LUMOS!
Oto i rozdział. Dziękuję za komentarze, znów pięć łiii! Jak zwykle przypominam, że tylko dzięki nim chce mi się pisać. Jesteście wspaniałe, sercucho rośnie. Zachęcam Was do zgłębienia zakładki dotyczącej nominacji, do LA <<KLIKNIJ TU>> Dzisiejszy dzień jest dla mnie bardzobardzobardzobardzomegaokropnie ważny gdyż nasz kochany Tom jest teraz HOT 26 <3 Także ta notka z dedykiem dla niego. Cóż więcej? Rozdział z perspektywy Draco, cały dla Was.
Smacznego!
Inconspic Angel vel Black Paw
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
*~*~*~*
- Blais Zabinni do Ciebie.
Przeczesał palcami włosy i skinął
nieznacznie głową. Narcyza wyszła z kuchni, a on ruszył do holu. Między dwoma
rzędami szepczących do siebie portretów, nonszalancko oparty o ścianę, w nieco staromodnej
zielonej szacie stał ciemnoskóry chłopak. Widząc Malfoya wykrzywił usta, w pół
pogardliwy grymas i pokręcił głową.
- Jesteś monotonny, jeżeli chodzi o
styl ubierania – syknął, ruszając w kierunku gospodarza.
Ten tylko zmrużył oczy i wyciągnął
dłoń w kierunku przyjaciela.
- Czemu zawdzięczam zaszczyt?
- Nuda, kaprys…zwij jak chcesz –
odparł, wzruszając ramionami.
- Nie rozumiem czemu czekasz tutaj,
znasz przecież drogę do mnie.
Szli chłodnymi korytarzami
rezydencji, a za nimi podążał wzrok portretów. Wyniośli, młodzi – perfekcyjni.
Z wysoko uniesioną głową i wrodzoną pogardą. Jak dwa lodowe posągi, o
niezmąconej chwale.
- Dbam o twój ruch fizyczny.
Draco starannie zamknął drzwi do
swojego pokoju i z lubością opadł na fotel, opierając nogi o stolik.
- Czego się napijesz? – nieznacznie
uniósł brwi , był bowiem pewny odpowiedzi.
- Ognista – niemal wymruczał
Ślizgon.
- Zapomnij. Nie u mnie w domu –
prychnął z lekceważeniem blondyn.
- Grzeczny syneczek? – zakpił
chłopak.
Syn Lucjusza zacmokał zdegustowany
zachowaniem przyjaciela. Często dziwił się, że nikt nie potrafi podzielić jego
punktu widzenia.
- Wolę nie wchodzić w interakcje,
kiedy ojca nie ma – wycedził chłodno – poza tym, nie lubię być na uwięzi.
Przywykłem korzystać z umysłu w pełnej sprawności, bez idiotycznego
zamroczenia. Nie lubię tego odoru z ust, odstrasza dziewczyny, no i problemy z
koordynacją ruchową. Alkohol jest w złym guście – podsumował.
Brunet przez chwilę przyglądał mu
się, w głębokim zamyśleniu. Nie potrafił rozgryźć tego dziwacznego człowieka,
który był przecież jego przyjacielem. Czasami zachowywał się, jak ostatni
smarkacz, tylko po to by następnie wyskoczyć z przemyśleniem godnym samego
Albusa. Potrząsnął głową, jakby chcąc odrzucić tę część jego osobowości, która
była jedynie pozorem.
- No tak, gust. Ty robisz tylko
rzeczy w dobrym guście? – przewrócił oczami.
- W moim Diable, w moim guście –
uśmiechnął się, bez cienia wesołości i pstryknął palcami.
Skulona i brudna postać skrzata
domowego, jak zwykle spowodowała nagły grymas na jego twarzy.
- Dwa soki dyniowe, do jednego
kapnij co nieco, do tego kociołki, najlepiej te nadziewane winem skrzatów i ani
słowa matce.
- Jak sobie panicz życzy – pisnęło
stworzenie, znikając w mgnieniu oka.
Potarł twarz dłonią, z niesmakiem
myśląc o słudze. Skrzaty domowe nie pasowały do tej willi. Ich brudne i
zaniedbane łachmany, przerażone spojrzenia i drżące ciała nie były estetyczne,
napawały go odrazą. Nie śmiał podważać ich obecności, jako iż dla rodziców
stanowiły nieodłączny element arystokratycznego rodu, w umyśle jednak śmiało
kreował własny pogląd, broniąc go niezmiennie.
- Jakbym cię nie znał, stwierdził
bym że z ciebie taki chory altruista, jak ta cała Granger – powiedział Zabinni,
przeszywając go spojrzeniem na wskroś.
- Czasami pieprzysz bez sensu.
Uwierz, że altruizm, ani jakakolwiek inna forma bezinteresownej pomocy mi nie
zagraża – burknął, obracając w palcach różdżkę.
- Spokojnie Smoku – pojednawczo
uniósł dłonie – Sądzę jednak, że..
Malfoy protekcjonalnie uniósł brwi.
Mina mulata wyraźnie wskazywała, że informacja którą ma do przekazania może go
zdenerwować.
- Nie baw się w tajemnicze
milczenie, bo bynajmniej nie robisz wrażenia – syknął – gadaj co masz
powiedzieć.
- Krążą plotki, że już niedługo
będziesz musiał pomagać, czy chcesz, czy nie –odparł z lekkim przebłyskiem
strachu i gwałtownie wstał z fotela.
Draco tymczasem błyskawicznie
analizował wszystko, czego się dowiedział. Kiedy Lucjusz siedział w Azkabanie
nie miał dostępu do wewnętrznego kręgu. Matka, która nie była Śmierciożercą nie
była informowana. Tymczasem rodzina Blaisa była uwikłana w tę stronę magicznego
świata głębiej niż ktokolwiek inny.
- To było do przewidzenia –
stwierdził wreszcie, siląc się na spokój.
- I wcale cię to nie rusza?! –
wykrzyknął zaskoczony, gwałtownie odwracając się od okna.
- Kto inny w naszym wieku by się do
tego nadawał? To zaszczyt, to powód do dumy. On mnie docenia – z lubością
puścił powieki, obserwując zza rzęs reakcję chłopaka.
Diabeł stał z opuszczonym rękami,
zaciskając dłonie w pięści, z lekko rozchylonymi pełnymi wargami. Miał mnóstwo
rzeczy, które chciał wykrzyczeć, ale nie potrafił. Nie mógł pojąć postępowania
towarzysza.
- Wiesz jakie to będzie zadanie? –
zapytał zrezygnowany.
- Nie mam pojęcia, ale zapewne nic
co by przekraczało moje możliwości – stwierdził, poprawiając platynowe włosy.
Między nimi zapadła cisza. Ważyli w
duszy słowa, które padły i zagłębiali się w ich znaczenie. Praktycznie nie
dostrzegli skrzata, który cichutko spełnił ich życzenie.
- Nie rozumiem cię Draco -
westchnął wreszcie Ślizgon, opadając na siedzenie.
- Nikt ci nie każe - z przyjemnością
rozgryzł jeden z czekoladowych kociołków i rozkoszował się zalewającym jego
język winem.
- O tak, alkohol - Zabinni niemal
czule pogładził opakowanie.
- Po co ci to Diable? Po co ta
poza?
- To nie poza, to bieg ku
dorosłości - odparł obojętnym tonem.
Przez chwilę w milczeniu raczyli
się jedzeniem, a jedynym co przerywało ciszę były nieliczne siorbnięcia. O
szybę zacinał deszcz, a krajobraz był jednostajnie szary. To było pierwsze
takie lato w jego życiu, dotychczas w ciągu wakacji uwielbiał obserwować wrzosowiska
i ogród, otaczające rezydencję. Nie przeszkadzała mu taka pogoda, jednak czuł
się dziwacznie - nie przepadał gdy coś wyrywało go z rytmu.
- Widziałeś się z kimś ostatnio? -
chciał ostatecznie odciągnąć temat z daleka od Voldemorta i zadania.
- Tylko z Pansy...no i ojciec Goyla
był z wizytą u mojej matki - wyliczył znudzony.
- Myślisz, że coś się szykuje? -
wykrzywił usta w pogardliwy grymas, patrząc w ciemne oczy przyjaciela.
- Nie sądzę, żeby był taki głupi. Poza tym
matka ma jakiś gust - śmiało sięgnął po kolejną czekoladkę.
- No tak, to by było nieestetyczne -
kiwnął głową twierdząco.
- Ty i twój chory estetyzm - mruknął
Blaise, przewracając oczami.
Malfoy cudem hamował wybuch śmiechu.
Bawiło go niezmiernie zniecierpliwienie kompana. Lubił być nieprzewidywalny, a
nawet dziwaczny. Nie było chyba nic gorszego od monotonnego i otwartego faceta.
Cenił sobie nutkę tajemniczości i był świadom tego, że ludzie boją się w nim
właśnie tego. Ślizgoni chcą wiedzieć wszystko o wszystkim, mieć jasne
informacje, dobrze prosperujący wykres, a takie małe nagięcie jest dla nich
wręcz nie do zniesienia. Uwielbiał patrzeć na rozjuszoną Parkinson, gdy nagle
przerywał pocałunek, lub żądał rozmowy na jakiś głębszy temat. Chciał
zaskakiwać, pozostawiać wątpliwości i szokować. To była jedyna rzecz, różniąca
go od innych podopiecznych Snape'a - oryginalność.
- Trzeba mieć idee - wzruszył ramionami -
dla mnie właśnie ten chory estetyzm wyznacza rytm.
- Na mnie taka gadka nie działa. Straszny
się z ciebie filozof zrobił i nie myśl sobie, że nie dostrzegam co chcesz tym
osiągnąć. Nie zatuszujesz wieku Smoku, oboje to wiemy.
Syn Narcyzy pokręcił głową z dezaprobatą.
Zabinni potrafił być czasami nieznośnie płytki. Nie chciał tuszować wieku, ale
zmienić stereotyp.
- Filozofa nie zrozumiesz po jednej
rozmowie.
- Ciebie to nie zrozumiem nawet po
dwudziestu latach - w jego głosie pobrzmiewała nieznaczna gorycz.
Później ich rozmowa zeszła na lżejsze
tematy. Blaise zaczął sporządzać listę dziewczyn do uwiedzenia, okraszając ją
anegdotami nie do zacytowania. Rozegrali partyjkę szachów czarodziejów, nie
zapominając o zwyczajowych zakładach i puścili płytę "Wilkołaków z
Południa". Czuli się ze sobą swobodnie i można nawet zaryzykować
stwierdzenie, że byli szczęśliwi. W ciągu tych kilku spędzonych wspólnie godzin pokłócili się ze dwadzieścia razy, w tym niejednokrotnie grożąc sobie nawzajem różdżkami. Tak było od kiedy pamiętali i lubili ten układ. Blaise został na obiad, po którym wyszli na długi spacer po mokrej od deszczu trawie. Nie śmiali się może, jak zwykli nastolatkowie, ale słowne potyczki i ciągłe przepychanki w pełni im to rekompensowały. Bękarty młodości - lubili się tak określać. Byli inni i właściwie dlatego znaleźli wspólny język, może nie była to przyjaźń z typu najczystszych i bezinteresownych, ale była. Perfekcyjnie dopracowany mechanizm, funkcjonował bez zarzutu, nie dając powodów do zażaleń. Mieli tego świadomość i dlatego stojąc pod rozłożystą gruszą w najdalszym zakątku ogrodu wiedzieli, że nie żałują spędzonych ze sobą chwil.
- Będę się zbierał - stwierdził Diabeł, przeciągając się i przywierając plecami do pnia.
- Nie zostaniesz na noc? - instynktowny ruch brwiami był zdecydowanie specjalnością Malfoy'ów.
- Kusząca propozycja, ale dziś obiecałem Pottusiowi - puścił mu perskie oczko, unosząc w górę kąciki ust.
Ciemnoskóry zaczął przygotowywać się do odejścia. Prywatny Świstoklik miał na niego czekać na wzgórzu. Uważnie przyjrzał się przyjacielowi i po raz setny stwierdził, że ma chyba dwie dusze.
- Do zobaczenia Smoku.
- Chyba się rozpłaczę - skrzyżował ręce na piersiach i uniósł lewą brew do góry.
Blaise zaczął oddalać się kierunku wrzosowisk, ręce trzymał w kieszeniach, a brodę unosił wysoko. W ostatniej chwili odwrócił się jeszcze na pięcie i swoim zwyczajnym, znudzonym tonem powiedział słowa, które miały niedługo drastycznie zmienić życie blondyna.
- Powinieneś częściej być taki spontaniczny Draco. Wyślij czasem idee na wakacje - po czym smagany wiatrem zniknął za wzgórzem.
Tymczasem drugi z chłopców poprawił zmierzwione włosy i ruszył w kierunku domu. Miał niezły humor i nawet perspektywa nadchodzącej burzy nie mogła tego zmienić. Ledwo jednak wszedł do domu wszystko zniknęło.
Narcyza stała smutna i drżąca, opierając się o ścianę. Jej blade wargi zastygły rozchylone, a oczy przepełniał ból. Stanął sparaliżowany, lustrując jej wątłą sylwetkę.
- To się stanie dzisiaj w nocy - wyszeptała, wyciągając w jego stronę karteczkę.
„Bankiet dziŚ o póŁnocy. Świstoklik
na Śmiertelnym Nokturnie”
Ledwie to przeczytał matka osunęła się na ziemię, szlochając. Minęła dobra chwila nim otrząsnął się z szoku. Pokonując swoje opory uklęknął przy niej i objął czule.
- Cicho, cicho...wszystko będzie dobrze.
Jeszcze kilka godzin temu to wszystko budziło w nim tylko i wyłącznie dumę, dopiero teraz w sercu zaczęło kiełkować nasionko zwątpienia.
- Będzie dobrze - powtórzył, gładząc jej włosy.
Sęk w tym, że nie był już pewny czy przekonuje ją, czy sam siebie.
Przez przypadek natknęłam się na Twojego bloga i muszę powiedzieć, że miło mnie zaskoczył :)
OdpowiedzUsuńDodawaj notki szybko, a na pewno będę na niego zaglądać bardzoo często! :D
Pozdrawiam,
Lacarnum Inflamare
i zapraszam do mnie:
nowa-hermiona-granger.blogspot.com
hej.:)
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle świetny.:D
Nie pijący Malfoy.:D Coś nowego.:D
Czekam na kolejny.:)
Pozdrawiam,
la_tua_cantante_
www.amor-deliria-nervosa-dramione.blogspot.com
Hej ! ;*
OdpowiedzUsuńRozdział świetny *.*
Blaise i Draco -> Boscy ^^
Jestem ciekawa dalszych Draco.
Zapraszam na nowy rozdział! megan-tvd-story.blogspot.com