Lumos!
Przepraszam, szkoła no i były tylko dwa komentarze, więc mniejsza motywacja. Za oba jednak z serca dziękuję i oto nowiutki rozdział. Przeplatany fragmentami książki - celowo. Bardzo proszę o opinię.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
*~*~*~*
Wrzesień zbliżał się wielkimi krokami, a
samotne dni w rezydencji stały się dla chłopaka chlebem powszednim. Przez ten
czas zagłębiał się w kolejne tomy, poznając dokładnie genezę różnorodnych
trucizn. Skóra na grzbiecie cierpła mu, kiedy zdał sobie sprawę, jak wiele
istnieje sposobów uśmiercenia człowieka. Matka nie zwracała na niego uwagi,
chodziła roztrzęsiona, blada, smutna i drżąca. Severus nie pokazał się więcej i
tylko Bellatrix wpadała od czasu, do czasu. Spotkania kręgu odbywały się mniej-
więcej raz na trzy tygodnie. Szara monotonia i rutyna, była genezą jego dnia.
Nic się nie zmieniało, aż do pewnego sobotniego poranka, kiedy to pukanie do
drzwi przerwało mu wertowanie „Trucizn Tysiąclecia”. Nie musiał pytać, żeby
wiedzieć kto jest jego gościem. Dwa delikatne i jedno głośniejsze uderzenie – tylko
i wyłącznie Narcyza tak anonsowała swoje wejście.
- Proszę – westchnął, podkreślając
ciekawiącą go frazę.
- Draco, jedziemy na Pokątną –
stwierdziła, opierając się sztywno o framugę.
Miał ochotę zaprotestować, nawet
krzyczeć, ale zatamował w sobie potok uczuć i wzruszył ramionami.
- Skoro tak twierdzisz – powrócił do
przerwanej pracy, ignorując postukujący nerwowo obcas matki.
Blondynka tymczasem utkwiła w nim swoje
jasne oczy i bezskutecznie usiłowała zwrócić na siebie uwagę. Czuła, jak ich
więzi się rozluźniają, jak coraz mniej ich łączy i bała się, że go straci.
Zdawała sobie sprawę, że to Lucjusz był dla niego większym autorytetem, nie
dziwiła się temu zresztą. Kochała tego człowieka, jak nikogo innego, był
charyzmatyczny, inteligentny i błyskotliwy, a dodatkowo potrafił w niesamowity
sposób uświadomić małemu chłopcu jego wyjątkowość. Nie zazdrościła mu wymarzonych
kontaktów z synem, który zdawał się być wręcz oczarowany ojcem. Nie zdawała
sobie również sprawy, jak niebezpieczne jest takie jednostronne przywiązanie.
Teraz, kiedy zabrakło tak ważnej części ich rodziny, wszystko drżało w
posadach.
Najgorsze było jednak, że jedynym co
mogła zrobić było bezradne obserwowanie, jak owoc jej miłości z najdroższym
mężczyzną na ziemi zaczyna staczać się ku granicy zła.
- Draco – wyszeptała, hamując łzy.
Uniósł głowę i spojrzał na nią, w sposób
jakiego nigdy ku niej nie kierował. W tych szarych tęczówkach igrała obojętność
i zniecierpliwienie. W jednym momencie wszystkie argumenty, które chciała
wysunąć, słowa wyrażające tak wiele ugrzęzły w przełyku.
- O trzeciej przed kominkiem w Sali Rodowej
– odwróciła się na pięcie i opuściła pokój.
Młodzieniec tymczasem, nie podejrzewając
nawet iż za drzwiami po raz pierwszy od lat płacze Narcyza Malfoy, wzruszył
ramionami, zagłębiając się w najmroczniejsze odmęty magii.
*~*~*~*
Punktualnie
o trzeciej zatrzymał się przed kominkiem,
którym radośnie lśnił złocisty ogień. Z roztargnieniem poprawił zapinaną
pod szyją szatę i musnął palcami włosy. Wszystko musiało wyglądać, tak by nikt
nie domyślił się, co kryje wewnątrz. Chciał mieć to wszystko za sobą, te
zakupy, podróż, spacer po Pokątnej i bezsensowną rozmowę z matką, do której ( w
co nie wątpił), miało dojść. Irytowało go, że musi stracić ostatnie, tak cenne
chwile wakacji, które mógłby poświęcić na szukanie recepty na swoją misję. Zdenerwowany
tym wszystkim prychnął, ze złością i kopnął w podmurówkę paleniska. Pogrążony w
rozmyślaniach nie zauważył wejścia Narcyzy, która ubrana w przepiękny płaszcz
stała nieco na uboczu, postukując obcasem o podłogę.
-
Gotowy? – zapytała, przyglądając mu się nieprzeniknionym wzrokiem.
Nie
zaszczyciwszy jej nawet słowem skinął jedynie głową. Im mniej sobie powiedzą,
tym szybciej wrócą do rezydencji. Ostatni raz przejrzał się, w wiszącym na
przeciwległej ścianie zwierciadle i sięgnął po stojącą na półce srebrną
szkatułę.
Na
chwilę zastygł, obserwując kunsztowne zdobienia, jakimi pokryte były jej
ścianki. Lśniące nici splatały się, w postaci węży, o szmaragdowych oczach.
Całość, opływająca wręcz luksusem niebezpiecznie chybotała na granicy kiczu.
Nigdy jednak nie odważył się skomentować jej choćby słowem – była bowiem
prezentem zaręczynowym, podarowanym Narcyzie przez Lucjusza, jeszcze za
Hogwardzkich lat. Rodzice nigdy nie opowiadali mu o tym, jak się poznali, ani
jak wyglądały ich relacje. Każde pytanie zbywali tajemniczym uśmiechem i
wzruszeniem ramion. Boleśnie uświadomił sobie, jak wiele chciałby się jeszcze
dowiedzieć od ojca, drżał na myśl o tym, że możliwie już nigdy go nie zobaczy.
Zacisnął
powieki i nabrał garść proszku. Prawie brutalnie wcisnął pudełko w dłonie matki
i śmiało wkroczył w płomienie.
- Na
Pokątną – wycedził wyraźnie, patrząc jak płomienie liżą jego ciało.
W
pierwszym momencie był niemal pewny, że się pomylił. Ulica na której się
znajdował z Pokątną miała tyle wspólnego co Rubeus Hagrid z Lordem Voldemortem.
Zza szyby, zamiast kolorowych, błyszczących witryn pełnych ksiąg z zaklęciami,
kociołków i ingrediencji do eliksirów obserwować mógł odrapane budynki, ledwo
widoczne przez jakiś plakat, zakrywający większą część okna. Wnętrze lokalu również zmieniło się
diametralnie. Po raz pierwszy od kiedy tu przychodził było całkiem pusto. Ze
stałych bywalców, których miał okazję zapamiętać pozostał jedynie ohydny, stary
i pomarszczony barman Tom, który widząc go skulił się w sobie i wymamrotał coś
brzmiącego, jak „dźbry Paniczu”. Z pogardą zlustrował jego zgarbioną sylwetkę i
ruszył do drzwi. Nie miał ochoty czekać na matkę, najwyżej spotkają się
później. W chwili Kidy jego dłoń spoczęła na klamce, szpiczaste palce zacisnęły
się na ramieniu.
- Ani mi
się waż, wychodzić gdziekolwiek sam – warknęła mu prosto w twarz Narcyza.
- Nie
jestem dzieckiem – odparł, dumnie unosząc głowę.
Chciał
grać w tę grę, mimo iż wyraźnie dostrzegał w jej oczach iskry, nie zwiastujące
niczego dobrego. Z zadziwiającą siłą wypchnęła go za drzwi i sprężystym krokiem
ruszyła w stronę zaułku. Jednym ruchem pchnęła oszołomionego nastolatka na
ścianę i przykładając mu różdżkę do grdyki i wycedziła z pasją.
- Nic
nie zmieni faktu, że jesteś moim dzieckiem, nie zapominaj kim jestem, nie
zapominaj że mamy wojnę. Zbyt wiele sobie pozwalasz. Radzę się opamiętać –
Zacisnęła usta w wąską linię i powoli opuściła magiczny atrybut.
Rzadko
widział ją w takim stanie. Od dzieciństwa była istną ostoją spokoju, azylem i
opoką. Odgonił od siebie nachalną myśl, że ją traci i poprawił pelerynę.
Wyzywająco zacisnął szczękę, jednak nie rzucił już ani jednej uwagi na temat
swojej dojrzałości.
-
Zaczniemy od Madame Malkin – wyszeptała, wracając na główną ulicę.
Nawet
jego dobijał klimat, panujący teraz na pasażu. Właściwie nie mógł obwiniać
matki o ten wybuch, otaczający ich krajobraz nie skłaniał raczej do śmiechu.
Witryny w całości zajmowały te idiotyczne plakaty, będące powiększoną wersją zasad
bezpieczeństwa z ulotek, które ministerstwo rozsyłało na początku lata. Oni
oczywiście również dostali kilka tych świstków, tylko i wyłącznie dla
zachowania pozorów.
Co jakiś
czas, na niektórych ścianach można było dostrzec ruchome czarno-białe
fotografie poszukiwanych śmierciożerców. Oczywiście szeroko uśmiechnięta ciotka
Bellatrix była prawdziwym diamentem, wśród plejady znajomych nazwisk. Kilka
witryn zabito deskami, między innymi w sklepie Olivandera. Wzdłuż deptaku
rozpleniło się jednak sporo byle jak skleconych straganów, przy których obdarci
czarodzieje, o aparycji szczotki do klozetu potrząsali naręczami sznurków,
zwieńczonych metalowymi wisiorkami.
- Idioci
– prychnął, czytając plastikową tabliczkę, przypiętą pod pasiastą plandeką –
muszą być całkiem wyzuci z mózgu, skoro sądzą że takie coś obroni ich przed…
- Cicho!
– mocno ścisnęła go za bark .
Gdyby
spojrzenie mogło zabijać oboje leżeliby martwi. Zignorowali przerażony wzrok
mijającej ich grupki przechodniów i ruszyli ku pracowni krawieckiej. Gdy tylko
przekroczyli próg właścicielka doskoczyła do nich w dwóch susach i zasypała
stosem uległych komplementów.
-
Potrzebujemy szaty wyjściowej, dla tego młodego człowieka – blondynka stanowczo
przerwała jej pochwalną tyradę.
-
Oczywiście, zaraz coś dobierzemy – zaćwierkała kobieta, obejmując go
opiekuńczo.
Zniesmaczony
odtrącił jej rękę i niewyraźnie zaprotestował. Nie próbowała już więcej go
przytulać, ograniczając się jedynie do nieustających monologów, ociekających
sztucznym uwielbieniem. Irytowała go ta baba, ale nie mógł odmówić jej smykałki
do igły. Zgrabnie udrapowała na jego ramionach materiał, wbijając gdzieniegdzie
szpilki. W ostatnim czasie wystarczył najmniejszy szczegół, by wyprowadzić go z
równowagi, tak samo było również tym razem. Ciągłe piski, w połączeniu z
kontrolującym spojrzeniem Pani Malfoy zadziałały, jak płachta na byka.
-
Zamiast tkwić tu bezczynnie mogłabyś pójść kupić coś innego.
- I
zostawić się samemu sobie? – jej brwi powędrowały wysoko w górę.
Wydawało
mu się, że usłyszał dzwoneczek oznajmiający wejście innego klienta, jednak
postanowił skupić się na planie, który stopniowo rodził się w jego głowie.
- Muszę
ci uświadomić, że nie jestem już dzieckiem, bo chyba jakoś tego nie
dostrzegasz, mamo. SAM potrafię robić zakupy.
Krawcowa
zacmokała i z dezaprobatą zwróciła ku niemu okrągłą twarz.
- Ależ
mój drogi, twoja matka ma rację, nikt nie chodzi dziś sam, to nie ma nic
wspólnego z tym, czy jesteś dzieckiem…
Oddałby
wszystko, byle się tylko zamknęła.
- Proszę
uważać, gdzie pani wbija tę szpilkę! – ostentacyjnie wyplątał się z jej szponów
i podszedł do gigantycznego lustra.
Przez
moment obserwował elegancki krój szaty. Dawno nie widział się w zieleni,
zastanawiał się nawet czy nie zacząć nosić jedynie czarnych ubrań, jednak…nie,
zieleń, zieleń ponad wszystko. Zamyślony wodził wzrokiem po swojej postaci,
kiedy ponad ramieniem dostrzegł najmniej oczekiwany widok.
Cholerna
Złota Trójca Dumbledora. Potter, w całej swej żałosnej chwalne, Weasley, jak
zwykle niczym wyjęty ze śmietnika i Granger… Granger w wytartym sweterku, z
krzywo przyciętą grzywką i tym pieprzonym błyskiem wyższości w oczach.
- Jeśli
się zastanawiasz, co tak śmierdzi, mamo to ci wyjaśnię, że właśnie weszła
szlama – z lubością zmrużył oczy, widząc oburzenie Gryfonów.
- Nie
sądzę, żeby trzeba było używać takiego języka!
I nie życzę sobie wyciągania różdżek w moim sklepie– zawołała
właścicielka, ku jego bezdennej irytacji.
Wątłe
lwiątka bohatersko dobyły patyków, kierując je w jego stronę i tylko Panna- Ja
– To – Wiem – Lepiej spojrzała mu prosto w oczy.
To
spojrzenie rozłożyło go na łopatki. Było w nim coś intrygującego, a zarazem
budzącego wyrzuty sumienia. Dałby wiele, byle móc poznać jej myśli. W
czekoladowych tęczówkach trwała walka, która nie wiedzieć czemu wydawała się
bezpośrednio go dotyczyć. Nie chciał widzieć TEGO w jej oczach. Nienawidził
jej, za to że usiłowała być od niego lepsza, nie mógł znieść iż próbuje jeszcze
budzić w nim wdzięczność.
- Nie,
nie róbcie tego, naprawdę nie warto – idiotka Granger.
Niczym
tonący brzytwy, chwycił się pierwszej, lepszej obelgi.
- Ja
myślę, zresztą i tak byście się nie ośmielili użyć czarów poza szkołą. Kto ci
podbił oko Granger? Chcę mu posłać kwiaty – rzucił w jej stronę.
Od dawna
nie ucieszył się tak bardzo widząc czyjś ból. Mimowolnie uśmiechnął się
szeroko. Jakże on ich nienawidził.
- Dość
tego! – bezskutecznie usiłowała ich uspokoić Madame Malkin.
-
Odłóżcie to. Jeśli jeszcze raz zaatakujecie mojego syna, możecie być pewni, że
będzie to ostatnia rzecz w waszym życiu – w jej głosie niemal wibrowała
wściekłość.
Nie
życzył sobie, żeby się wtrącała. Chciał sam załatwiać swoje sprawy, jednak nie
umiał jej tego wytłumaczyć.
-
Naprawdę? Zamierza pani wezwać kilku zaprzyjaźnionych śmierciożerców, żeby nas
wykończyli?
Oczywiście
Potter, wybawca wszystkich i wszystkiego musiał rzucić jakże taktowną i
wyważoną uwagę. Krawcowa musiała odegrać scenkę tragiczną, łapiąc się za serce
i piszcząc. Ta cała sytuacja musiała i była co najmniej niesmaczna.
-
Doprawdy, nie trzeba rzucać takich oskarżeń…mówić takich rzeczy…Proszę schować
różdżki!
- Widzę,
że jako pupilek Dumbledora masz fałszywe poczucie bezpieczeństwa, Harry
Potterze. Ale Dumbledora może zabraknąć i kto wtedy cię obroni? – zastanawiał się
czy ta uwaga jego matki była aluzją co do jego misji.
Rozmowa
zbaczała w niebezpiecznym kierunku, jednak tylko bliznowaty miał odwagę zabrać
głos. Ron tkwił w bezruchu, ze spłoszoną miną, a Granger wpatrywała się w
Malfoya nieprzeniknionym wzrokiem. Nikt ze zgromadzonych nie potrafił sobie
wyobrazić, jak wielki zamęt panował w jej głowie.
- Ojej…patrzcie…jego
tu nie ma! Więc czemu by nie spróbować? Może znajdą podwójną celę w Azkabanie,
dla pani i pani przegranego męża?
W
Draconie zawrzało. Nikt nie miał prawa tak wyrażać się o jego ojcu. Wściekłość
niemal go oślepiła, zakasał szatę i ruszył w kierunku Gryfona, już miał się na
niego rzucić kiedy zahaczył o coś nogą, niemal się wywracając. Weasley
wybuchnął śmiechem, a on jedynie posłał mu zabójcze spojrzenie. Coś mu się nie
zgadzało, trzymał szatę, tak by się nie potknąć ktoś musiał rzucić zaklęcie.
Rozejrzał się szybko po pokoju i mógłby przysiąc, że widział różdżkę, znikającą
w kieszeni Hermiony.
- Nie
waż się tak mówić do mojej matki Potter! – wycedził, patrząc wprost w zielone
oczy.
-
Uspokój się Draco. Myślę, że Potter spotka się ze swoim ukochanym Syriuszem
prędzej niż ja z Lucjuszem.
Ta
wypowiedź całkowicie rozjuszyła Wybrańca. Arystokrata musiał przyznać, że krew
Blacków – genialnych strategów jest wyraźnie widoczna w postawie Narcyzy.
- Harry,
nie! Zastanów się…nie wolno ci….wpadniesz w tarapaty – szatynka zawisła na
ramieniu przyjaciela, z zaciętą miną.
Ślizgon
pomyślał, że gdyby nie ona to pozostała dwójka wyleciałaby z Hogwaru z osiem
razy. Właśnie ta jej perfekcja i dobro denerwowały go najbardziej.
- Ten
lewy rękaw trzeba jednak trochę podnieść, pozwól, że… - Tymczasem sklepikarka,
jak gdyby nigdy nic podeszła do niego i z całej siły dźgnęła igłą w rękę.
- Auuu! –
zawył, odtrącając jej rękę – Patrz, gdzie wbijasz szpilki, kobieto! Matko…ja
już jej nie chcę…
Ostentacyjnie
ściągnął szatę przez głowę i cisnął pod nogi kobiety. Nie miał zamiaru ani
minuty dłużej tkwić w jednym pokoju z chlubą Hogwartu. Miał ważniejsze zadania,
niż leczenie kompleksów pupilka Dropsa.
- Masz
rację, Draco. Teraz już wiemy, że do tego sklepu przychodzą same szumowiny…Lepiej
chodźmy do Twilfitta i Tattinga.
Bez
słowa pożegnania ruszyli do drzwi, za którymi natknęli się na zaskoczonego
Hagrida. Malfoy, w ostatniej chwili zdołał zarejestrować wzrok Granger, w
którym malowało się coś na kształt postanowienia.
Ten rok
miał być zupełnie inny, a Dracon poprzysiągł sobie do listy rzeczy
niewykonalnych, aczkolwiek wymaganych dopisać wnikliwą obserwację Gryfońskiej
wersji Roweny Ravenclaw.
Póki co
jednak, musiał realizować swój plan.
Hej.:)
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny. Pokazujesz relacje Dracona z matką, a to lubię. Szkoda tylko, że chłopak nie dorósł na tyle by mieć własne zdanie..
Czekam na więcej,
Pozdrawiam,
la_tua_cantante_
amor-deliria-nervosa-dramione.blogspot.com
dramione-badz-moja-nadzieja.blogspot.com
Dziękuje za komentarze na moim blogu. Dziękuje, że zawsze miałaś czas by czytać i komentować to opowiadanie. Cieszę się, że ci się spodobało.:) Liczę też na to, że odwiedzisz mnie również na nowym blogu.
UsuńPozdrawiam,
la_tua_cantante_
amor-deliria-nervosa-dramione.blogspot.com
dramione-badz-moja-nadzieja.blogspot.com
pięknie.
OdpowiedzUsuńpięknie!
Postaci wykreowane po mistrzowsku!
Sprytnie wplecione fragmenty!
Duże W + Pufek Pigmejski, jako nagroda od Ministerstwa Magii.
A na www.well-you-are-quite-nice-you-know.blogspot.com czeka miniaturka!
zapraszam
Piękne! Draco zachowuje się w stosunku do matki jak....on. Jak zimny sukinsyn co misię naprawdę podaba. Akcja u Madame Malkin była bezbłędna. Nie mogę siè doczekać nastèpnego rozdziału. Pozdrawiam, White Tiger
OdpowiedzUsuńBardzo podobał mi się rozdział!
OdpowiedzUsuńChcę jeszczeee :<
Jednak najbardziej nie mogę się doczekać momentu kiedy będzie coś między Draco, a Hermioną iskrzyć ^^
Super!
Pozdrawiam <3
----------
Nowy blog!
Jeśli chcesz to zajrzyj, będę wdzięczna, z góry dzięki :D
http://poczuj-magie.blogspot.com/
Po raz kolejny zostałaś nominowana do Liebster Award :)
OdpowiedzUsuńSzczegóły na www.well-you-are-quite-nice-you-know.blogspot.com
Pozdrawiam!
Cieszę się, że znalazłam tego bloga :) Nie mogę się doczekać rozwoju relacji, jakie na pewno zaistnieją między Hermioną i Draconem. Podoba mi się konsekwencja z jaką piszesz aby nie mijać się z oryginalną fabułą. Nie mogę się doczkekać kolejnego rozdziału, pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń