poniedziałek, 2 grudnia 2013

Plan Zajęć [Rozdział 13]

Obudził go głośny jęk i donośne przekleństwo. Niechętnie otworzył oczy, powoli obracając się na bok. Podparłszy się na łokciu krytycznie ocenił wygląd pomieszczenia. Musiał przyznać, że od sześciu lat uczęszczania do tej szkoły jeszcze nigdy pokój nie stał się totalną ruiną w tak krótkim czasie. Wykrzywiając usta w pogardliwy grymas spojrzał na leżącego na podłodze Blaisa i wtulonych w siebie Crabba i Goyle'a. Do kompletu brakowało tylko Notta, który w tym momencie zapewne pochrapywał smacznie trzymając w objęciach jedną z naczelnych puszczalskich Slytherinu. Westchnął głęboko, marszcząc nos pod wpływem odoru alkoholu, roznoszącego się po dormitorium.
Nie brał udziału w imprezie organizowanej w Pokoju Wspólnym poprzedniego dnia. Zaraz po Ceremonii Przydziału zniknął z pola widzenia McGonnagal, nie chcąc wysłuchiwać wyrzutów, na temat absencji podczas zebrania prefektów. Odklepał sprawdzenie obecności w lochach i zabarykadował się w swojej sypialni. Ślizgoni jednak, jak nikt inni potrafili świętować kolejny rok nauki, tym samym po niecałej godzinie resztki cierpliwości zniknęły, zmuszając go do ucieczki z tego siedliska rozpusty. Wieczorny spacer po zamku okazał się nadspodziewanie przyjemny. Obrazy w większości całkowicie go ignorowały, a żadnemu nauczycielowi nie chciało się sprawdzać czy wszyscy uczniowie przestrzegają regulaminu, tym samym w całkowitej ciszy przemierzał szkolne korytarze, by finalnie znaleźć ciszę i spokój na jednym z parapetów w okolicy wieży astronomicznej.
Przetarł oczy, wysuwając się z pościeli. Srebrny zegar wskazywał dopiero wpół do siódmej, jednak zjedzenie śniadania w samotności było mu potrzebne.
-- Draco, nie możesz się zachowywać, jak totalny odludek – mruknął pod nosem, patrząc na swoje odbicie w lustrze.
Przemył twarz chłodną wodą i mniej więcej ułożył włosy. Był zmęczony i najchętniej nie ruszałby się z lochów, oddając lekturze „Trucizn Tysiąclecia”. Musiał jednak wyjść – sam nie był w stanie zaprzeczyć.
Starannie poprawił srebrno-zielony krawat Slytherinu i przybierając maskę obojętności skierował się do Pokoju Wspólnego.
Przynajmniej tutaj ktoś zadbał o zatarcie śladów wczorajszej zabawy. Zielonkawe lampy, wiszące pod sufitem rzucały delikatne refleksy na ściany, dodając temu miejscu nonszalanckiej elegancji. Blondyn rozłożył się wygodnie na aksamitnej kanapie i otworzył wolumin. W pewnym momencie lekturę przerwała mu czyjaś drobna dłoń, dość obcesowo zatrzaskująca jego lekturę.
-- Hej! – zaprotestował, podnosząc wzrok na niechcianego towarzysza.
-- Jeszcze się naczytasz Smoku – zamruczała Pansy, odrzucając za siebie skonfiskowany przedmiot.
-- Byłem w ciekawym miejscu – burknął, lekko obrażony wydymając usta.
-- Ojojoj taki biedny, pokrzywdzony Dracuś – wyszeptała, opierając dłonie po obu stronach jego głowy.
-- Smoki gryzą, kiedy ktoś im przeszkadza – odparł pociągając ją na siebie.
Z cichym śmiechem upadła na jego tors, wplatając palce we włosy. Silne ramiona objęły jej talię, a wąskie usta Malfoya szybko odnalazły drogę do jej warg. Całowali się dłuższą chwilę, w trakcie której dłonie chłopaka odbywały niespieszną podróż od jej karku, aż po uda ukryte pod materiałem krótkiej, plisowanej spódniczki.
-- Tęskniłam – stwierdziła nagle gwałtownie przerywając pieszczotę.
-- Yhm… - kiwnął głową, delikatnie znacząc linię na jej dekolcie, nieco powyżej srebrnego guzika.
Była ładna. Lubił jej czarne oczy i bladą cerę w ramce z ciemnych pukli, lubił wyniosłe brwi i małe, czerwone usteczka, które z taką pasją raz po raz całował. Ogólnie rzecz biorąc lubił Pansy i z lubością demonstrował przed innymi ich związek. Czasami jednak…
Czegoś mu brakowało. Marzył o rozmowach na każdy temat, o czytaniu książek we dwoje i wspólnym spędzaniu czasu na prozaicznych czynnościach, przepełnionych wzajemnym szacunkiem i przywiązaniem. Chciał inteligentnej duszy, która sprostałaby jego intelektualnym wymaganiom. Na chwilę obecną jednak Parkinson była najlepszą dziewczyną, jaką mógł mieć. Kochała go, chociaż nie lubił tego słowa, wiedział że tak właśnie jest. Ale czy on kochał ją? Czy on mógłby kogokolwiek pokochać?
Mimowolnie posłał w jej kierunku uwodzicielski uśmiech, podnosząc się i kolejny raz brutalnie wciskając na jej usta pocałunek. Jego palce zatańczyły wokół zapięcia jej bluzki, dokładnie w momencie kiedy do głowy wpadła najmniej pożądana myśl.
"Nigdy nie wiesz kto patrzy, a tym bardziej kto słucha" - przełknął ślinę, ze złością myśląc że gdzieś w okolicy dobrze ukryty może znajdować się Potter, któremu cudem udało się wrócić do Hogwartu. Oczami wyobraźni widział, jak dokładnie go obserwuje, jak patrzy na każdy ruch. Możliwe, że są z nim Łasic i Granger...
Obcesowo zrzucił dziewczynę na ziemię i zaczął poprawiać swój ubiór. Wściekłość buzowała w jego żyłach, odwracając uwagę od zdezorientowanej Ślizgonki.
-- Draco! – krzyknęła chcąc by na nią spojrzał.
-- Wystarczy na dziś – rzucił na wyjściu, podnosząc leżącą na podłodze książkę.
-- Ale ja… - zaczęła mocniej zirytowana.
-- Nic mnie to nie obchodzi – warknął, nawet na nią nie patrząc.
Sprężystym krokiem skierował się do wyjścia, nie zdając sobie sprawy że kolejny raz doprowadził kobietę do łez.
Korytarze były puste, jednak nie tak jak poprzedniego wieczora, raz po raz rozchichotane pary mijały go, by zniknąć w cieniu filarów. Z dezaprobatą pokręcił głową. Marnowanie czasu – tylko tak potrafił określić ten cały miłosny szał. Zastanawiał go tegoroczny plan zajęć, zastanawiało jak ma się zabrać za naprawianie szafki zniknięć i jak połączyć wszystkie obowiązki z treningami Quiddicha.
Westchnął, ruszając po schodach w kierunku wyjścia. Chciał spaceru na błoniach, żeby dotlenić mózg i zacząć planować ten rok. Jesienny wiatr uderzył go w twarz zaraz po przekroczeniu progu. Słońce oświetlało mury, a woda iskrzyła się sprawiając wrażenie ciepłej. Wsunął dłonie do kieszeni i powoli szedł po żwirowej alejce. Krajobraz był tak piękny, że prawdopodobnie gdyby jego życie ułożyło się inaczej w tym momencie z radością pomyślałby, że jest szczęśliwy. Ale jego życie nie sprzyjało szczęściu. Szczęście jest dla słabych – tę maksymę słyszał na spotkaniach Śmierciożerców raz, za razem. Miłość i szczęście – dwa nic nie warte ścierwa.
-- Po co komu szczęście i miłość, skoro istnieje władza i potęga? – zamruczał niepewnie.
-- Bo władza cię nie przytuli, a potęga nie przykryje kocem na starość, nie poda ciepłej herbaty.
Jak oparzony wykonał zwrot o 90’, stając twarzą w twarz z najbardziej irytującą istotą jaką przyszło mu poznać.
-- Jesteś naiwną szlamą Granger. Nie masz czystej krwi, nie możesz wiedzieć co to szczęście – warknął, wyczekując łez w jej czekoladowych oczach.
-- Z tego co wiem Malfoy szczęście to produkt ogólnodostępny. Może ja potrafię być szczęśliwa bez czystej krwi? Może dla mnie szczęście oznacza zupełnie coś innego niż dla ciebie? – Uniosła wysoko brodę i patrzyła na niego z wyższością.
Na polu intelektualnym biła go na głowę i chcąc nie chcąc musiał się do tego przyznać, nie przed nią ale przed samym sobą.
-- Jesteś naiwna.
-- Myślisz, że jak powtórzysz to milion razy to uwierzysz?
-- Chyba zapominasz kto z nas ma tu więcej do powiedzenia. Naucz się odróżniać odwagę od głupoty idiotko – zacisnął dłonie w pięści.
Był wściekły, powoli tracił panowanie, ale nie chciał tego okazać. Co go tak bardzo w niej irytowało? Jej brudna krew w pewien sposób przestała być kluczowa, przywykł do niej przez ostatnie sześć lat. Coś innego całkowicie wyprowadzało go z równowagi. Tym czymś była zmiana.
Draco Malfoy nie lubił zmian, nie lubił niedomówień, sekretów, niewyjaśnionych sytuacji. Tymczasem Granger z każdą kolejną, cholerną godziną stawała się coraz bardziej zagadkowa, coraz bardziej tajemnicza. Jej poczynania, wypowiedzi to, że nie płakała na sam dźwięk słowa „szlama”, działało na niego, jak płachta na byka. Nie wiedział, jaki interes ma ta zarozumiała wydra w jego misji, a jednak czuł że takowy istnieje.
-- To ty zapominasz, że wszyscy jesteśmy ludźmi. Że ty i ja nie znaczymy nic. Jesteśmy pionkami w rozgrywce potężniejszych od nas. Dają nam nadzieję i wiarę, że coś znaczymy, że od nas coś zależy. Jesteś nikim Malfoy. Jesteś dokładnie taki sam, jak ja. Tylko w ładniejszym opakowaniu – skrzyżowała ręce na piersi i wyzywająco zacisnęła szczękę.
-- Nienawidzę cię Granger – wycedził, patrząc na nią spod byka.
-- I vice versa – odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę zamku.
-- Niby wierzysz w swoje wartości, ale zdradzasz przyjaciół! I to w imię czego? Ślizgona! Twojego wroga! Kogo oszukujesz Granger?! – ryknął w furii, nie do końca wiedząc co kazało mu to zrobić.
Kiedy powoli się odwróciła w jej oczach po raz pierwszy od dawna zaszkliły się łzy. Nie potrafił jednak w pełni się ucieszyć, bowiem prócz tego na jej twarzy odmalowało się coś mrocznego; mieszanka strachu i wątpliwości, przy tym okraszona gigantyczną dawką determinacji.
--  Mam obowiązek patrzeć w głąb, dostrzegać sto dwadzieścia procent. Nic nie jest takie, jak się wydaje. Czasami nawet lekkomyślność popłaca, zwłaszcza teraz. To co dziś jest największą wadą, jutro będzie największą zaletą. – powiedziała powoli, jakby głęboko o czymś myśląc.
Zmroziło go. Znał te słowa i to aż nazbyt dobrze, doskonale wiedział kto je wypowiedział, w dodatku do niego samego. Skąd u diaska Granger widziała o jego rozmowie ze Snapem?
Tymczasem dziewczyna szybko oddaliła się w kierunku zamku. Stał tam jeszcze przez chwilę patrząc, jak zamykają się za nią drzwi. Nienawidził Granger trzy razy mocniej niż dotychczas. Równocześnie bardzo wyraźnie przypomniały mu się wszystkie rady Severusa. Powoli nakreślał w głowie schemat, przygotowując się do realizacji.
-- Może jeszcze tego nie wiesz Granger, ale możesz się okazać najbardziej przydatnym wrogiem.
Ostatni raz spojrzał na ciemną toń jeziora i ruszył do wejścia. Zatopiony we własnych myślach wślizgnął się do Wielkiej Sali, która powoli zapełniała się uczniami. Sklepienie było błękitne, poznaczone wiotkimi, postrzępionymi obłoczkami, podobnie jak niebo za oknem. Przez chwilę lustrował stół i rozstawione potrawy, by finalnie sięgnąć po soczyste, zielone jabłko leżące na złocistej misie. Nieobecnym wzrokiem patrzył, na kolejne osoby siadające obok niego i paplające radośnie. Miał mało czasu, dopiero teraz uświadomił to sobie dość boleśnie. Zabicie Dumbledora i podziemne działania, mające wprowadzić Śmierciożerców do Hogwartu wymagały 100% zaangażowania. Dodatkowo chciał jak najwięcej wyciągnąć z lekcji, wszak nigdy nie wiadomo co mu się przyda.
Tak zatopiony w rozmyślaniach nie zauważył nawet Mistrza Eliskirów, który jak zwykle niepostrzeżenie zaszedł go od tyłu głosem o temperaturze zera absolutnego informując, że ma plan zajęć.
-- Gratuluję posady profesorze – stwierdził blondyn chłodno.

-- Gratuluję sumów Draco – odparł, mrużąc swoje czarne oczy.
Chłopak prędko przebiegł wzrokiem po rozkładzie na dzień dzisiejszy. Obrona przed czarną Magią na pierwszej, a później...
Na moment zaparło mu dech z wrażenia.
-- Czy mogę wiedzieć, jak wiele osób liczy tegoroczna owuteemowa grupa z eliksirów? - rzucił w kieruknu oddalającego się nietoperza.
-- Jako iż profesor Slughorn dopuszcza również Powyżej Oczekiwań - wypluł te słowa, jak najgorszą obelgę - Około trzynastu osób.
-- Wszyscy ze Slytherinu? - dociekał coraz bardziej poniecony arystokrata.
-- Można mówić o Granger co się chce, ale na te akurat zajęcia zasłużyła - burknął Snape - jak się domyślasz będą również Gryfoni i Krukoni...a nwet chyba jeden Puchon - powiedział to tak, jakby właśnie dokonywał profanacji.
-- Wybornie - zamruczał Malfoy, po czym utkwił swoje stalowe oczy w plecach pewnej brązowowłosej Gryfonki.
Chciała grać, więc i on nie da się dłużej na tę grę namawiać.
*~*~*~*
Przepraszam, przepraszam, przepraszam! 
Jestem chora i mam problemy w szkole, dlatego tak późno i tak słaby ten rozdział. Przepraszam raz jeszcze no i zostawiam Wam powyższe. No i oczywiście dziękuję za cudowne komentarze! Tylko dla Was to piszę.
CZYTASZ= KOMENTUJESZ

3 komentarze:

  1. Wcale nie jest słabo! Wręcz przeciwnie, bardzo mnie ten rozdział wciągnął... Zdrowia Ci życzę, chęci do pisania i czasu. Dla siebie i swojej własnej przyjemności też powinnaś to pisać, bo bez tego będzie to dla Ciebie tylko obowiązek, a w prostej drodze prowadzi do zawieszenia, a tego byśmy nie chciały :) pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczerze mówiąc jestem zawiedziona ilością komentarzy i aż serce mi się łamie, kiedy jakieś dramione, w którym już w trzecim rozdziale następuje wielka miłość i nic nie ma ładu ani składu ma więcej komentarzy niż tak dobrze zapowiadający się blog. Z niecierpliwością czekam na kolejną część, pozdrawiam i życzę Ci dużo weny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Powiem szczerze, dla mnie jest to jeden z najlepszych opowiadań o tej tematyce. Cenie sposób w jaki piszesz, świetnie oddałaś atmosferę, która jest bardzo ważna, przynajmniej dla mnie. Podoba mi się ta mroczna aura, która otacza Dracona, dzięki tamu jest bardzo autentyczny. Oprócz tego widać, że masz pomysł i nie lejesz wody, akcja zmierza w odpowiednim czasie nie spieszy się, a nie lubię gdy wszystko się dzieję w maksymalnym tępie . Potrafisz budować napięcie i to jest duża zaleta Twojego opowiadania. Czytając niektóre blogi aż krew mnie zalewa gdy postacie tak uwielbiane przeze mnie stają się przesłodzonymi, pozbawionymi osobowości kukłami. Dlatego wielka jest moja radość, gdy trafiam na historię nie tylko dobrze napisaną pod względem stylistycznym, ale i z opisanymi bohaterami w sposób szlachetny. Mam głęboką nadzieję że, Twoja pisarska forma będzie z każdym nowym rozdziałem większa, z całą pewnością warto śledzić to opowiadanie, bo potencjał ma ogromny. Zapomniałabym! To w jaki sposób pojawia się Hermiona w życiu Draco, zupełnie jakby była zjawą, jest genialny. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział, życzę powodzenia i weny. ;)

    OdpowiedzUsuń

Każdy Twój komentarz będzie czymś na kształt Patronusa osłaniającego mnie przed utratą chęci. Czytasz = komentujesz. Pamiętaj o tym, inaczej dementorzy bez litości wyssają moją autorską duszę.

Sowa

Harry Potter - Delivery Owl