Kiedy bardzo chcesz coś osiągnąć
masz jasny cel i określone priorytety, wpadasz w swego rodzaju ekstazę, jak po
narkotykach. Niesiony na skrzydłach optymizmu suniesz ku niebu, wierząc że się
uda, wierząc że podołasz. Po każdym uniesieniu przychodzi jednak upadek,
przychodzi ból i wątpliwości. To co jeszcze poprzedniego dnia było na
wyciągnięcie ręki, dzisiaj jest niewyobrażalnie abstrakcyjne. Dążenie do celu i
przełamywanie wątpliwości, które nawarstwiając się, budują swoistą zbroję wokół
naszych marzeń i aspiracji to walka, którą toczymy ze sobą wciąż na nowo. Nie
ważne ile porażek poniesiemy, ale ile razy wstaniemy. Ile razy przełamiemy się,
skreślani przez innych.
--
Malfoy, ostrzegam że zaraz polecę ci zademonstrować poprawnie rzucone zaklęcie
niewerbalne i raczej nie przejmę się tym, że ośmieszę cię przed całą klasą
- głos Snape'a zabrzmiał mu w głowie tak wyraźnie, że przez moment sądził iż
profesor stoi nad nim.
Ostatnio coraz częściej ludzie
mówili do niego za pomocą oklumencji, co było nieziemsko irytujące - tym
bardziej iż sam ni w ząb nie wiedział, jak się jej nauczyć.
Dumnie uniósł głowę znad pergaminu, na którym
gorączkowo wypisywał różne rodzaje trucizn i wysuwając lekko szczękę,
wyzywająco spojrzał w oczy nauczyciela. Severus opuścił nieznacznie
powieki i sycząc coś pod nosem, ruszył w kierunku Pottera, by wyładować na nim
swoją frustrację. Blondyn tymczasem płynnym ruchem poprawił krawat i wrócił do
notowania.
Szósty rok był przełomowy i
niezwykle wymagający. Dwieście procent skupienia stanowiło właściwie minimum,
jeżeli miało się aspiracje na kilka wybitnych owutemów. Draco doskonale zdawał
sobie z tego sprawę, a jeden rzut okiem na tegoroczny konspekt dosłownie ściął
go z nóg. Przybierając jednak kamienną maskę zaczął odklepywać kolejne lekcje,
ze średnią uwagą słuchając nauczycieli. Pierwsze zajęcia Obrony ze Snapem były
wręcz banalnie przewidywalne. Kilkanaście wymyślnych, ironicznych komentarzy
rzuconych w kierunku Gryfonów, protekcjonalne spojrzenie omiatające klasę i ten
niebezpieczny, pieszczotliwy ton, kiedy mówił o Czarnej Magii.
Kto by słuchał wyuczonych wywodów
Snape’a, które bez względu na czas i miejsce miały przekazywać to samo? Z
pewnością nikt o zdrowych zmysłach, z pewnością nie Dracon Malfoy. Tak więc jak
zwykle rozluźniony, z całkowicie bagatelizującym podejściem do wszystkiego co
działo się wokół rozparł się wygodnie na krześle, wertując grube tomiszcze, leżące
pod podręcznikiem. Większość przemowy mistrza eliksirów przelatywała mu koło
ucha, nie zostawiając w pamięci śladu, był tak pochłonięty swoim zajęciem, że
tylko trzęsienie ziemi skłoniłoby go do uwagi…
Trzęsienie ziemi i palące
spojrzenie pewnej brudnokrwistej Gryfonki, które od piętnastu minut nie dawało
mu spokoju. Wreszcie zirytowany do granic możliwości utkwił w niej oczy,
wyrażające całą wściekłość i zdenerwowanie, targające jego duszą od kilkunastu
tygodni. Spodziewał się odpowiedzi w postaci strachu, rumieńca, czy
najnormalniej w świecie szubko spuszczonej głowy, nic takiego się jednak nie
stało. Hermiona wykonała lekki ruch w kierunku Snape’a, nic sobie nie robiąc z
groźnej miny chłopaka.
Ten niepozorny gest, z niewiadomych
powodów rozjuszył go jeszcze bardziej, znak na przedramieniu zapłonął żywym
ogniem, a jedynym co czuł była chęć zabicia tej okropnej szlamy. Serce
rozrywały dwa głosy, doradzające mu najlepszy sposób na unicestwienie wroga,
wszystkie podsuwane idee były tak okrutne i bestialskie, że samo nasuwało się
pytanie, czy człowiek jest zdolny do takiej bezwzględności. Nie wiedział co się
wokół niego dzieje, nie miał pojęcia co kto mówi, czy co robi. Wszystko
wirowało, a jedna, jedyna myśl kołatała w głowie. Muszę zabić Granger – trzy
proste słowa stały się mantrą, napierającą na jego ciało z każdej strony.
Przez mgłę otumanienia i furii do
jego umysłu dotarł dziwacznie znany głos, mówiący na pozór nieistotną frazę.
-- …To, z czym przychodzi nam
walczyć, nigdy nie jest ustalone raz na zawsze, wciąż podlega zmianom, jest niezniszczalne...
Poczuł się, jakby dostał w twarz.
Walka – coś co musiał nieustannie robić, nie pytany o zdanie. Zacisnął zęby,
czując jak ból nasila się z każdą kolejną chwilą. Słyszał strzępki zdań,
wyrwane z kontekstu, które były tak niewyraźne, jakby dochodziły zza ściany.
-- … wasza obrona musi być więc
równie elastyczna i wymyślna jak agresja czarnej magii… - całkowicie tracił
kontakt z własnym ciałem. Feria barw migotała przed oczami, oślepiając i
obezwładniając.
Nie chciał dłużej czuć tego
wszystkiego, zatracał rzeczywistość do tego stopnia, że nawet myśl o
unicestwieniu Grnager zniknęła gdzieś w jego świadomości.
-- …przewaga zaklęcia niewerbalnego
nad werbalnym? – wydawało mu się, że będą to ostatnie słowa, jakie usłyszy w
życiu, jednak wówczas sytuacja odwróciła się diametralnie - …słucham…Panno
Granger.
Pisk, który rozległ się w jego
głowie zdawał się rozrywać wszystkie organy na strzępy, w najbardziej bolesny z
możliwych sposobów. Zacisnął mocniej powieki, topiąc się w cierpieniu,
wypełniającym najmniejszy nawet skrawek jego ciała. Błagał o śmierć, o wszystko
byle zakończyć katusze, zamiast upragnionego ratunku usłyszał coś zupełnie
innego.
-- Nie ostrzega się przeciwnika,
jakiego rodzaju magii chce się użyć, co daje ułamek sekundy przewagi – równie
nagle jak się zaczęło, wszystko ustało.
Zaskoczony arystokrata otworzył
oczy, patrząc na gabinet, na ludzi w ławkach i leżące przed nim papiery. Serce
łomotało mu, jak młotem i wyraźnie czuł spływające po twarzy krople potu. Nikt
nie zwracał na niego najmniejsze uwagi, bo wszyscy skupiali się na
odpowiadającej właśnie dziewczynie. Powoli napełniał płuca powietrzem i
wydychał je spokojnie. Już po wszystkim – przeszło mu przez myśl. Resztki
tępego bólu zebrały się w okolicach skroni, jednak były one niczym w porównaniu
z tym, co czuł parę minut wcześniej.
-- Odpowiedź zaczerpnięta prawie
słowo w słowo ze Standardowej
księgi zaklęć, stopień szósty. Ale
w zasadzie poprawna – powiedział Snape lekceważąco, a z
gardła Malfoya wyrwał się nerwowy chichot. Potter i Weasley zabili go wzrokiem,
w trakcie gdy on delikatnie poruszał palcami, upewniając się że całkowicie
odzyskał sprawność.
Severus wyjaśnił im jeszcze
pobieżnie zasady niewerbalnej magii, po czym swoim lodowatym tonem wydał serię
poleceń.
-- Teraz podzielicie się na pary.
Jeden z partnerów będzie próbował rzucić na drugiego zaklęcie, nie wymawiając
na głos formuły. Ten drugi będzie próbował odeprzeć atak, również bez słowa.
Proszę.
Wszyscy zabrali się za ćwiczenia,
on sam też postanowił sprawiać pozory i odwrócił się do Pansy, która
uśmiechnęła się uroczo. Ciągle lekko skołowany wszystkim co miało miejsce,
wyjął różdżkę i ustawił się naprzeciw dziewczyny, czekając aż wykona ruch.
Tymczasem nietoperz przemierzał klasę, co rusz poprawiając i wrzeszcząc na przestraszonych
uczniów. Prawdziwe przedstawienie zaczęło się jednak dopiero w momencie, kiedy
przyszła kolej na Złotą Trójcę Gryffindoru.
-- To żałosne, Weasley. Spójrz,
zaraz ci pokażę… - wycelował w bliznowatego tak szybko, że ten zareagował
instynktownie, zapominając o niewerbalnych zaklęciach ryknął po prostu:
-- Protego!
Jego zaklęcie było tak mocne, że
profesorem rzuciło i upadł na czyjś stolik. Wszyscy, jak jeden mąż wstrzymali
oddech i patrzyli, jak prostował się z gniewną miną.
-- Czy pamiętasz, jak mówiłem, że
ćwiczymy zaklęcia NIEWERBALNE, Potter?
-- Tak.
-- Tak, proszę pana.
-- Nie ma potrzeby zwracania się do
mnie per pan, panie profesorze – na równie debilny pomysł wpaść mógł tylko i
wyłącznie Gryfon.
Blondyn wzniósł oczy ku niebu,
kręcąc głową z pogardą. Powoli wracał do siebie, po dziwnym ataku –
przynajmniej psychicznie.
-- Szlaban, w sobotę wieczorem, w
moim gabinecie – powiedział Snape. – Nie zniosę bezczelności od nikogo,
Potter…nawet od WYBRAŃCA.
Po tych słowach wściekły nauczyciel
zadał im niebotycznie dużo zadania i łopocząc peleryną wypadł z klasy. Wszyscy
powoli udali się na przerwę, głośno komentując lekcję.
-- Draco? – zamruczała Parkinson,
kiedy razem zmierzali schodami do lochów.
-- Czego? – burknął niegrzecznie,
wyrwany z zamyślenia.
-- Może tak poszlibyśmy teraz na
półgodzinną drzemkę, do twojego dormitorium? – kokieteryjnie dźgnęła go w bok,
na co on skrzywił się teatralnie.
-- Mam kilka spraw do załatwienia,
ale Blaise powinien mieć teraz trochę czasu – rzucił chłodno, znikając za
rogiem.
Rozmyślając intensywnie, nad tym co
się działo nieświadomie skierował się na korytarz na trzecim piętrze. Do
kolejnej lekcji, jaką były eliksiry zostało mu pół godziny, które zamierzał
spędzić w samotności. Jego myśli zaprzątała sprawa niecodziennej furii i
wszystko co czuł, kiedy Granger skinęła głową w kierunku Snape’a. Kiedy jego
umysł wrócił na ziemię spostrzegł, że znajduje się na korytarzu na trzecim
piętrze, dokładnie naprzeciwko miejsca, w którym rok wcześniej spotykała się ta
cała grupka Pottera.
-- Pokój wychodź-przychodź –
mruknął sam, do siebie patrząc na kamienną ścianę.
Właśnie w tym momencie, kiedy tak
stał nie do końca jeszcze przytomny, a na jego policzkach nadal kwitły
delikatne rumieńce do głowy wpadł mu pomysł, wręcz genialny. Kontury drzwi
powoli zarysowały się na gładkim murze, a jego długie palce, dotknęły chłodnej
klamki.
-- Miej mnie w opiece Morgano –
wyszeptał, wchodząc do ciemnego wnętrza.
Stosy zakurzonych przedmiotów piętrzyły się po obu
stronach, zaś pomiędzy nimi wąska ścieżka wiodła ku przeciwległemu krańcu
pokoju. Powoli, myśląc nad każdym krokiem szedł przed siebie, wzrok utkwiwszy w
niepozornej szafie, nakrytej brudnym prześcieradłem. Powoli przejechał dłonią
po materiale i uśmiechnął się lubieżnie. Wszystko miało realną szansę się udać,
o ile sprawa nie wychynie na światło dzienne. Potter nie miał prawa wiedzieć co
zamierzał, to mogłoby zniszczyć całe przedsięwzięcie.
-- Tak to się wszystko zaczyna - westchnął, czując jak
powietrze napełnia jego płuca.
Igrał na cienkiej granicy między lekkomyślnością, a odwagą
i zdawał sobie z tego sprawę. Mimo wszystko postanowił jednak podjąć ryzyko.
Strzępem świadomości wspomniał jeszcze feralny napad furii na poprzedniej
lekcji, jednak jakiś wewnętrzny głos nakazał mu o tym zapomnieć.
Odwracając się na pięcie wyszedł z pokoju, na pusty
korytarz - jedynego powiernika sekretu, który stanowiły jego poczynania.
*~*~*
Pierwszym co znacząco rzuciło mu się w oczy po
wejściu do sali była feria zapachów, roznoszących się po pomieszczeniu.
Przymykając oczy przebijał się przez opary zasnuwające przestrzeń,
zastanawiając się nad egzystencją każdego z osobna. Cieszył się, ze swojego „Wybitnego”
z eliksirów. Pokonanie Pottera było bezcenne, a fakt że będzie mógł ukazywać mu
swoją wyższość na każdej lekcji dodawała mu powodów do uśmiechu. Poza nim na
tegoroczną zaawansowaną grupę miało uczęszczać jeszcze trzech innych Ślizgonów
(w tym Zabinni i Nott), czterech Krukonów, Puchon – Ernie Macmillan i
oczywiście Złota Trójca Gryffindoru (choć to, jak Weasley’owi bez pomocy
Granger udało się przebrnąć przez SUM-y stanowiło nierozwikłaną zagadkę). Na
czterech różnych stołach rozstawiono gigantyczne kotły, wypełnione bulgoczącymi
miksturami, a uczniowie dzieląc się, wedle domów do których należeli zajęli
poszczególne miejsca.
-- W więc, moi drodzy, a więc – powiedział Slughorn,
którego masywna sylwetka majaczyła w oparach – wyjmijcie teraz swoje wagi,
zestawy ingrediencji i nie zapomnijcie o waszych egzemplarzach Eliksirów dla zaawansowanych…
W tym momencie sławetny Wybraniec musiał zgłosić
swoje nieprzygotowanie i świadomie zwrócić uwagę całej klasy. Draco wywrócił
oczami, posyłając w kierunku Zabinniego porozumiewawcze spojrzenie.
-- No więc, moi drodzy – powiedział, wróciwszy na
swoje miejsce, wypinając i tak już imponującą pierś, aż guziki jego kamizelki
zatrzeszczały niebezpiecznie – przygotowałem wam kilka eliksirów, żebyście
mogli rzucić na nie okiem, tak z ciekawości, no wiecie. Pod koniec semestru
powinniście już sami uwarzyć tego rodzaju magiczne eliksiry. Nawet jeśli nikt z
was czegoś takiego jeszcze nie warzył, to powinniście już o nich słyszeć. Czy
ktoś może mi powiedzieć, co to jest?
Wskazał na kociołek stojący przy stole Slytherinu,
wypełniony przezroczystą ciecz, wyglądającą jak zwykła, gotująca się woda.
Nim blondyn zdążył chociażby pomyśleć dłoń Granger
wystrzeliła w górę, a jej brwi ściągnęły się w charakterystyczny sposób.
-- To veritaserum, bezbarwny, pozbawiony zapachu
eliksir. Ten, kto go wypije, musi mówić prawdę.
-- Bardzo dobrze, bardzo dobrze! – ucieszył się
Slughorn. – A teraz ten – wskazał na naczynie Ravenclawu – dobrze wszystkim
znany… wymieniany ostatnio w ulotkach ministerstwa…kto może…
-- To eliksir wielosokowy, panie profesorze –
kolejny raz Lwica była najszybsza.
Spojrzał w jej stronę wyraźnie zainteresowany. Co
innego było kuć na pamięć, a co innego bez zająknięcia rozpoznawać eliksiry w
praktyce.
-- Znakomicie, znakomicie! A teraz ten tutaj… Tak,
moja droga? – zapytał, teraz już lekko speszony, patrząc na uniesioną rękę
Hermiony.
-- To amortencja! – Ślizgon zaśmiał się kpiarsko,
dostrzegając wykwitający na jej policzkach delikatny rumieniec. Jej cnotliwość
zawsze powodowała u niego kpiarską wesołość.
-- Tak jest. Aż głupio pytać – rzekł Slughorn, na
którym odpowiedź dziewczyny wyraźnie zrobiła duże wrażenie – ale pewnie wiesz,
jakie jest jej działanie?
-- To najsilniejszy eliksir miłosny na świecie!
Teraz już nie ukrywał zdziwienia. Nie miał pojęcia,
że istnieje coś takiego, jak eliksir miłosny. Zawsze sądził, że to jedynie
bajeczka dla małych czarownic, marzących o księciu z bajki.
-- Zgadza się! Rozpoznałaś go, jak sądzę, po tym
szczególnym, przypominającym macicę perłową połysku?
-- I po parze wzbijającej się w charakterystycznych
spiralach – odpowiedziała z zapałem – Natomiast jego zapach każdy odczuwa
inaczej, w zależności od tego, co kogo najbardziej pociąga. Ja czuję woń świeżo
skoszonej trawy, nowego pergaminu i… - jej oczy lśniły, nienaturalnym blaskiem,
kiedy z zaangażowaniem opowiadała o amortencji. Już na pierwszy rzut oka widać
było, że kochała to co robiła i że była to jej pasja.
Skoro każdy odczuwał go w inny sposób, chłopak
postanowił sprawdzić, jak pachnie jego amortencja. Skrupulatnie zanotował w
pamięci, by po lekcji podejść do tamtego kotła.
Tymczasem Slughorn zajęty był wypytywaniem Granger o
jej pochodzenie.
-- Czy jesteś może krewną Hektora Dagworth-Grangera,
który założył Nadzwyczajne Towarzystwo Eliksirowatorów?
-- Chyba raczej Szlamowatorów – szepnął Smok,
nachylając się do Notta, po czym oboje parsknęli śmiechem.
Nim się uspokoili między Gryfkami zdążyła już
nawiązać się sprzeczka, na nieokreślony temat.
-- No i co w tym takiego nadzwyczajnego? Przecież
JESTEŚ najlepsza…Gdyby mnie ktoś zapytał, też bym mu tak powiedział – warknął,
czerwieniąc się Weasley.
Doprawdy, poziom jego miernoty znajdował się
zdecydowanie poniżej poziomu podłogi. Malfoy pokręcił teatralnie głową i wrócił
do słuchania przemowy Horacego.
-- …To prawdopodobnie najniebezpieczniejszy i
najpotężniejszy eliksir w tym pomieszczeniu… O, tak! – dodał, kiwając ku
chłopakowi z powagą – Jak pożyjecie tak długo, jak ja i tyle co ja w życiu
zobaczycie, nie będziecie lekceważyć potęgi obsesyjnej miłości. A teraz czas
już zabrać się do pracy.
Kolejny raz odpłynął, na fali przemyśleń. Nie do
końca był pewien, czy wierzy w miłość. Czy jest w stanie kogoś szczerze
pokochać. Zdawał sobie sprawę, że nawet jego rodzice wierzyli w miłość –
kochali się w końcu nad życie i demonstrowali to dość ostentacyjnie. Po tak
wielu spotkaniach Śmierciożerców coraz bardziej bezsensowna stawała się ta cała
miłość.
-- To płynne szczęści. Sprawia, że ma się szcęście! –
głos Grnager wyrwał go z zamyślenia.
Na Merlina – przemknęło mu przez myśl – wiedza tej
idiotki jest mimo wszystko godna podziwu.
-- Tak jest. Kolejne dziesięć punktów dla
Gryffindoru. Tak, to Felix Felicis, jeden z tych dziwnych, może nie
najważniejszych, ale ciekawszych eliksirów. Wyjątkowo trudno go uwarzyć, a
pomyłka może drogo kosztować. Jeśli jednak zostanie uwarzony poprawnie, tak jak
ten, sprzyja osiąganiu sukcesów we wszystkich poczynaniach… w każdym razie póki
działa.
Mózg arystokraty w jednej chwili zaczął trawić
wszelkie usłyszane informacje. Posiadanie jednej, małej buteleczki rozwiązałoby
wszystkie jego problemy. Nie musiałby się martwić o nic – po prostu by mu się
udało. Teraz pozostawała tylko kwestia zdobycia Felixa…
-- I to właśnie – powiedział Slughorn, wyjmując z
kieszeni malutki flakonik z korkiem i pokazując go wszystkim – wystarczy na
dwanaście godzin szczęścia.(…) Jak zdobyć tę moją bajeczną nagrodę? Ano trzeba
otworzyć Eliksiry dla zaawansowanych na
stronie dziesiątej. Macie ponad godzinę, żeby wyprodukować Wywar Żywej Śmierci.
Wiem, że tak złożonego eliksiru jeszcze nie próbowaliście uwarzyć, i nie
oczekuję, że komukolwiek to się uda, ale osoba, która zrobi to najlepiej,
zdobędzie trochę Feliksa. No, to do roboty!
To była jego szansa na wygranie tej wojny. Wystarczyło
tylko dobrze uwarzyć jeden, jedyny eliksir.
-- Miej mnie w opiece Morgano – mruknął, otwierając
książkę na odpowiedniej stronie.
*~*~*
Przepraszam, że tak długo ale musiałam się bardzo dużo uczyć. Kocham to opowiadanie i jestem z niego bardzo dumna, czytając Wasze komentarze. Chcę, żebyście wiedziały, że choćby były tylko dwie czytelniczki to ja z niego nie zrezygnuję. Postaram się napisać coś w przyszłym tygodniu, a już napewno napiszę Wam miniaturkę Święteczną.
Póki co - udanego wypoczynku!
Nox!
CZYTASZ= KOMENTUJESZ
Bardzo, bardzo fajny blog. Trafiłam tu przypadkiem i stwierdzam, że masz talent. Pisz dalej, życzę weny i wesołych Świąt.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
PS. Zapraszam również do mnie.
http://harrymione-forever.blogspot.de/
"-- Tak.
OdpowiedzUsuń-- Tak, proszę pana.
-- Nie ma potrzeby zwracania się do mnie per pan, panie profesorze"
Hahaha rozwaliłaś mnie tym. Twoje opowiadanie jest cudowne <3
Pozdrawiam i zapraszam do siebie
Alexis Nott
http://great-unknown-feeling.blogspot.com/
Super :D Strasznie podoba mi się cała perspektywa Dracona na akcję, która dzieje się w "Księciu Półkrwi". Strasznie mnie ciekawi jak wpływ będzie miała Hermiona na postępowanie Dracona w swej misji... No i czy w pewnym momencie kanon pójdzie swoją drogą i twoje opowiadanie inną, na co szczerze mówiąc mam nadzieję, ale to już twoja inwencja ;)
OdpowiedzUsuńDo zobaczenia w kolejnym rozdziale! Nie mogę się doczekać również miniaturki, pozdrawiam!
No, kolejny raz jestem zachwycona! Pisz niech Twoja pisarska wena nigdy Cię nie opuszcza. Przyznam się bez bicia, zwykle nie komentuję, jednak tym razem i przy poprzednim rozdziale zrobiłam wyjątek. Myślę, że zasługujesz na słowa uznania ze strony czytelników, ponad to jestem absolutnie pewna, że z upływem czasu zdobędziesz znacznie więcej fanek Twojej twórczości. Ja jako jedna z nich informuję, że czekam na następne rozdziały i oczywiście na obiecaną miniaturkę. ;)
OdpowiedzUsuńNareszcie coś nowego, ale doskonale Cię rozumiem. Szkoła również ze mnie wyciska wszelką energię. Fabuła powolutku brnie do przodu. Wciąż mam mieszane uczucia co do wplatania części książki do fanfiction, ale mam nadzieję, że przekonam się do tego prędzej czy później :)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za nieskładność mojego komentarza, ale nie należę do osób piszących je. Jestem raczej ukrytym czytelnikiem, ale dla Twojego bloga robię wyjątek i postaram się komentować regularnie :)