem.
Zacisnęła mocno zęby, nie mogąc znieść tak jawnego braku dobrego wychowania. W normalnej sytuacji pewnie odwróciłaby się na pięcie i ucięła dalszą dyskusję, jednakże ten chłopak był tak irytująco pewny siebie, że wręcz nie mogła darować sobie drobnej riposty.
- Nie jestem złodziejką! Raczej…degustatorką – dodała po chwili namysłu i zlustrowała go wzrokiem od stóp do głów.
Był wysoki, tyczkowaty i mimo dość pospolitej urody, miał ładnie zarysowaną, kwadratową szczękę. Gęste blond włosy opadały mu na czoło, uwydatniając tylko wielkie bladoniebieskie oczy, które aktualnie patrzyły na nią z mieszanką rozbawienia i zdziwienia.
- Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem – stwierdził, mierzwiąc swoją bujną czuprynę.
- Może widziałeś, tylko zapomniałeś – odparła i powoli ruszyła polną ścieżką.
To była naprawdę ładna, lipcowa noc. Jedna z tych, gdy gwiazdy wydają się lśnić dużo bliżej niż zwykle, a wszystkie zioła rozsiewają wokół cudownie intensywny zapach. Dróżka, którą podążali wiła się po łące, omijając niewielkie jeziorka, połączone srebrną wstążką strumienia. Dziewczyna spodziewała się, że za chwilę znów zostanie sama i będzie mogła oddać się marzeniom w tym iście idyllicznym zakątku. Nieznajomy jednak nie dawał za wygraną, szybko ją doganiając.
- Szczerze wątpię. Prawdę mówiąc jeszcze nigdy nie spotkałem panienki, która wspinałaby się po drzewach i przeskakiwała płoty. Dziewczęta w Perth zajmują się gospodarstwem albo szyciem sobie sukienek i szukaniem męża – dziewczyna nie mogła odeprzeć wrażenia, że gdy to mówił, w jego głosie pobrzmiewała maleńka nutka rozgoryczenia.
- Jestem tutejsza, moi rodzice mieszkają w tym domku pod lasem – wskazała palcem niewielką chatkę, znajdującą się niewiele przed nimi.
- Jesteś córką McGonnagalów? - zapytał wyraźnie zaskoczony – twoi rodzice to całkiem zwyczajni ludzie.
- Jestem aż tak dziwna, że spodziewałeś się po mnie rodziców-wariatów? – rzuciła rozbawiona, pozwalając sobie nawet na cień uśmiechu.
- Nie, nie! Raczej kogoś…z wyższych sfer – zakończył nieco niezgrabnie, jakby bał się dostać po głowie.
- Od kiedy panienki z wyższych sfer zajmują się zwiedzaniem okolicznych sadów w środku nocy?
- Miałem raczej na myśli twój sposób bycia i to jak mówisz i patrzysz i…- urwał w połowie zdania, machając niedbale ręką, choć na jego twarzy pojawił się charakterystyczny grymas zażenowania.
- Może po prostu jestem wyśmienitą aktorką, która uciekła z podrzędnego teatrzyku, by pełna skruchy powrócić do domu swych ukochanych, prawych rodziców?
- To akurat jest absolutnie wykluczone – odpowiedział poważnie – jesteś za mało ładna na aktorkę.
- Oh! – sapnęła rozbawiona dziewczyna, odrzucając na bok swoje długie włosy – doskonale się składa, że ty jesteś wręcz lepszą wersją Adonisa!
- Nie to miałem na myśli – wyjąkał zawstydzony – nie mówię, że jesteś brzydka, wręcz przeciwnie, tylko aktorki są pospolicie ładne, a ty…ty masz w sobie jakąś charyzmę, chociaż nie masz długich rzęs i pełnych ust, to jakoś nie potrafię…znaczy ktoś kto cię obserwuje nie daje rady…- umilkł, poszukując odpowiednich słów, coraz bardziej skonfundowany pod ciężarem jej pobłażliwego uśmiechu – chciałem powiedzieć, że nie da się oderwać od ciebie wzroku.
W tej chwili dotarli do białej furtki państwa McGonnagal i na moment zapadła między nimi niezręczna cisza. Blondyn uważnie obserwował jej twarz, a ona nieco protekcjonalnie uniosła brwi, rzucając mu niewerbalne wyzwanie. Czuła rozpierającą ją dumę, że udało jej się choć trochę utrzeć mu nosa. Ten zagubiony, lekko zdezorientowany chłopak zupełnie nie przypominał tego butnego złodziejaszka sprzed pół godziny. Postanawiając do końca wykorzystać zaistniałą sytuację, dziewczyna kokieteryjnie przeczesała palcami swoje ciemne włosy i spojrzała w stronę domu.
- Muszę iść. Jak rodzice odkryją, że wymykam się po nocach mogą stracić do mnie zaufanie, a to oznaczałoby ciągłe zajmowanie się gospodarstwem, szycie sukienek i szukanie sobie męża – westchnęła najbardziej udręczonym tonem, na jaki było ją stać.
Blondyn roześmiał się niepewnie, jakby taka wizja była dla niego kompletną abstrakcją.
- Znam cię od pół godziny, ale jestem przekonany, że choćby się waliło i paliło, a ziemia rozstąpiłaby się pod twoimi nogami i tak nie dałabyś się zmusić do robienia tego – stwierdził z szerokim uśmiechem i pewną dozą podziwu, choć na jego policzkach wciąż pozostawał cień rumieńców.
Przez chwilę obserwowała go spod rzęs, rozważając rozmaite scenariusze, jednak wtedy przypomniał jej się Hogwart i aż potrząsnęła głową, by odgonić od siebie głupie myśli.
- Miło było cię poznać…
- Dougal. Dougal McGregor – ukłonił się kurtuazyjnie.
- Minerwa. Minerwa McGonnagal – odparła z eleganckim dygnięciem.
Ostrożnie otworzyła furtkę i ruszyła przez ogród w kierunku uchylonego okna na pierwszym piętrze, przy którym rosła rozłożysta jabłoń. W chwili gdy stawiała jedną stopę na parapecie, z dołu dobiegł ją szept chłopaka.
- Jutro o północy wpadnę po ciebie Minnie. Może razem uda nam się więcej…zdegustować.
Czarownica tylko pokręciła głową z pobłażaniem i nie mogąc powstrzymać nieco głupiego uśmieszku, wślizgnęła się do swojego pokoju, starannie zamykając okno.

***


Dumbledore poczuł nagłe ukłucie, widząc rozmarzoną twarz koleżanki. Jej oczy zdawały się lśnić, gdy opowiadała o tych cudownych wakacjach, chodzeniu na potańcówki i podkradaniu owoców z sadu sąsiada. Za każdym razem, gdy wypowiadała imię Dougala, jej policzki oblewały się delikatnym rumieńcem, co dodawało jej sporo dziewczęcego uroku. Albus nie miał odwagi nawet drgnąć, by nie spłoszyć Minerwy, która zdawała się odpływać na fali powracających wspomnień.
- Ah, Albusie – westchnęła, mocniej oplatając się ramionami – mam dopiero dwadzieścia cztery lata i teoretycznie nie powinnam czuć się staro, a jednak…
- W porównaniu z tym co było wtedy, teraz jesteśmy parą zgrzybiałych staruszków, którzy w chłodne jesienne wieczory popijają herbatkę pod ciepłym pledem w szkocką kratę – dokończył z pewną nostalgią w głosie.
Historia Minerwy po raz kolejny boleśnie uświadomiła mu, że młodość wcale nie kończy się w momencie, gdy na torcie zapłonie konkretna ilość świeczek. Po raz kolejny przed jego oczami przemknęły różnobarwne strumienie magii i Ariana płonąca, jak najjaśniejsza świeca. Potarł skronie końcami swych długich palców - młodość wymknęła mu się wraz z decyzjami, które musiał podjąć i uczuciami, które jak na złość nie chciały powrócić. Ta myśl jednak spowodowała, że poczuł się jeszcze starszy, a na dodatek trzy razy bardziej patetyczny niż zwykle. Spojrzał na współpracownicę, a zarazem swoją niegdysiejszą uczennicę, która przymknąwszy oczy, wsłuchała się w muzykę, płynącą z gramofonu. Pomieszczenie oświetlało tylko migotliwe światło z kominka, które odbijając się od licznych srebrnych urządzeń, sprawiało, że wyglądały one jak gwiazdy, zawieszone w tym magicznym półmroku.
- Uwielbiam twój gabinet – szepnęła niespodziewanie, podobnie jak on oczarowana tą unikatową atmosferą – kiedy przyszłam tutaj po raz pierwszy, po objęciu przez ciebie stanowiska, zachwyciły mnie te wszystkie rupiecie.
- Z całym szacunkiem Minerwo, ale to nie są żadne rupiecie! To niezbędne, potężne artefakty – stwierdził wyraźnie wzburzony, wywołując jej rozbawione sapnięcie.
- Oh tak, zwłaszcza tamta kołyska Newtona, albo ten metronom – rzuciła z kpiącym uśmieszkiem, jakby chcąc mu udowodnić, że nie istnieje taka dziedzina, w której nie miałaby czegoś do powiedzenia.
- Szczególnie ten metronom! Czyżbyś nie doceniała odwiecznej potęgi muzyki, Minerwo? – zapytał śmiertelnie poważnie, z całych sił powstrzymując się od uśmiechu.
- Ależ gdzieżbym śmiała! – wykrzyknęła, podnosząc ręce w geście poddania i chichocząc tym radosnym, uczniowskim śmiechem, który wielokrotnie rozbrzmiewał na jego lekcjach.
Kiedy tak siedzieli razem na podłodze, popijając doprawioną alkoholem herbatkę, a McGonnagal chichotała zupełnie jak za swych szkolnych lat, Albusowi przeszło przez myśl, że czuje ten dawno zapomniany spokój i wręcz domowe ciepło. Zmęczenie po całym dniu pracy już dawno się rozpłynęło, zastąpione błogim rozleniwieniem. Dyrektor przymknął oczy i skupił się na melodii płynącej z gramofonu. Właśnie w tej chwili rozbrzmiały niespieszne dźwięki gitary, a Ricky Nelson zaczął snuć swoją nostalgiczną opowieść o mieście, gdzie odrzuceni kochankowie mogą wypłakać ból złamanych serc.
- Kiedy mi się oświadczył, wtedy pod tamtą jabłonią – Minerwa niespodziewanie znów podjęła swoją historię, a jej głos lekko drżał – byłam najszczęśliwsza na świecie…

***


- Jestem kompletnie wykończona – stwierdziła z westchnieniem, moszcząc sobie miejsce pod jabłonką.
- No, ale musisz przyznać, że się opłacało. Zostaliśmy oficjalnie okrzyknięci najbardziej roztańczoną parą Szkocji – odparł, obejmując ją ramieniem.
Minerwa uśmiechnęła się radośnie i ostrożnie oparła policzek o jego ramię. Pachniał wiatrem, świeżo skoszoną trawą i whiskey, którą wypili na spółkę, wracając do domu. Kilka jasnych kosmyków przylepiło mu się do czoła, jednak on kompletnie nie zwracał na to uwagi. Utkwiwszy wzrok w strzelistej wieży kościoła, zdawał się nie dostrzegać otaczającego go świata. McGonnagal z rozczuleniem obserwowała, jak w zamyśleniu marszczy czoło, przygryzając dolną wargę. Ostrożnie złożyła na jego policzku delikatny pocałunek, czując na twarzy pierwszy jesienny podmuch wiatru. Nie mogła uwierzyć, że te trzy miesiące minęły tak szybko, miała wrażenie jakby zaledwie wczoraj stanęła na progu rodzinnego domu z poprzecieranym kufrem u boku, zmęczona i niepewna czego właściwie pragnie.
- Już prawie jesień – szepnął, odwracając ku niej twarz.
- Yhm – mruknęła, wplatając palce w jego jasne kosmyki i za wszelką cenę starając się nie myśleć o tym, co miało nastąpić.
- Minnie, co teraz będzie? – zapytał, biorąc jej twarz w dłonie i gładząc opuszkami kciuków policzki.
- Póki co muszę pojechać do Londynu, bo dostałam propozycję pracy jako kelnerka, a pieniądze są mi potrzebne – skłamała, starając się unikać patrzenia mu w oczy – nie mogę siedzieć na garnuszku rodziców, sam rozumiesz.
- Martwią mnie te hordy Angoli, którzy w przeciwieństwie do mnie, będą mogli oglądać cię codziennie – poskarżył się umęczonym tonem.
- To zdecydowanie mniejsze zmartwienie niż Nancy Crowley, która każdego dnia wystaje pod twoimi drzwiami ze świeżym mlekiem – stwierdziła McGonnagal beznamiętnym tonem.
- Proszę, proszę – zagwizdał uradowany – Minerwa McGonnagal zazdrosna o irlandzką córkę rolnika! – wykrzyknął, szczerząc zęby w irytującym uśmiechu.
- Oh, zamknij się wreszcie – fuknęła, udając obrażoną i dość mocno trzepnęła go w ramię.
Mimo to kiedy czule pocałował jej czoło, jakoś nie mogła się powstrzymać od chichotu. Siedzieli tak w milczeniu, co jakiś czas wymieniając namiętne pocałunki, które smakowały whiskey i ostatnimi dniami lata.
- Kiedy wyjeżdżasz? – zapytał po dłuższej chwili błogiego spokoju.
- Za tydzień – wyrzuciła z siebie cichutko, chcąc mieć to jak najszybciej za sobą.
McGregor wyraźnie zesztywniał, porażony tą wiadomością. Przez chwilę wpatrywał się w nią nierozumiejącym wzrokiem, a cała gama emocji przepływała przez jego twarz, tworząc skomplikowane symfonie grymasów i mrugnięć. Po chwili, jakby powziąwszy jakąś decyzję, poderwał się na równe nogi i wydobył z kieszeni niewielki przedmiot.
- Dou, co się dzieje? – zapytała, lekko spanikowana tą nagłą zmianą atmosfery.
- Minnie, wyjdziesz za mnie? – zapytał, rozkładając dłoń, na której spoczywały intensywnie czerwone wiśnie.
Dziewczyna aż otworzyła usta ze zdziwienia, kompletnie nie rozumiejąc, co się dzieje. Chłopak tymczasem wręcz przeszywał ją wzrokiem i mówił coraz szybciej, z coraz większymi wypiekami na twarzy.
- Wiem, że to szalone i pewnie już miliardy nadętych anglików w tej twojej szkole z internatem oświadczało ci się pierścionkami z rubinami, a ja mam tylko zaręczynowe kolczyki z wiśni, które ukradłem po drodze z sadu i które są okrutnie kwaśne – skrzywił się teatralnie – ale wiem Minnie, że już nigdy nie znajdę dziewczyny, która pije whiskey w środku nocy, wspina się po drzewach i tańczy, jakby dostawała ataku epilepsji.
Zbulwersowana McGonnagal miała bardzo dużo do powiedzenia na temat jego umiejętności tanecznych, jednak młodzieniec zupełnie niezrażony jej skwaszoną miną, kontynuował swój monolog
- Jeśli wyjedziesz mi do tego Londynu, to cię stracę, a tego bym sobie nie wybaczył – wyszeptał, robiąc krok w jej stronę.
Ona zaś nie potrafiła wydusić z siebie ani jednego słowa, stała i patrzyła, jak ten niezwykły chłopak, którego znała zaledwie od trzech miesięcy, stoi przez nią z sercem na dłoni i skórą, pachnącą wiatrem, skoszoną trawą i tą cholerną whiskey, która jak na nieszczęście krążyła w jej żyłach, popychając do najbardziej irracjonalnych decyzji.
- Jeśli nie podobają ci się kolczyki z wiśni, mogę ci przewlec żyłkę przez kapsel i zawiesić na szyi – dodał z rozbrajającym uśmiechem, patrząc jej prosto w oczy – na tę chwilę to wszystko co mam przy sobie, ale później zaoszczędzę na nasze wesele i kupię ci najpiękniejszy pierścionek zaręczynowy na świecie, przysięgam.
- To absolutnie szalone – wydukała, nie mogąc powstrzymać łez napływających jej do oczu – czy ty naprawdę myślisz, że mogłabym przyjąć jakiś marny kapsel na żyłce jako pierścionek zaręczynowy?
Zawstydzony jej szorstkim tonem, Dougal spuścił wzrok, nerwowo pocierając kark. Jego policzki pokrył jeszcze bardziej intensywny rumieniec, a on sam wyglądał, jakby dostał solidnego kopa w brzuch.
- No, ale kolczyki z wiśni to zupełnie inna sprawa – wyszeptała Minerwa, zarzucając mu ręce na szyję i nim zdążył zadać jakiekolwiek pytanie, zamknęła mu usta namiętnym pocałunkiem.

***


- Czy Pan i Pani życzą sobie czegoś jeszcze? – Albus w duchu przeklął Głuptasa, który wybrał właśnie tę chwilę, by zadbać o ich potrzeby gastronomiczne.
Naprawdę wciągnęła go opowieść Minerwy, która wspominając to wydarzenie, zdawała się rozkwitać, jak piękny, delikatny kwiat. Słuchanie jej sprawiało mu autentyczną przyjemność i przywoływało wspomnienia, które nie powracały już od bardzo dawna. Spacery po Dolinie Godryka, długie godziny spędzane nad książką obok grobu Peverella i te oczy, które zdawały się być bezkresną głębiną.
- Albusie? – McGonnagal delikatnie musnęła jego rękę, wyrywając go z zamyślenia – powiedziałam, że chętnie napiłabym się jeszcze trochę tej mocnej herbaty, a ty?
- Ja sądzę, że to odpowiednia okazja, by otworzyć moją 25 letnią Glenmorangie French.
- Nie powiesz mi chyba, że masz tutaj składzik z mugolskim single malt, które kosztuje więcej niż cały ten zamek – zgodnie z jego przypuszczeniami Minerwa zareagowała jak prawdziwa Szkotka, czyli usiłowała ukryć narastającą euforię pod płaszczykiem niedowierzania dla takiego marnowania pieniędzy.
- Być może mam, być może nie – odparł wymijająco, dając Głuptasowi znak, by czynił co do niego należy.
Kiedy oboje dzierżyli już w dłoniach szklaneczki, zapadła dość długa cisza, która co dziwne zupełnie im nie przeszkadzała. Dumbledore przypatrywał się Minerwie, studiującej złocisty płyn, który w migotliwym świetle kominka, do złudzenia przypominał Felix Felicis. Podczas jej opowieści wielokrotnie przyłapywał się na tym, że dotychczas nie dostrzegał w profesorce zwyczajnej, młodej dziewczyny. McGonnagal zawsze była jedną z najzdolniejszych uczennic w szkole, prawdziwą ozdobą ligi quiddicha i prefektem, który zdawał się mieć życie zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. Nigdy nie spodziewał się dowiedzieć, że…ona też popełniała błędy. Albus drgnął nieznacznie, spostrzegając, że kobieta patrzy mu prosto w oczy.
- Czy ja cię zanudzam? – zapytała bardzo cicho, uważnie obserwując jego twarz.
W odpowiedzi pokręcił tylko głową, nie siląc się nawet na swój typowy, uspokajający uśmiech. Minerwa nie była już uczennicą i najwyższa pora, by przestać ją w ten sposób traktować – pomyślał, obiecując sobie, że od tej pory nie poczęstuje jej żadnym pocieszającym spojrzeniem ani wzniosłym frazesem.
- Tęsknię za tym jaka wtedy byłam – wyszeptała – miałam naiwną wiarę w to, że wszystko po prostu się ułoży. Że będzie tak, jak miało być.

***


- Przyniosłam dla Pana wszystkie te dokumenty – oznajmiła McGonnagal, kładąc na biurku przełożonego grubą teczkę, pełną pergaminów – odwołałam też spotkanie z dziewiątej i posłałam kwiaty na adres, który pan podał – wyrecytowała, zakładając za ucho kosmyk włosów.
- Jesteś nieoceniona Minerwo – odparł mężczyzna, nawet nie podnosząc wzroku znad raportu, który obecnie studiował.
Przez chwilę McGonnagal ważyła na języku słowa, które miała wypowiedzieć. Pracowała w Departamencie Przestrzegania Prawa dopiero od miesiąca i nadal nie do końca wiedziała, jakie mechanizmy kierowały Nobbym Leachem.
- Czy jest coś, co mogę dla Ciebie zrobić? – zapytał, jakby odgadując jej myśli.
- Właściwie chciałam zapytać o to samo – wykrztusiła, niezwykle pokornie jak na siebie – a jeśli nie, to czy nie mogłabym dziś wyjść odrobinę wcześniej? Po szesnastej kominki są niewiarygodnie zakorkowane – dodała bardzo cicho.
Nobby wreszcie zdecydował się na nią spojrzeć, ale mimo to na jego twarzy, prócz wyraźnego zmęczenia, nie dało się odczytać praktycznie żadnych emocji. Przez chwilę patrzył na nią zatroskanym wzrokiem, by wreszcie wygodniej rozsiąść się na fotelu.
- Wracasz do Szkocji na weekend? – zapytał, przeszywając ją spojrzeniem na wylot.
- Wracam codziennie sir.
- To niezbyt zdrowe. Tak częste podróże są bardzo wyczerpujące, w skrajnych przypadkach mogą spowodować nawet destabilizację rdzenia magicznego – dodał beznamiętnym tonem.
- Z tęsknoty też można się rozchorować – odparła dosyć obcesowo, wyżej unosząc podbródek.
- Szczęściarz z niego – westchnął po chwili milczenia, zdejmując swoje kwadratowe okulary w grubych oprawkach – może on powinien się tu do ciebie przenieść?
- To tymczasowa sytuacja. Kiedy zarobimy dostateczną ilość pieniędzy na ślub, pewnie oboje znajdziemy dla siebie coś odpowiedniejszego – powiedziała, uśmiechając się delikatnie do własnych marzeń o wspólnym życiu w maleńkim domku.
- Rozsądna z ciebie dziewczyna. Szkoda, że mojej córce brakowało twojej rozwagi – westchnął, nie kryjąc rozgoryczenia – Zakochała się w mugolu! Kompletnie nie myślała o konsekwencjach, o tajności. Przybiegła do mnie w skowronkach i oznajmiła, że będzie brać ślub! – warknął, zrywając się z miejsca – Pracownica ministerstwa magii, bierze ślub z mugolem, wyobrażasz sobie?! Wyjawienie prawdy o naszym świecie, ryzykowanie procesu, nawet narażanie tego chłopaka! Kompletne wariactwo – zakończył, opadając ciężko na swój fotel.
- Oh – wyjąkała, zaskoczona narastającą w gardle gulą.
Przez moment trwali w milczeniu. Leache ukrywając twarz w dłoniach, zastygł w bezruchu, nie będąc świadomym zamętu, który wywołał w głowie młodziutkiej stażystki. Minerwa czuła, jak serce próbuje jej się wyrwać z piersi i jedyne czego chciała, to zapomnieć o tym co usłyszała, nie przyjść tu i znów żyć marzeniami, tak jak pięć minut wcześniej.
- Przepraszam za tę litanię żalów – wyszeptał polityk, usiłując przywołać na twarz pogodny uśmiech – oczywiście, że możesz wyjść wcze…
- Przecież związki z niemagicznymi też mają szansę przetrwać – wycedziła buńczucznie, pełna ogromnego poczucia niesprawiedliwości.
Leache uśmiechnął się do niej pobłażliwie, niemal niczym ojciec, który właśnie usłyszał gorące zapewnienia, jakoby Święty Mikołaj rzeczywiście istniał.
- Kochana, naiwna Minnie, oczywiście, że mają – zaczął już zupełnie inaczej niż podczas swojego poprzedniego wybuchu - ale wymagają nieustannych wyrzeczeń z jednej bądź drugiej strony. Rezygnowania z własnych planów, ambicji, niekiedy nieustannego okłamywania.
- Jeśli się kogoś kocha…- zaczęła zdeterminowana, kompletnie zapominając o tym, jak powinna się zachowywać.
- Jeśli się kogoś kocha, to przede wszystkim chce się go chronić – syknął, a jego wzrok nie był już tak ciepły i wyrozumiały – nie zdołasz jej wytłumaczyć, jesteś taka sama jak ona. Myślicie, że mając dziewiętnaście lat, wiecie o życiu wszystko, jednak zauważ, że ja już miałem tyle lat co wy.
Przez moment ponownie zapanowała między nimi dosyć przytłaczająca cisza. Oczy Minnie ciskały wręcz gromy, a na jej policzki wstąpiły brzydkie, krwiste rumieńce. Serce waliło jej w piersi tak donośnie, że miała wrażenie, jakby całe Ministerstwo mogło je usłyszeć. Nie chciała ciągnąć tej rozmowy, ale już nie potrafiła jej przerwać.
- Przecież wiesz doskonale, że nasz świat to nie przemienianie dyni w karocę, czy malowanie na niebie tęczy. To także świat przestępczości, tylko trzy razy bardziej niebezpiecznej niż ta mugolska. Przecież teoria czystej krwi z każdym rokiem zyskuje na sile, to kwestia czasu nim ktoś wykorzysta to narastające napięcie i zajmie się eksterminacją niemagicznych z naszego „czystego” świata. Klątwy, modyfikacje pamięci, tortury – jego głos stał się w tym momencie bardzo cichy – czy jesteś pewna, że chciałabyś narażać ukochaną osobę na to wszystko?
- Przecież dzięki magii będzie chroniony lepiej niż bez niej – polemizowała Minnie, wciąż nie mogąc do siebie dopuścić myśli, że Leache może mieć rację.
- Nie kochanie. Będąc mężem magicznej, w ich oczach automatycznie staje się defektem na prężnym organizmie naszego społeczeństwa – wyrzucił z siebie gorzko, jakby wspominając wydarzenia, które miały miejsce dawno temu – ale masz rację, temu da się zaradzić – dodał po chwili zastanowienia – można całkowicie wyrzec się magii.


***


- Dla większego dobra – wyszeptał Albus, zdejmując okulary i delikatnie masując skronie.
Minerwa była nad wyraz spokojna, jej duże oczy połyskiwały niczym dwie szklane kule, a usta zacisnęły się w typową dla niej, wąską linię. W tej chwili dyrektor doskonale zrozumiał, co miał na myśli Dougal, mówiąc, że nie była pospolicie ładna. Nawet za szkolnych lat, nie pamiętał, by otaczał ją wianuszek adoratorów, jak to było w przypadku wielu innych dziewcząt, a jednak niewątpliwie wzbudzała podziw i zainteresowanie. Była wyjątkowa, choć na tę wyjątkowość musiała ciężko zapracować. Każde jej osiągnięcie okupione było godzinami spędzonymi na nauce, treningach, czy spisywaniu raportów z zebrań prefektów. Nie miała w sobie tej wrodzonej, leniwej charyzmy, którą posiadał Gellert.
- Czy coś się stało Albusie? – zapytała z troską, wyłapując grymas, który pojawił się na jego twarzy przez myśl o Grindelwaldzie – Może niepotrzebnie męczę cię tak długimi zwierzeniami?
- Daj spokój Minerwo, to nic takiego, zresztą kiedy się powiedziało A, trzeba powiedzieć B – stwierdził, delikatnie chwytając jej drobne dłonie.
- Nie pamiętam do końca jak to się właściwie stało – wyszeptała, spuszczając wzrok – byłam zbyt naiwna, zbyt narwana, powinnam była na spokojnie naradzić się z rodzicami – głos lekko jej zadrżał, jednak nie przestawała mówić – ale byłam tak przerażona, sama do końca nie wiem czym bardziej. Tym że mogę go narażać, czy tym, że mogę na zawsze utracić magię.
- Usunęłaś mu pamięć?
- Też. Ale zrobiłam coś o wiele gorszego – w tej chwili jej głos był o wiele cichszy od szeptu - poprostu trwale złamałam mu serce.

***


- Minnie?
Przygryzła lekko wargę, obserwując jego nagą klatkę piersiową, po której toczyła się właśnie kropelka potu. Miał szkliste oczy i włosy zmierzwione od jej gorączkowego dotyku. Wciąż czuła jego pocałunki i mogłaby przysiąc, że na żuchwie ma wyraźny ślad po ugryzieniu. Opierała dłoń o jego policzek i w myślach błagała, by ta chwila nigdy się nie skończyła.
- Żałujesz? – powiedział wprost do jej ucha, a jego gorący oddech prześlizgnął się po łuku jej szyi.
- A czy to co zrobiliśmy, sprawi, że będziesz miał do mnie mniejszy szacunek? – wychrypiała, łamiącym się głosem.
W oczach chłopaka zupełnie wyraźnie zaszkliły się łzy, a wargi zadrżały mu od tłumionych emocji. Bez słowa oparł dłonie po obu stronach jej głowy i przycisnął policzek do jej piersi. Czuła wyraźnie każdy fragment jego ciepłego ciała, które spoczęło teraz na niej całym ciężarem.
- Moja kochana, słodka Minnie – szeptał pospiesznie, raz po raz całując jej ramiona i barki.
- Chciałabym, żebyś pamiętał – szeptała, a gorące łzy mimowolnie moczyły jej policzki – żebyś pamiętał, że bez względu na wszystko bardzo…bardzo cię kocham.
On tylko kiwnął głową i ponownie odnalazł jej wzrok. Wystarczyła sekunda, by Minerwa nie miała już żadnych wątpliwości. Kochany Dou nie pozwoli jej cierpieć więcej niż to konieczne – to było jasne jak słońce, to było oczywiste. On wiedział, co się dzieje i to był powód, dla którego musiała w końcu przerwać to milczenie.
- To pożegnanie, Minnie? – zapytał niespodziewanie, choć brzmiało to bardziej jak stwierdzenie.
Nie potrafiła wysilić się na żadne słowo, po prostu skinęła głową, starając się przelać w ten ruch tyle emocji ile tylko było możliwe.
- Chciałbym – zaczął powoli, bardzo opanowanym głosem – chciałbym poznać całą prawdę.
- Nawet gdybyś miał ją znać tylko przez moment? – odparła, ważąc w sercu wszystkie wątpliwości, starannie analizując każde za i przeciw.
- Nawet gdybym miał zapomnieć, że kiedykolwiek ją poznałem.
Wtulił twarz w jej włosy i mocno zaciągnął się ich zapachem. Był ciepły, bliski, znany jej bardziej niż kiedykolwiek. Chciała go zatrzymać dla siebie, układać sobie z nim życie, ale paraliżujący strach był jednak o wiele silniejszy. Mimo to McGregor zasługiwał na prawdę.
Odrzucając ciemne włosy na bok, uniosła się do pozycji siedzącej i spojrzała mu prosto w oczy. On także usiadł i mocno splótł ich palce razem, dodając jej tym samym otuchy. McGonnagal westchnęła głęboko i ostrożnie wydobyła swoją różdżkę, która dotychczas spoczywała starannie ukryta w połach jej czerwonej sukienki.
- Można powiedzieć – machnęła różdżką, sprawiając że na jego opalonej skórze pojawił się niewielki tatuaż, w kształcie kota – że nie jestem taka sama jak wszyscy.
Kolejne machnięcie ożywiło zwierzątko, które pełne gracji, zaczęło spacerować po jego ręce – a w mojej szkole z internatem nie uczą algebry ani francuskiego – z czułością obserwowała, jak twarz Dougala pomału przestaje być spięta zaskoczeniem, które znikając ustępowało miejsca szerokiemu uśmiechowi zachwytu.
- Zawsze wiedziałem, że jesteś zbyt niezwykła, jak na zwyczajną panienkę z Perth – stwierdził, próbując uchwycić jej wzrok, podczas gdy kotka usiadła w okolicach jego nadgarstka, obserwując uważnie różdżkę Minerwy.
- Ty nie potrzebujesz mieć różdżki, by być niepodważalnie czarujący – odparła Minnie, po czym chwyciła jego twarz w dłonie i pocałowała tak, jakby od tego zależało całe jej życie.
- Szczerze mówiąc – wyszeptał w jej usta, tonem, który sugerował, że zdradza jakiś bardzo wstydliwy sekret – nie mam pojęcia, co się dzieje i jestem kompletnie skołowany.
Nie wiedziała czy to przez kotłujące się w niej emocje, pełne zaufania spojrzenie chłopaka, echo jego pocałunków czy też podmuchy jesiennego wiatru. Faktem jest, że nigdy później jej nadgarstek nie drżał równie mocno podczas wypowiadania inkantacji.


***


Zwięzłe zaproszenie ślubne, wypisane na zwykłym białym papierze, spoczywało na dłoni Albusa, mówiąc dużo więcej niż setki najbardziej wzniosłych słów. Nad kopertą unosiła się intensywna mieszanka zapachów, w której Dumbledore wyraźnie wyczuł duszącą nutę oczekiwania, ostry swąd złości i mdlący odór rozczarowania. Żołądek mimowolnie zacisnął się mu w ciasny węzeł, bo nie była to pierwsza papeteria w jego życiu, która pachniała w ten sposób.
- Gellert - jęknął, czując się zupełnie jak wtedy, gdy podczas odwiedzin u Grindelwalda przypadkiem strącił łokciem ulubioną szklaną kulę Bathildy Bagshot.
Pamiętał dokładnie, jak obserwował tę małą tragedię; wszystko działo się na jego oczach, w zwolnionym tempie, jednak wciąż zbyt szybko by cokolwiek zrobić. Stał więc blady i spięty, biernie obserwując to co nieuniknione.
W tamtej chwili jego świat rozsypywał się na kawałeczki. Fasada wyniosłego, pewnego siebie maga, który nigdy nie popełnia błędów i na każdą okazję ma przygotowaną trafną sentencję miała właśnie obrócić się w pył. Minerwa McGonnagal, jego była uczennica miała właśnie zobaczyć słabego, żałosnego i zagubionego mężczyznę, jakim od zawsze był dla Aberfortha, który gardził nim bardziej niż najnędzniejszym szkodnikiem.
- Ty doskonale wiesz co teraz czuję – stwierdziła miękko, jakby zaskoczona własnym odkryciem.
Drobna kobieca dłoń, oplotła jego szczupłe palce, kojąco gładząc knykcie. Zdjąwszy okulary, pozwolił łzom wypłynąć na wychudzone policzki i naprawdę uwierzył, że profesor transmutacji jest prawdopodobnie jedyną osobą na świecie, która nie będzie próbowała go oceniać.
- Wygląda na to – szeptała, mocno go przytulając – że w pewnym sensie graliśmy rolę w tej samej, banalnej sztuce o miłości.
Albus poczuł się bardzo wdzięczny za pozycję, którą przybrała. Mimo iż jej spiczasty podbródek uwierał go w szyję, a gęste włosy wpadały do ust, mógł czuć jej drobne ciało, promieniujące wsparciem, nie patrząc przy tym w te badawcze, zielone oczy.
- Tuż po szkole, z głową pełną marzeń, poznajesz wyjątkowego chłopaka – jej uspokajający, monotonny ton sprawiał, że w jego brzuchu pojawiło się tak dawno zapomniane ciepło.
Nie ważne, że był bezbronny i odarty z pozorów. W tamtej chwili, po raz pierwszy od dawna, czuł namacalne bezpieczeństwo i szczerą opiekę. Potrzebował tej spowiedzi, tej swoistej nocy zwierzeń, która pomogłaby mu spłonąć i na nowo powstać z popiołu.
- Ten chłopak ma w sobie coś, co dodaje ci wiary. Nie mija wiele czasu, gdy zaczynasz wierzyć, że ty też…
- Ty też jesteś stworzony do wielkich rzeczy – dokończył, delikatnie ją od siebie odsuwając – kochasz go mocniej, niż jesteś w stanie przyznać, miłością, która nie ma prawa zakończyć się happy endem.
- Nie może, bo świat wie, że razem bylibyście po prostu zbyt potężni.
Początkowo zastanawiał się, dlaczego nie zadawała żadnych pytań o Gellerta. Potrzebował dłuższej chwili, by zrozumieć, że nie musiała. Znała go w końcu równie dobrze co on sam. Pamiętała jego błyskotliwe zaczepki, powłóczyste spojrzenia i zapewne nadal czuła na języku jego smak. Wiedziała jak to jest, kochać tak mocno, że żadna cena nie wydaje się zbyt wygórowana. Nie mogąc powstrzymać wzruszenia, uważnie obserwował jej zamyśloną twarz. Gdy jej wzrok napotkał leżącą na podłodze kopertę, a usta zacisnęły się w wąską linię, Albus boleśnie przypomniał sobie, że w przeciwieństwie do niego Minerwa potrzebuje czegoś więcej, niż tylko znalezienia kogoś, kto niewerbalnie udzieli jej rozgrzeszenia.
- Nieustannie nie mogę wyjść z podziwu, jak odważnych ludzi spotykam na swojej drodze. Tak naprawdę nie dorastam do pięt żadnemu z nich, a szczególnie tobie Minerwo – uśmiechnął się pokrzepiająco, zakładając jej za ucho kosmyk ciemnych włosów – ponadto myślę, że właśnie dlatego, powinnaś kupić najpiękniejszą, najbardziej przesadzoną, czerwoną sukienkę – kontynuował, z satysfakcją obserwując jej pogłębiający się uśmiech - taką jakiej nigdy w życiu nie ubrałaby żadna panienka z Perth i pójść na to wesele, by spojrzeć na mężczyznę, którego kochasz i z odwagą ruszyć na przód drogą, którą obrałaś, a która niewątpliwie jest słuszna.
- Kiedy pozna się ciebie bliżej, okazujesz się być trzy razy bardziej patetyczny Albusie – zaśmiała się przez łzy – powinieneś choć trochę zdziecinnieć – dodała, powoli wstając z podłogi i ocierając wierzchem dłoni wilgotne policzki.
- Masz jakiś pomysł, jak to zrobić? – zapytał z pobłażliwym uśmiechem, zakładając na nos swoje okulary połówki.
- Zawsze kiedy robiłam się zbyt sztywna, Dougal kazał mi zjadać cytrynowego dropsa – stwierdziła z zamyśleniem – podobno nie da się być sztywnym, zajadając cytrynowe dropsy.
Albus nie odpowiedział, choć pomysł z cukierkami ewidentnie przypadł mu do gustu. Przez chwilę stali naprzeciw siebie, słuchając jak zabytkowy zegar wybija piątą nad ranem. Zaledwie sekundę po tym, jak wybrzmiało ostatnie uderzenie, Minerwa sięgnęła po częściowo opróżnioną butelkę whiskey i z cichym „dobranoc” opuściła gabinet.

***


- Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że Minerwa McGonnagal przyjdzie zobaczyć, jak Dougal McGregor bierze ślub z irlandzką córką rolnika – usłyszała szept tuż przy swoim uchu.
Momentalnie zastygła w bezruchu, mocno zaciskając palce na połach czerwonej sukienki. Czuła jego mocne szorstkie ramiona, oplatające ją w talii. Wyraźnie zdawała sobie sprawę, jak drżący jest jej oddech, słyszała donośne bicie własnego serca. Stali w nieprzeniknionej ciemności, zaledwie parę metrów od miejsca gdzie spotkali się po raz pierwszy, zupełnie jakby los dawał im drugą szansę. Mimo to Minerwa nie potrafiła wydobyć z siebie głosu.
- Wyglądasz olśniewająco. W dodatku sprawiłaś mi najlepszy prezent ślubny – ciągnął, a jego miękkie wargi ocierały się o jej zarumieniony policzek – wszystkie te stateczne matrony musiały się hamować z całej siły, żeby nie zacząć odprawiać egzorcyzmów nad tym rozcięciem – zacmokał, z jawnym zachwytem przesuwając dłonią po jej wyeksponowanej nodze.
- Jak to się stało, że pamiętasz? – wyjąkała, czując zdradzieckie drżenie, rozchodzące się po całym jej ciele.
Przez chwilę nie odpowiadał, delektując się jej zapachem, jakby zupełnie zapomniał, że od pół godziny był żonaty i w tej chwili jego obowiązkiem było obtańcowywać swoją irlandzką żonę. McGonnagal doskonale zdawała sobie sprawę, że powinna przerwać tę grę i ponownie rzucić urok, na zawsze znikając z pamięci Dougala McGregora, jednak gdy tylko odwróciła się do niego twarzą, zrozumiała, że pewnych spraw nie da się rozwiązać magią.
Mężczyzna uważnie obserwował ekspresję jej twarzy, jakby chciał wyryć sobie jej obraz pod powiekami. W końcu ostrożnie podwinął rękaw swej ślubnej koszuli, podsuwając jej pod nos szczupły nadgarstek, na którym wyraźnie odcinała się niewielka plama, kształtem przypominająca siedzącego kota.
- Być może jesteś mistrzynią w podejmowaniu słusznych decyzji Minnie - zaczął, a w jego oczach malował się namacalny smutek – jednak z całą pewnością nie jesteś mistrzynią w rzucaniu zaklęć zapomnienia.
***


Wczesnym rankiem tuż po weselu Dougala McGregora i Nancy Crowley, Albus Dumbledore odkrył w swoim gabinecie pięknie zdobioną karafkę, wypełnioną whiskey. Tuż obok niej spoczywał niewielki kawałek pergaminu, na którym schludnym pismem nakreślono parę słów.
„Za podążanie raz obraną ścieżką.”
Dyrektor nie musiał kosztować, by stwierdzić, że alkohol był prawdziwą perłą, w koronie szkockich single malt. Czym prędzej wydobył z kieszeni paczkę cytrynowych dropsów, których grzechotanie już zdążyło stać się jego ulubionym dźwiękiem.
- Żebyśmy nie byli dziadkami, żałującymi podjętych decyzji – oznajmił Albus, rozkoszując się cytrynowym posmakiem, rozpływającym się po jego języku.