Obudził
go głośny jęk i donośne przekleństwo. Niechętnie otworzył oczy, powoli
obracając się na bok. Podparłszy się na łokciu krytycznie ocenił
wygląd pomieszczenia. Musiał przyznać, że od sześciu lat uczęszczania do tej
szkoły jeszcze nigdy pokój nie stał się totalną ruiną w tak krótkim
czasie. Wykrzywiając usta w pogardliwy grymas spojrzał na leżącego na
podłodze Blaisa i wtulonych w siebie Crabba i Goyle'a. Do
kompletu brakowało tylko Notta, który w tym momencie zapewne
pochrapywał smacznie trzymając w objęciach jedną z naczelnych
puszczalskich Slytherinu. Westchnął głęboko, marszcząc nos pod wpływem odoru
alkoholu, roznoszącego się po dormitorium.
Nie brał
udziału w imprezie organizowanej w Pokoju Wspólnym poprzedniego dnia. Zaraz po
Ceremonii Przydziału zniknął z pola widzenia McGonnagal, nie chcąc wysłuchiwać
wyrzutów, na temat absencji podczas zebrania prefektów. Odklepał sprawdzenie
obecności w lochach i zabarykadował się w swojej sypialni. Ślizgoni jednak, jak
nikt inni potrafili świętować kolejny rok nauki, tym samym po niecałej godzinie
resztki cierpliwości zniknęły, zmuszając go do ucieczki z tego siedliska
rozpusty. Wieczorny spacer po zamku okazał się nadspodziewanie przyjemny.
Obrazy w większości całkowicie go ignorowały, a żadnemu nauczycielowi nie
chciało się sprawdzać czy wszyscy uczniowie przestrzegają regulaminu, tym samym
w całkowitej ciszy przemierzał szkolne korytarze, by finalnie znaleźć ciszę i
spokój na jednym z parapetów w okolicy wieży astronomicznej.
Przetarł
oczy, wysuwając się z pościeli. Srebrny zegar wskazywał dopiero wpół do
siódmej, jednak zjedzenie śniadania w samotności było mu potrzebne.
-- Draco,
nie możesz się zachowywać, jak totalny odludek – mruknął pod nosem, patrząc na
swoje odbicie w lustrze.
Przemył
twarz chłodną wodą i mniej więcej ułożył włosy. Był zmęczony i najchętniej nie
ruszałby się z lochów, oddając lekturze „Trucizn Tysiąclecia”. Musiał jednak
wyjść – sam nie był w stanie zaprzeczyć.
Starannie
poprawił srebrno-zielony krawat Slytherinu i przybierając maskę obojętności
skierował się do Pokoju Wspólnego.
Przynajmniej
tutaj ktoś zadbał o zatarcie śladów wczorajszej zabawy. Zielonkawe lampy,
wiszące pod sufitem rzucały delikatne refleksy na ściany, dodając temu miejscu
nonszalanckiej elegancji. Blondyn rozłożył się wygodnie na aksamitnej kanapie i
otworzył wolumin. W pewnym momencie lekturę przerwała mu czyjaś drobna dłoń,
dość obcesowo zatrzaskująca jego lekturę.
-- Hej! –
zaprotestował, podnosząc wzrok na niechcianego towarzysza.
--
Jeszcze się naczytasz Smoku – zamruczała Pansy, odrzucając za siebie
skonfiskowany przedmiot.
-- Byłem
w ciekawym miejscu – burknął, lekko obrażony wydymając usta.
-- Ojojoj
taki biedny, pokrzywdzony Dracuś – wyszeptała, opierając dłonie po obu stronach
jego głowy.
-- Smoki
gryzą, kiedy ktoś im przeszkadza – odparł pociągając ją na siebie.
Z cichym
śmiechem upadła na jego tors, wplatając palce we włosy. Silne ramiona objęły
jej talię, a wąskie usta Malfoya szybko odnalazły drogę do jej warg. Całowali
się dłuższą chwilę, w trakcie której dłonie chłopaka odbywały niespieszną
podróż od jej karku, aż po uda ukryte pod materiałem krótkiej, plisowanej
spódniczki.
--
Tęskniłam – stwierdziła nagle gwałtownie przerywając pieszczotę.
-- Yhm… -
kiwnął głową, delikatnie znacząc linię na jej dekolcie, nieco powyżej srebrnego
guzika.
Była
ładna. Lubił jej czarne oczy i bladą cerę w ramce z ciemnych pukli, lubił
wyniosłe brwi i małe, czerwone usteczka, które z taką pasją raz po raz całował.
Ogólnie rzecz biorąc lubił Pansy i z lubością demonstrował przed innymi ich
związek. Czasami jednak…
Czegoś mu
brakowało. Marzył o rozmowach na każdy temat, o czytaniu książek we dwoje i
wspólnym spędzaniu czasu na prozaicznych czynnościach, przepełnionych wzajemnym
szacunkiem i przywiązaniem. Chciał inteligentnej duszy, która sprostałaby jego
intelektualnym wymaganiom. Na chwilę obecną jednak Parkinson była najlepszą
dziewczyną, jaką mógł mieć. Kochała go, chociaż nie lubił tego słowa, wiedział
że tak właśnie jest. Ale czy on kochał ją? Czy on mógłby kogokolwiek pokochać?
Mimowolnie
posłał w jej kierunku uwodzicielski uśmiech, podnosząc się i kolejny raz
brutalnie wciskając na jej usta pocałunek. Jego palce zatańczyły wokół zapięcia
jej bluzki, dokładnie w momencie kiedy do głowy wpadła najmniej pożądana myśl.
"Nigdy
nie wiesz kto patrzy, a tym bardziej kto słucha" - przełknął ślinę, ze
złością myśląc że gdzieś w okolicy dobrze ukryty może znajdować się Potter, któremu
cudem udało się wrócić do Hogwartu. Oczami wyobraźni widział, jak dokładnie go
obserwuje, jak patrzy na każdy ruch. Możliwe, że są z nim Łasic i Granger...
Obcesowo
zrzucił dziewczynę na ziemię i zaczął poprawiać swój ubiór. Wściekłość buzowała
w jego żyłach, odwracając uwagę od zdezorientowanej Ślizgonki.
-- Draco! – krzyknęła chcąc by na nią spojrzał.
-- Wystarczy na dziś – rzucił na wyjściu, podnosząc
leżącą na podłodze książkę.
-- Ale ja… - zaczęła mocniej zirytowana.
-- Nic mnie to nie obchodzi – warknął, nawet na nią
nie patrząc.
Sprężystym krokiem skierował się do wyjścia, nie
zdając sobie sprawy że kolejny raz doprowadził kobietę do łez.
Korytarze były puste, jednak nie tak jak
poprzedniego wieczora, raz po raz rozchichotane pary mijały go, by zniknąć w
cieniu filarów. Z dezaprobatą pokręcił głową. Marnowanie czasu – tylko tak
potrafił określić ten cały miłosny szał. Zastanawiał go tegoroczny plan zajęć,
zastanawiało jak ma się zabrać za naprawianie szafki zniknięć i jak połączyć
wszystkie obowiązki z treningami Quiddicha.
Westchnął, ruszając po schodach w kierunku wyjścia.
Chciał spaceru na błoniach, żeby dotlenić mózg i zacząć planować ten rok.
Jesienny wiatr uderzył go w twarz zaraz po przekroczeniu progu. Słońce
oświetlało mury, a woda iskrzyła się sprawiając wrażenie ciepłej. Wsunął dłonie
do kieszeni i powoli szedł po żwirowej alejce. Krajobraz był tak piękny, że
prawdopodobnie gdyby jego życie ułożyło się inaczej w tym momencie z radością
pomyślałby, że jest szczęśliwy. Ale jego życie nie sprzyjało szczęściu.
Szczęście jest dla słabych – tę maksymę słyszał na spotkaniach Śmierciożerców
raz, za razem. Miłość i szczęście – dwa nic nie warte ścierwa.
-- Po co komu szczęście i miłość, skoro istnieje
władza i potęga? – zamruczał niepewnie.
-- Bo władza cię nie przytuli, a potęga nie
przykryje kocem na starość, nie poda ciepłej herbaty.
Jak oparzony wykonał zwrot o 90’, stając twarzą w
twarz z najbardziej irytującą istotą jaką przyszło mu poznać.
-- Jesteś naiwną szlamą Granger. Nie masz czystej
krwi, nie możesz wiedzieć co to szczęście – warknął, wyczekując łez w jej
czekoladowych oczach.
-- Z tego co wiem Malfoy szczęście to produkt
ogólnodostępny. Może ja potrafię być szczęśliwa bez czystej krwi? Może dla mnie
szczęście oznacza zupełnie coś innego niż dla ciebie? – Uniosła wysoko brodę i
patrzyła na niego z wyższością.
Na polu intelektualnym biła go na głowę i chcąc nie
chcąc musiał się do tego przyznać, nie przed nią ale przed samym sobą.
-- Jesteś naiwna.
-- Myślisz, że jak powtórzysz to milion razy to
uwierzysz?
-- Chyba zapominasz kto z nas ma tu więcej do
powiedzenia. Naucz się odróżniać odwagę od głupoty idiotko – zacisnął dłonie w
pięści.
Był wściekły, powoli tracił panowanie, ale nie
chciał tego okazać. Co go tak bardzo w niej irytowało? Jej brudna krew w pewien
sposób przestała być kluczowa, przywykł do niej przez ostatnie sześć lat. Coś
innego całkowicie wyprowadzało go z równowagi. Tym czymś była zmiana.
Draco Malfoy nie lubił zmian, nie lubił niedomówień,
sekretów, niewyjaśnionych sytuacji. Tymczasem Granger z każdą kolejną, cholerną
godziną stawała się coraz bardziej zagadkowa, coraz bardziej tajemnicza. Jej
poczynania, wypowiedzi to, że nie płakała na sam dźwięk słowa „szlama”,
działało na niego, jak płachta na byka. Nie wiedział, jaki interes ma ta
zarozumiała wydra w jego misji, a jednak czuł że takowy istnieje.
-- To ty zapominasz, że wszyscy jesteśmy ludźmi. Że
ty i ja nie znaczymy nic. Jesteśmy pionkami w rozgrywce potężniejszych od nas.
Dają nam nadzieję i wiarę, że coś znaczymy, że od nas coś zależy. Jesteś nikim
Malfoy. Jesteś dokładnie taki sam, jak ja. Tylko w ładniejszym opakowaniu –
skrzyżowała ręce na piersi i wyzywająco zacisnęła szczękę.
-- Nienawidzę cię Granger – wycedził, patrząc na nią
spod byka.
-- I vice versa – odwróciła się na pięcie i ruszyła
w stronę zamku.
-- Niby wierzysz w swoje wartości, ale zdradzasz
przyjaciół! I to w imię czego? Ślizgona! Twojego wroga! Kogo oszukujesz
Granger?! – ryknął w furii, nie do końca wiedząc co kazało mu to zrobić.
Kiedy powoli się odwróciła w jej oczach po raz
pierwszy od dawna zaszkliły się łzy. Nie potrafił jednak w pełni się ucieszyć,
bowiem prócz tego na jej twarzy odmalowało się coś mrocznego; mieszanka strachu
i wątpliwości, przy tym okraszona gigantyczną dawką determinacji.
-- Mam obowiązek patrzeć w głąb, dostrzegać sto dwadzieścia procent.
Nic nie jest takie, jak się wydaje. Czasami nawet lekkomyślność popłaca, zwłaszcza
teraz. To co dziś jest największą wadą, jutro będzie największą zaletą. –
powiedziała powoli, jakby głęboko o czymś myśląc.
Zmroziło go. Znał te słowa i to aż
nazbyt dobrze, doskonale wiedział kto je wypowiedział, w dodatku do niego
samego. Skąd u diaska Granger widziała o jego rozmowie ze Snapem?
Tymczasem dziewczyna szybko oddaliła się
w kierunku zamku. Stał tam jeszcze przez chwilę patrząc, jak zamykają się za
nią drzwi. Nienawidził Granger trzy razy mocniej niż dotychczas. Równocześnie
bardzo wyraźnie przypomniały mu się wszystkie rady Severusa. Powoli nakreślał w
głowie schemat, przygotowując się do realizacji.
-- Może jeszcze tego nie wiesz Granger,
ale możesz się okazać najbardziej przydatnym wrogiem.
Ostatni raz spojrzał na ciemną toń
jeziora i ruszył do wejścia. Zatopiony we własnych myślach wślizgnął się do
Wielkiej Sali, która powoli zapełniała się uczniami. Sklepienie było błękitne,
poznaczone wiotkimi, postrzępionymi obłoczkami, podobnie jak niebo za oknem.
Przez chwilę lustrował stół i rozstawione potrawy, by finalnie sięgnąć po
soczyste, zielone jabłko leżące na złocistej misie. Nieobecnym wzrokiem
patrzył, na kolejne osoby siadające obok niego i paplające radośnie. Miał mało
czasu, dopiero teraz uświadomił to sobie dość boleśnie. Zabicie Dumbledora i
podziemne działania, mające wprowadzić Śmierciożerców do Hogwartu wymagały 100%
zaangażowania. Dodatkowo chciał jak najwięcej wyciągnąć z lekcji, wszak nigdy
nie wiadomo co mu się przyda.
Tak zatopiony w rozmyślaniach nie
zauważył nawet Mistrza Eliskirów, który jak zwykle niepostrzeżenie zaszedł go
od tyłu głosem o temperaturze zera absolutnego informując, że ma plan zajęć.
-- Gratuluję posady profesorze –
stwierdził blondyn chłodno.
-- Gratuluję sumów Draco – odparł,
mrużąc swoje czarne oczy.
Chłopak prędko przebiegł wzrokiem po rozkładzie na dzień dzisiejszy. Obrona przed czarną Magią na pierwszej, a później...
Na moment zaparło mu dech z wrażenia.
-- Czy mogę wiedzieć, jak wiele osób liczy tegoroczna owuteemowa grupa z eliksirów? - rzucił w kieruknu oddalającego się nietoperza.
-- Jako iż profesor Slughorn dopuszcza również Powyżej Oczekiwań - wypluł te słowa, jak najgorszą obelgę - Około trzynastu osób.
-- Wszyscy ze Slytherinu? - dociekał coraz bardziej poniecony arystokrata.
-- Można mówić o Granger co się chce, ale na te akurat zajęcia zasłużyła - burknął Snape - jak się domyślasz będą również Gryfoni i Krukoni...a nwet chyba jeden Puchon - powiedział to tak, jakby właśnie dokonywał profanacji.
-- Wybornie - zamruczał Malfoy, po czym utkwił swoje stalowe oczy w plecach pewnej brązowowłosej Gryfonki.
Chciała grać, więc i on nie da się dłużej na tę grę namawiać.
*~*~*~*
Przepraszam, przepraszam, przepraszam!
Jestem chora i mam problemy w szkole, dlatego tak późno i tak słaby ten rozdział. Przepraszam raz jeszcze no i zostawiam Wam powyższe. No i oczywiście dziękuję za cudowne komentarze! Tylko dla Was to piszę.
CZYTASZ= KOMENTUJESZ
Wcale nie jest słabo! Wręcz przeciwnie, bardzo mnie ten rozdział wciągnął... Zdrowia Ci życzę, chęci do pisania i czasu. Dla siebie i swojej własnej przyjemności też powinnaś to pisać, bo bez tego będzie to dla Ciebie tylko obowiązek, a w prostej drodze prowadzi do zawieszenia, a tego byśmy nie chciały :) pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc jestem zawiedziona ilością komentarzy i aż serce mi się łamie, kiedy jakieś dramione, w którym już w trzecim rozdziale następuje wielka miłość i nic nie ma ładu ani składu ma więcej komentarzy niż tak dobrze zapowiadający się blog. Z niecierpliwością czekam na kolejną część, pozdrawiam i życzę Ci dużo weny :)
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, dla mnie jest to jeden z najlepszych opowiadań o tej tematyce. Cenie sposób w jaki piszesz, świetnie oddałaś atmosferę, która jest bardzo ważna, przynajmniej dla mnie. Podoba mi się ta mroczna aura, która otacza Dracona, dzięki tamu jest bardzo autentyczny. Oprócz tego widać, że masz pomysł i nie lejesz wody, akcja zmierza w odpowiednim czasie nie spieszy się, a nie lubię gdy wszystko się dzieję w maksymalnym tępie . Potrafisz budować napięcie i to jest duża zaleta Twojego opowiadania. Czytając niektóre blogi aż krew mnie zalewa gdy postacie tak uwielbiane przeze mnie stają się przesłodzonymi, pozbawionymi osobowości kukłami. Dlatego wielka jest moja radość, gdy trafiam na historię nie tylko dobrze napisaną pod względem stylistycznym, ale i z opisanymi bohaterami w sposób szlachetny. Mam głęboką nadzieję że, Twoja pisarska forma będzie z każdym nowym rozdziałem większa, z całą pewnością warto śledzić to opowiadanie, bo potencjał ma ogromny. Zapomniałabym! To w jaki sposób pojawia się Hermiona w życiu Draco, zupełnie jakby była zjawą, jest genialny. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział, życzę powodzenia i weny. ;)
OdpowiedzUsuń