Lumos!
Wpadam w ostatni, luźniejszy dzień nim ostatecznie
wejdę w szał pieczenia ciast i dekorowania stołu. Jesteście NAJ-LEP-SZE! Pod
ostatnim postem pojawiły się komentarze, które dodały mi skrzydeł do pisania, a
w dodatku były od osób, które no cóż - nie wiedziałam że są moimi
czytelniczkami. Kochane jesteście dla mnie gigantyczną motywacją,
za co Wam ogromnie dziękuję. Patrząc na treść Waszych opinii spięłam się
maksymalnie i wyskrobałam obiecaną miniaturkę, a dodatkowo sporą część
kolejnego rozdziału. Ponad to uruchomiłam zakładkę "Miniaturki",
która jest odnośnikiem do mojego zapomnianego bloga, na którym gromadzę te
najkrótsze, literackie formy. Znajdziecie tam Drabble, miniaturki, wierszyki i
wiele innych nie tylko na temat naszej ulubionej parki, ale wszystkich postaci
z HP. Ale zaczniemy od "Have Yourself a Merry Little Christmas" -
opowiastki, inspirowanej piosenką w wykonaniu Michaela Buble, o tymże tytule
(zachęcam do posłuchania).
Cóż, cóż moje miłe - dziękuję za Wszystko i kolejny
(nie ostatni zapewne), raz życzę Wam NAJLEPSZYCH W ŻYCIU ŚWIĄT BOŻEGO
NARODZENIA.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
+_+_+_+_
,,Have yourself a merry little Christmas…”
Wigilia Bożego Narodzenia to prawdopodobnie najbardziej magiczny dzień w
ciągu całego roku. To bezapelacyjnie jedyne takie dwadzieścia cztery godziny,
kiedy ludzie zapominają o wzajemnych urazach, sporach, drobnych i tych
większych zatargach. Jedyny, kiedy oddalone o tysiące lat świetlnych osoby
spajają się w ciepłym uścisku dłoni. Dzień, w którym nawet najgorsi wrogowie
mówią ludzkim głosem.
Mimo całej tej niesamowitej otoczki
zawsze znajdą się takie osoby, tudzież korporacje, pozostające odporne na
wszelkie uroki Świąt. Jednym z miejsc, do których gwiazdkowa aura nie miała
możliwości zawitać było Ministerstwo Magii, a konkretniej Departament
Przestrzegania Prawa Czarodziejów.
Hermiona Weasley skrupulatnie
zapełniała puste miejsce, na śnieżnobiałym pergaminie, równiutkimi literkami,
znaczonymi granatowym atramentem. Zarzuciwszy nogę, na nogę, z nienagannie
wyprostowanymi plecami i wysoko uniesioną głową co jakiś czas, podkreślała
falistą linią istotne frazy, w leżącym obok raporcie. Całkowicie oddana pracy
nie dostrzegała, wirujących za oknem płatków śniegu, ani migoczących radośnie
sklepowych wystaw, które oglądały zarumienione twarzyczki, z nosami
przyklejonymi do szyb. Zamiast myśleć o Wigilijnych potrawach, jej umysł
całkowicie pochłaniały nazwiska, cyfry, daty i wykroczenia. Była właśnie w
trakcie pisania wyjątkowo skomplikowanej apelacji, do trybunału Magii, kiedy
ktoś zapukał do drzwi.
-- Proszę – rzuciła mimochodem, nie
odrywając wzroku od decyzji.
-- Ja już będę się zbierać proszę
pani – powiedziała młoda blondynka, zatrzymując się na progu.
-- Już? – zapytała Weasley w
roztargnieniu, rzucając okiem na stojący w rogu pokoju zegar.
-- Już prawie piąta, za piętnaście
minut zamykają sieć Fiuu, teren teleportacji i Świstokliki. Ja chcę jeszcze coś
upichcić no i rodzina się zjedzie! – mówiła rozgorączkowana, zawiązując na szyi
jedwabny szaliczek.
-- No tak, dziś Wigilia – westchnęła
Hermiona, trochę zbyt energicznie stawiając kropkę, na końcu zdania – wesołych
Świąt.
Stella nerwowo skubnęła róg płaszcza,
uważnie lustrując wzrokiem swoją przełożoną. Przez pół roku pracy zdołała się
zorientować, że była Gryfonka ma skłonności do pracoholizmu, ale nie
spodziewała się, że może zrezygnować ze Świąt na rzecz pracy! Tym bardziej, że
o ile się orientowała miała dość sporą rodzinę.
-- A Pani nie idzie do domu? –
zagaiła nieśmiało.
-- Nie, czemu? – przybrała taki ton,
jakby sekretarka powiedziała najbardziej irracjonalną rzecz na świecie.
-- No do rodziny… - szepnęła
speszona.
Gdyby wzrok umiał zabijać, kobieta
prawdopodobnie leżałaby na ziemi bez tchu, w to śliczne, zimowe popołudnie.
-- To moja sprawa, ale jeżeli już
koniecznie musisz wiedzieć, to zjem kolację dopiero późnym wieczorem. Wesołych
Świąt i do rychłego zobaczenia – stwierdziła lodowato Hermiona, rzucając lekką
aluzję, by młoda dziewczyna już sobie poszła.
-- Wesołych Świąt Pani Weasley –
odparła smutno, zamykając za sobą drzwi do gabinetu szatynki.
-- Wścibska zdzira – mruknęła
Gryfonka, wracając do przerwanej pracy.
Właściwie nie cieszyła ją zbytnio
taka forma spędzania tych dni, ale pod nawałem apelacji i odwołań za wszelką
cenę usiłowała ukryć cały żal i smutek, rozdzierający jej serce. Starannie
uzupełniała kolejne rubryczki, przy akompaniamencie tykającego zegara i
cichnących pomału głosów, dochodzących z korytarza.
„Have yourself a merry little Christmas
Make the Yuletide gay”
Make the Yuletide gay”
Wszystko musi kiedyś się skończyć,
teczka pełna służbowych pergaminów również. Nawet Hermiona nie była w stanie
temu zaprzeczyć i choćby nie wiem jak się starała musiała wreszcie przyznać, że
skończyła wszystko co miała do zrobienia. Zrezygnowanym i przerażonym
spojrzeniem obrzuciła cały gabinet, usiłując znaleźć jakąkolwiek deskę ratunku
– niestety, bezskutecznie. Nie miała już żadnej wymówki, by dłużej odkładać
powrót do domu. Rozprostowała kości, wstając od biurka i z ociąganiem
poukładała teczki, na półkach. Kiedy narzuciła na ramiona swój ciepły płaszcz
wszystko było w idealnym porządku. Dębowa szafa, obok kosza na papiery,
wyczyszczone na błysk półki, pojemnik na pocztę służbową i czerwona lampka na
gładkim blacie stołu. Szybkim ruchem zasłoniła wyblakłe od słońca rolety i
mocniej naciągnęła wełnianą czapkę na uszy. W jej miejscu pracy nie było nawet
najmniejszego Świątecznego akcentu. Nie chciała, żeby cokolwiek przypominało
jej o tym „co mamy dzisiaj”. Nie przepadała za Gwiazdką, a w tym roku
szczególnie ciężko było jej przebrnąć przez te „radosne” chwile. Powoli
zamknęła drzwi i wyszła na opustoszały korytarz. Wszyscy byli już w domach,
ubierając choinkę, gotując lub układając kolorowe pakunki, na mięciutkim
dywanie. Nawet skrzaty domowe miały wolne tego dnia – tylko ona siedziała do
późna, spędzając najbardziej wyjątkowy wieczór roku, w otoczeniu papierów.
Nerwowo poprawiła pasek torebki, w ten sposób omijając otaczające ją puste
przestrzenie. Jeszcze nigdy w życiu droga do kominka nie była tak długa i
bolesna. Zatrzymała się przed wejściem do windy, mocno wciskając guzik. Czas
oczekiwania zapełniała melodyjnym postukiwaniem obcasa o posadzkę. Kiedy drzwi
wreszcie się otworzyły nie czekając ani sekundy wskoczyła do środka, wybierając
parter. W momencie kiedy winda miała ruszać, ktoś w ostatniej chwili wsunął but
w szparę w drzwiach, tym samym rozwiewając jej przypuszczenia, jako by była
najdłużej pracującą osobą w Ministerstwie.
Wysoki, szczupły mężczyzna w szarej
szacie wślizgnął się, stając obok niej z nonszalanckim uśmiechem. Nie musiała
nawet dokładnie mu się przyglądać by rozpoznać kim jest. Nawet na końcu świata rozpoznałaby
ten kpiarski uśmieszek i wiecznie uniesioną głowę, nie wspominając już o
platynowych włosach, wiąż charakterystycznych, mimo znacznych zakoli. Jakby sam
fakt, że ktokolwiek poza nią się przepracowuje nie był dość szokujący, to w
dodatku tą osobą musiał być Dracon Malfoy. Nie bawiąc się nawet w udawanie
sympatii rzuciła mu wściekłe spojrzenie, po czym chrząknęła znacząco i wcisnęła
się w sam kąt windy.
-- O Weasley, nie poznałem cię –
stwierdził wyrwany z zamyślenia blondyn.
-- A ja ciebie tak. Odór twoich
cholernych perfum czuć na drugim końcu gmachu – syknęła.
On tylko poszerzył swój firmowy
uśmiech, kręcąc głową z niedowierzaniem.
-- Ty nigdy nie dorośniesz, prawda
szlamciu?
-- Ty nigdy nie przestaniesz być
dupkiem, imitacjo mężczyzny? – odcięła się.
Resztki rozbawienia zniknęły
bezpowrotnie z jego twarzy, zastąpione nienawiścią i irytacją.
-- Widzę, że rudy ma jednak trochę
rozumu, wreszcie cię zostawił. I tak podziwiam go, że tak długo wytrzymał.
Miała realną ochotę rozwalić mu ten
arystokratyczny nos, ale postanowiła zrobić mu ten jedyny, świąteczny prezent.
-- Mogłabym to samo powiedzieć o
Astorii. To prawdziwy cud, że jeszcze nie wisisz, jako flaga na pałacu
Buckingham – z mściwą satysfakcją wymaszerowała z windy, kierując się do
najbliższego kominka. Sięgnęła po garść proszku i nie myśląc wiele krzyknęła
donośnie swój adres. Nic jednak się nie stało. Płomienie zamigotały zielono, po
chwili gasnąc.
-- Co jest? – mruknęła, kolejny raz
próbując się przenieść.
-- Oh Weasley ty nawet z sieci Fiuu
nie umiesz korzystać – westchnął Malfoy, nabierając trochę pyłu – patrz, jak to
się robi – dodał, wykrzykując miejscowość, w której znajdował się jego dwór.
Nie udało mu się jednak przenieść.
Sytuacja była taka sama, jak w przypadku Hermiony.
-- Phi! Pewnie bali się, że rozwalisz
kominek swoim gigantycznym ego – zauważyła, usiłując się teleportować.
-- Co się na stringi Merlina dzieje?!
– warknął, sfrustrowany arystokrata.
-- No tak, zapomniałam! – pacnęła się
w głowę, otwartą dłonią – dzisiaj Wigilia! Od pół godziny wszystkie magiczne
środki transportu są zablokowane. Robią obławę, na tego psychopatę, z
Whiteshire – zauważyła, przypominając sobie słowa Rona i Stelli.
-- Czemu mnie o tym nie uprzedzono?!
– pieklił się mężczyzna, wymachując rękami.
-- Uprzedzono by, gdybyś zniżył się
do przyjścia na wczorajsze walne zebranie – fuknęła, mocniej opatulając się
szalikiem i ruszając do wyjścia.
-- A ty gdzie?! – krzyknął, za
oddalającą się kobietą.
-- Do domu – rzuciła przez ramię.
Malfoy przez moment stał na środku
holu, całkiem zdezorientowany. W sprawach miejskiej komunikacji, zwłaszcza tej
mugolskiej był całkowitym laikiem. Nigdy nie wiedział, co to za papierek, który
mugole wsuwali do dziwnego pudełka, ani do jakiego autobusu wsiąść, a już ten
podziemny pociąg sprawiał, że strach paraliżował go całego. Nie myśląc wiele,
rozważył wszystkie za i przeciw, po czym bez zastanowienia rzucił się w pościg
za swoim wrogiem.
-- Hej! Weasley! Zaczekaj!
„Our troubles will be out of sight…”
-- Jak jedziesz baranie?! – zaklął
donośnie kierowca autobusu, z całej siły uderzając w klakson.
-- Urocze – skwitowała zniesmaczona
Hermiona.
-- Czemu nie jedziemy? –
niecierpliwił się Draco.
-- Są korki, zwłaszcza dziś i
zwłaszcza w centrum. Gdybyśmy pojechali metrem, już dawno byśmy byli na miejscu
– odparła zirytowana kobieta.
-- Nigdy w życiu nie wsiądę do
jakiegoś podziemnego autobusu! Ty sobie nim jeźdź i tak już reprezentujesz
niski poziom – burknął, krzyżując ręce na piersi.
-- Dobrze, więc wysiadam – syknęła,
wstając.
-- Nie, błagam! – chwycił ją za
łokieć, a w jego szarych oczach malował się realny strach.
-- Czemu miałabym cię słuchać?-
zapytała niechętnie Gryfonko.
-- Bo…bo… - zaciął się blondyn.
-- Bo co?
-- Bo to niemoralne! Wsadziłaś mnie
do jakiejś puszki, z obcymi, dziwnymi mugolami, daleko od magicznej cywilizacji
i teraz tak sobie odejdziesz? Zrobisz to Weasley? Obrończyni uciśnionych… -
musiała zakryć mu usta dłonią, bo ludzie łypali na nich podejrzliwie.
Mimo całej płomiennej przemowy jej
spojrzenie mówiło, że bez wahania „niemoralnie” go tam zostawi.
-- No dobrze, Gran..Weasley, PROSZĘ –
wypluł, jak najgorszą obelgę.
-- Od razu lepiej - uśmiechnęła się
szeroko i klasnęła w dłonie.
-- Tylko błagam nie odzywaj się za
dużo. Już sam fakt, że jestem zmuszony spędzać z tobą Wigilię i oddychać tym
samym powietrzem co ty jest dostatecznie obleśny.
-- A podobno w Wigilię zwierzęta
mówią ludzkim głosem – westchnęła, naburmuszona zajmując siedzenie naprzeciw
niego.
“Have yourself a merry little Christmas
Make the Yuletide gay
From now on
Our troubles will be miles away…”
From now on
Our troubles will be miles away…”
-- Czemu właściwie nie jesteś w domu?
Przecież, choć to dziwne masz rodzinę – zapytał, opierając głowę o chłodną
szybę autobusu.
-- Chcesz wiedzieć, żeby móc się ze
mnie natrząsać? – obrzuciła go sceptycznym spojrzeniem, poziom ich nienawiści
był wręcz szokująco wysoki.
-- I tak się dowiem, jeżeli będę miał
ochotę. Weasley oboje jesteśmy politykami, powinnaś wiedzieć i docenić, że
pytam w twarz.
Przez moment obserwowali się uważnie,
po czym kobieta westchnęła głęboko i rozpięła jeden guzik płaszcza.
-- Rodzice spędzają romantyczne
Święta w Australii, teściowie są u Fleur i Charliego, wiesz – zostali
pradziadkami. Ron jest na akcji, wszyscy aurorzy się angażują w łapanie tego
mordercy. Hugo został w Hogwarcie, uczy się do Owutemów… - zaczęła powoli, ale
mężczyzna jej przerwał.
-- Wdał się w mamusię? – zapytał,
niedostrzegalnie unosząc kąciki ust.
-- Tak, mój mały Krukon – Hermiona,
uśmiechnęła się z czułością.
-- A twoja córka?
-- Rose przyjedzie dopiero jutro,
Wigilię spędza ze swoim chłopakiem u jego dziadków, potem dzień u nas i potem
znowu gdzieś z nim wyjeżdża – nieznacznie posmutniała.
-- Nie lubisz go? – zainteresował się
Ślizgon.
-- Nie znam. Już bardzo długo zwleka,
żeby nam go przedstawić. Wiesz, trochę mnie martwi że nam nie ufa… - mruknęła
pod nosem.
-- Może to ktoś, z przeszłością? –
podsunął cicho.
-- Pokocham go kimkolwiek będzie, o
ile tylko ona będzie go kochać – wyszeptała, patrząc mu w oczy – a ty? Czemu
nie spędzasz Świąt z rodziną?
-- Scorpius, Astoria i jego wybranka
są u Greengrassów – skrzywił się z niesmakiem.
-- Nie lubisz teściów? – roześmiała
się, widząc jego minę.
-- Ależ, uwielbiam ich… - przewrócił
oczami – a co do Scorpa, to mam w tej kwestii podobnie, jak ty. Nie chce
przedstawiać, żeby…jak on to mówi…nie zapeszyć – prychnął ostentacyjnie.
Weasley tymczasem kolejny raz
wybuchła radosnym śmiechem. Kto by pomyślał, że Malfoy potrafił być w miarę
normalny i nie obrażać jej dłużej niż pięć minut.
-- Czy my się w ogóle
przemieszczamy?! – zdenerwował się, wyglądając za okno.
-- Od czterdziestu minut tkwimy, na
Oksford Street – poinformowała stojąca obok niewysoka kobieta, z naręczem
paczek.
-- To nie ma sensu – westchnęła
Hermiona, pomału tracąc wiarę, że kiedykolwiek dotrze do domu.
-- Oksford Street? – zapytał,
ożywiony Malfoy – chodźmy na obiad Grang…Weasley. Konam z głodu – dodał szybko.
-- Nie mam przy sobie pieniędzy –
wyznała, chociaż była okropnie głodna.
-- W tym momencie mnie obraziłaś! –
syknął, oburzony – ZAWSZE płacę za kobiety…nawet jeżeli są szlamami – wstał i
kurtuazyjnie podał jej ramię.
Przez chwilę rozważała różne opcje,
jednak w końcu burczący brzuch zwyciężył.
-- Liczę, że mnie nie otrujesz –
rzuciła bez przekonania, przebijając się przez tłum pasażerów do wyjścia.
„Faithful friends who are dear to us
Gather near to us once more…”
Gather near to us once more…”
-- Naprawdę miał taki tatuaż? – Draco
parsknął z dezaprobatą i rozbawieniem równocześnie.
-- Jak słowo honoru – położyła dłoń,
na sercu, wycierając usta białą serwetką.
-- Cały piąty rok był co najmniej
nienormalny – skwitował Ślizgon, dolewając jej i sobie wina.
-- To nadal nic w porównaniu z
szóstym – podziękowała mu krótkim skinieniem głowy.
-- Szósty rok…rok błędów – powiedział
cicho, nagle smutniejąc.
-- Nie mogę zrozumieć jednej rzeczy…
skoro zdawałeś sobie sprawę, że to złe, że to nie ta strona zwycięży… czemu nie
zrezygnowałeś? – zapytała nieśmiało, odkładając widelec na talerz i układając
sztućce na piątą.
-- Nie mówię, że wiedziałem od samego
początku. Najpierw to była zabawa, wyzwanie, służba ideałom…Chciałem być taki
jak mój ojciec…za wszelką cenę. Dopiero potem otworzyłem oczy…ale nie mogłem
już zawrócić… - głos mu się załamał.
-- Kochałeś…? – rzekła Hermiona tak
cicho, że ledwie ją usłyszał.
-- Moich rodziców – dokończył,
pociągając solidny łyk z kieliszka.
-- Tak bardzo się narażałeś…tylko dla
nich – patrzyła na niego z mieszanką podziwu i niedowierzania.
-- A ty? Ile dałaś radę zrobić dla
swoich rodziców – spojrzał jej głęboko w oczy, zamykając jej małą dłoń w swojej
dłoni.
Milczeli przez chwilę, rozważając
wszystkie słowa, które między nimi padły. Czuli, że to co robią jest w pewien
sposób złe i niedopuszczalne. Mimo wszystko było jednak w tym perwersyjnym
zabarwieniu coś, co ich pociągało. Coś, co nie pozwalało przestać.
-- Mamy chyba więcej wspólnego niż
nam się wydaje – ochrypłym głosem wyrzuciła Weasley.
,,Through the years
We all will be together…”
We all will be together…”
Stali przed lokalem, patrząc na
grupkę muzyków, grających właśnie jedną ze Świątecznych piosenek. Dla bocznego
obserwatora mogli wyglądać, jak para zakochanych, na spacerze. Nie trzymali się
za ręce, ani nie całowali ostentacyjnie, a nawet od czasu do czasu zdarzało im
się ogniście posprzeczać, ale ze sposobu ich rozmowy i gestów bił wzajemny
szacunek i coś na kształt…przywiązania.
-- Co teraz? Idziemy na autobus? –
zapytała, wrzucając do kapelusza grajków pięćdziesiąt pensów.
-- To bez sensu. Znowu utkniemy w
korku, a już i tak dużo czasu tam zmarnowaliśmy, możemy pójść do mojego
mieszkania i poczekać aż otworzą sieć – zaproponował, podając jej ramię.
-- Za bardzo ci się narzucam –
wymamrotała zmieszana, sprawdzając czy aby na pewno jej różdżka spoczywa
spokojnie w kieszeni.
-- Pf! Nonsens i tak już cały jestem
umazany szlamem. Zapraszam – przewrócił swoimi szarymi oczami, nie chcąc się
przyznać, że świetnie się bawi.
-- Dziękuję…- przyjęła propozycję,
rumieniąc się słodko.
Dłuższą chwilę szli w milczeniu,
patrząc na barwne wystawy i mijając nielicznych przechodniów. Za wyższymi
oknami przewijały się urocze, rodzinne sceny. Wszystko prezentowało się
naprawdę sielankowo. Było jednak pytanie, które za nic nie dawało Hermionie spokoju.
-- Jak to się stało, że TY, arystokrata masz mieszkanie w mugolskim Londynie?
-- Lokata kapitału - wzruszył ramionami, skręcając w pięknie oświetlaną uliczkę - swego czasu na Magicznej Giełdzie właśnie w tej części miasta szły najwyższe stawki. Myślisz, że wyemancypowane panienki z Doliny Godryka nie marzą o weekendzie, wśród sklepów? - zapytał, dokłasnie obserwując jej reakcję.
-- Nie wiem. Dla mnie jest tu bajecznie i właściwie nie dziwię się, że są drogie.
-- Cieszysz się, że idziesz do mnie? - kokieteryjnie poprawił włosy.
-- Oh nie marzę o niczym innym niż wieczór w domu mojego największego, Ślizgońskiego wroga - odrzekła sarkastycznie.
-- Wiedziałem! - z namaszczeniem uchylił przed nią drzwi - ale ostrzegam, może cię spotkać zawód.
-- Jak to się stało, że TY, arystokrata masz mieszkanie w mugolskim Londynie?
-- Lokata kapitału - wzruszył ramionami, skręcając w pięknie oświetlaną uliczkę - swego czasu na Magicznej Giełdzie właśnie w tej części miasta szły najwyższe stawki. Myślisz, że wyemancypowane panienki z Doliny Godryka nie marzą o weekendzie, wśród sklepów? - zapytał, dokłasnie obserwując jej reakcję.
-- Nie wiem. Dla mnie jest tu bajecznie i właściwie nie dziwię się, że są drogie.
-- Cieszysz się, że idziesz do mnie? - kokieteryjnie poprawił włosy.
-- Oh nie marzę o niczym innym niż wieczór w domu mojego największego, Ślizgońskiego wroga - odrzekła sarkastycznie.
-- Wiedziałem! - z namaszczeniem uchylił przed nią drzwi - ale ostrzegam, może cię spotkać zawód.
„If the Fates allow
So hang a shining star
Upon the highest bough..."
So hang a shining star
Upon the highest bough..."
Światło
z wiszącej pod sufitem lampy odbijało się od srebrnej bombki, którą trzymała w
dłoni. Siedziała na miękkim dywanie, zamykając puste pudełka po ozdobach
choinkowych, w tym czasie Draco sprawnym ruchem różdżki zapalił światełka,
rozpięte na gałęziach drzewka. Do powieszenia została im już tylko złocista
gwiazda na sam czubek. O ile całe popołudnie i wieczór sprawiło, że w
większości zapomnieli o wzajemnych urazach, tak wspólne dekorowanie niewielkiego
świerka sprawiło, że zupełnie zapomnieli kim właściwie są. W trakcie pracy
obalili prawie całą butelkę wykwintnego białego wina i dwie paczki specjalnych
włoskich paluszków. Zrobili też przerwę, na obejrzenie "Love
Actually", w trakcie którego oboje popłakali się niemiłosiernie. Sumując
spędzili bite cztery godziny, jak stare, dobre małżeństwo. Nie dopuszczali
jednak do siebie myśli, że tak właśnie było, a na poparcie swoich poglądów co
rusz zaczynali niewinne kłótnie. Mimo to ciągle towarzyszyło im nieodparte
uczucie, że coś nieodwołalnie się zmienia.
-- I
jak? - zapytał Malfoy, siadając obok kobiety i uśmiechając się całkiem
szczerze.
--
Hmm...zgaś światło, to ocenimy - wyciągnęła mu z dłoni różdżkę i przemieniła
słowa w czyn.
Siedzieli
w całkowitych ciemnościach, zasłuchani w dobiegającą zza okna muzykę i patrząc
na jarzącą się kolorowym światłem dekorację. Hermionie przeszło przez myśl, że
to jedna z najszczęśliwszysch Wigilii w jej życiu.
--
Wiesz co Gran...Weasley? - zapytał, patrząc na jej szkliste oczy.
--
Hmm? - lekko uniosła kąciki ust.
--
Jak na szlamę, to jesteś bardzo okey - szepnął poważnie, kładąc jej dłoń na
ramieniu.
--
Jak na dupka i troglodytę też jest znośnie - odparła, opierając ciążącą głowę o
jego tors.
I
siedzili tak, w ciszy zasłuchani w oddech drugiego. Wrogowie, sprzed lat. A za
oknem ktoś śpiewał Świąteczną piosenkę.
"Have Yourself a Merry Little Christmas
Let Your heart be light
From now on..."
Zatrzymali się na przystanku. Było
już grubo po dziewiątej, a niebo rozjaśniały puszczane nieopodal fajerwerki.
Draco i Hermiona stali naprzeciw siebie, nerwowo przestępując z nogi na nogę.
Nie wiedząc kiedy właściwie zagubili siebie - nie byli już wrogami. Byli
kobietą i meżczyzną, zagubionymi, samotnymi, pięćdziesięcioletnimi biurokratami.
Zmęczeni życiem i szarą codziennością, znaleźli odskocznię i odbicie od
rzeczywistości akurat tego jednego, Wigilijnego wieczoru. Nie wiedzieli ile z
ich uczuć było spowodowane winem, ile nastrojem, a ile magią Świąt. Stali więc
bezczynnie, nie wiedząc jaki wykonać ruch. Niepewni, czy maski już
opadły.
-- Mam nadzieję, że udało mi się
uczynić te Święta, najgorszymi w twoim życiu - z jego ust wydobyły się białe
obłoczki pary.
-- Tak, dziękuję Malfoy - pochyliła
się ku niemu, nie do końca pewna co chce zrobić.
A on, patrzył na jej ciemne loki,
zarumienione policzki i lśniące oczy. Nagle, jak nigdy w życiu poczuł, że chce
ją pocałować. A jak Ślizgon chce, to to robi.
-- Jeszcze prezenty - wyszeptał jej
praktycznie w wargi.
-- Ta retsauracja była stanowczo za
droga... - ich gorące usta zetknęły się w pocałunku, który wyrażał całą pasję,
pragnienie i pożądanie...
''Have Yourself a Merry Little Christmas..."
Donośny brzdęk łyżeczki, uderzającej
o szkło przerwał jej wspomnienia. Nerwowo poprawiła szmaragdową sukienkę i
nieobecnym wzrokiem spojrzała na mównicę, na której ubrany w czarną szatę stał
mężczyzna jej życia - jej serce i sens jej egzystencji.
-- To wszystko zasługa mojej kochanej
żony, Hermiony. Gdyby nie ona nigdy nie uwierzyłbym, żę może mi się udać, nigdy
byśmy go nie schwytali. Ona zrozumiała wagę tej sprawy i dodała mi siły, a
nawet przeze mnie spędziła samotne Święta. Kocham cię kochanie - dodał Ron, unosząc
kieliszek pełen szampana.
Cała sala rozbrzmiała oklaskami,
kobiety ocierały łzy, mężczyźni potrzyli na nią z podziwem. A ona stłumiła
rumieniec i odszukała wzrokiem osobę, z którą spędziła te "samotne
Święta". Siedział pod ścianą, nonszalancko oparty o filar i uśmiechał się
tym kpiarskim uśmieszkiem. Orkiestra zaczęła grać, a wszyscy wznieśli toast.
Oni oboje tymczasem, dokładnie w tej samej chwili przyłożyli dłonie do ust i
posłali sobie to ostatnie, Świąteczne spojrzenie.
Po co nam historia miłosna na
kilkadziesiąt stron, skoro możemy mieć romans w tramwaju i wysiąść na różnych
przystankach?
Czasami najpiękniejszą miłością, jest
ta która nie ma prawa zaistnieć - dokładnie taka jaką obdarzyli się Dracon Malfoy i
Hermiona Weasley - para pięćdzisięcioletnich biurokratów
,,Have
Yourself a Merry Little Christmas"
Słodko :3
OdpowiedzUsuńPrzepiękna.
OdpowiedzUsuńPatrzę na ostatnie zdanie. Siedzę i płaczę.. Cichutko wierząc, że to wydarzyło się naprawdę.
Dziekuje. Moja pierwsza przyczytana miniaturka, która mogła wydarzyć się naprawdę. Taka prawdziwa.
Ann
Piękna miniaturka, dziękuję Ci za nią! Wesołych Swiąt :)
OdpowiedzUsuńDzięki tej miniaturce chociaż odrobinę poczułam tą magiczną, świąteczną atmosferę, która w tym roku jest wyjątkowo uboga ze względu na to, że za oknem panuje bardziej początek wiosny niż piękne, białe święta. Życzę Ci wesołych świąt i mam nadzieję, że pod choinką znajdziesz pokłady weny, która nie opuści Cię przez długi czas :)
OdpowiedzUsuńNaprawdę świetna ta miniaturka. Bardzo poprawiła mi humor;D Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń