niedziela, 19 stycznia 2014

Gryfoński Spór [ Rozdział 17 ]

Być może Bóg chciał, abyś poznał wielu złych ludzi, zanim poznasz tego dobrego, żebyś mógł go rozpoznać, kiedy on się w końcu pojawi.
*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*

Czasami trudno jest uwierzyć w cuda, ale równie często dostrzegamy je w najprostszych i najbardziej prozaicznych momentach naszego życia.
Taka myśl pojawiła się przelotnie w głowie Dracona, kiedy siedział w Pokoju Życzeń, grając w karty czarodziejów z Jamesem. Co jakiś czas wymieniali drobne uszczypliwości, lub zaczepne uwagi, jednak żaden z nich nie brał ich sobie do serca. Kiedy byli razem dokuczliwy węzeł, tkwiący zazwyczaj w okolicach karku arystokraty rozpływał się w powietrzu, sprawiając że był rozluźniony i spokojny.
Lubił Millera, mimo (a może właśnie dlatego), iż zupełnie nie przypominał większości ludzi z którymi dotychczas się zadawał. Z reguły nie ufał obcym, a nawiązanie bliższej więzi z kimkolwiek zajmowało mu wieki, bał się zbliżyć, oraz gardził otaczającymi go ludźmi. Nie chciał tego, jednak taka myśl podświadomie żyła w jego umyśle, podsycana i hamowana przez sprzeczności które nim miotały. Z Jay’em jednak sprawa prezentowała się całkowicie odmiennie, miał w sobie coś takiego co młodego Malfoya do niego ciągnęło. Po tygodniu czuł, że może mu powiedzieć dużo więcej niż Pansy, czy Blaisowi. Przerażała go myśl o tym, jak szybko zmienia się jego podejście do tajemniczego Ślizgona. Bez pytań zaakceptował fakt, że starszy kolega nigdy nie wychodzi z nim z Pokoju Życzeń, oraz że nie chce się publicznie pokazywać. W normalnej sytuacji to by go odrzucało, zmuszało do trzymania na dystans, jednak za każdym razem, gdy choćby o tym pomyślał działało coś na kształt niezwykłego czaru, który siódmoklasista roztaczał wokół siebie. Wystarczył lekki uśmiech, lub pokrzepiające klepnięcie w łopatkę, by wszelkie wątpliwości dosłownie wyparowały z głowy Śmierciożercy.
Tak więc trwali w znajomości, patrząc jak stopniowo lekka więź przeradza się w przyjaźń, jak uczucie umacnia, a różnice i przepaści niwelują. Była w tym magia, coś nieogarniętego i nieodgadnionego. Niekiedy blondyn spędzał całe noce na dokładnym analizowaniu sytuacji, w której się znalazł. Wysuwał tezy i rozważał wszelkie aspekty, nigdy jednak nie udało mu się poprosić przyjaciela o rozwianie wątpliwości.
James był charyzmatyczny i trzeba mu było to oddać. Miał cichy i spokojny głos, nigdy nie podwijał rękawów i kochał muzykę. Na pamięć znał cały repertuar Jęczących Jędz, jak również Wilkołaków z Północy czy Michaela Booms’a. Słuchał zwierzeń arystokraty, czasami krótko je komentując, potrafił bez wysiłku wyciągnąć z Dracona najskrytsze tajemnice, rzeczy o których nie wiedział nikt inny. Sam często opowiadał o śmierci. Snuł długie opowieści o tym, jak kruche jest życie ludzkie, dokładnie rozważał wszelkie metody samobójstw i niejednokrotnie dawał Malfoyowi do zrozumienia, że te tematy są mu bliższe niżby się wydawało. Ślizgon słuchając go czuł, że jego skóra pokryta jest gęsią skórką, a ciało drży ze strachu. Mimo to nie przestawał słuchać, z każdą kolejną rozmową jego głód był podsycany, a fascynacja osobą Jamesa gwałtownie wzrastała.

Tak mijały mu chwile, między lekcjami, a wertowaniem ksiąg wypełnionych zaklęciami. Teraz jego stosunki z resztą Slytherinu spadły niemalże do zera, a idąc korytarzem słyszał szepty i utyskiwania. Czuł, że nienawidzi tych wszystkich ludzi, szlam i mugoli, a nawet zdrajców krwi. Podziwiał dążenia Voldemorta do obalenia ich wszystkich, chciał tego żarliwie i postanowił najlepiej jak to możliwe wykonać swoje zadanie. Znak coraz częściej był rozgrzany, a furia nie napadał gwałtownie, lecz stopniowo oplatała jego zmysły, nie opuszczając ani na moment. Zmieniał się, zmieniał diametralnie i z każdą chwilą.
Czuł, że nikogo w obrębie murów tej szkoły nie obchodzi jego los. Z jednej strony myśl ta była krzepiąca, jednak z drugiej powodowała całkiem niechciany ucisk w okolicach serca. Nie sądził, że kogokolwiek mogłoby interesować czy skończy, jako najnowsza zabawka do tortur Voldemorta, czy jego rodzina zostanie brutalnie zamordowana, ani czy jego zadanie się powiedzie. Idąc tego deszczowego popołudnia po korytarzu na drugim piętrze czuł się zmęczony i wypompowany. To był ciężki dzień, w trakcie którego dostał burę za nie odrobienie kilku zadań, oraz za rzekomy brak koncentracji. Westchnął, krzywiąc się teatralnie na wspomnienie zadowolonego uśmieszku Flitwicka, gdy ten wreszcie przyłapał go na nieuwadze.
-- Głupi palant – warknął, poprawiając na ramieniu skórzany pasek swojej torby.
-- Wystarczyłoby Profesorze – usłyszał za sobą głos o temperaturze zera absolutnego.
Gwałtownie wykonał zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, tym samym stając twarzą w twarz ze swoim wujkiem.
-- O, proszę wybaczyć niedopatrzenie…profesorze – celowo mocniej zaakcentował ostatnie słowo.

Severus przewrócił swoimi czarnymi oczami i nim Draco zdążył się zorientować zacisnął dłoń na ramieniu młodzieńca.
-- Masz oficjalne wezwanie na dywanik…do mnie – wycedził brunet, dość brutalnie ciągnąc go za sobą.
-- Nie mam najmniejszego zamiaru z panem rozmawiać – syknął, daremnie mocując się z palcami krewnego.
Snape tymczasem wydawszy z siebie ostentacyjne prychnięcie otworzył drzwi do gabinetu i nie bawiąc się w kurtuazje niemal wrzucił do środka, miotającego się blondyna.
Malfoy płynnym ruchem odrzucił opadającą na czoło grzywkę i przybierając pozycję pasywno-agresywną obrzucił nauczyciela wyniosłym spojrzeniem.
-- Słucham – wypluł, jak najgorszą pogardę.
Dorosły tymczasem nerwowo zacisnął palce na nasadzie nosa, przeklinając w duchu moment, kiedy zgodził się być jego chrzestnym. Zdecydowanie było to jedno z najtrudniejszych zadań jakich się podjął.
-- Raczyłbyś usiąść Draco – zaczął pokojowym tonem.
-- Bynajmniej – burknął nastolatek, unosząc ku górze jedną brew

Snape nerwowo skubnął róg szaty. Mało kto potrafił równie skutecznie wyprowadzić go z równowagi.

-- Dobrze, więc.... - w jednej chwili poczuł, że opuszczają go wszelkie siły.

Westchnął głęboko i skierował się ku jednej z półek, wydobywając zeń buteleczkę eliksiru o przyjemnej, złocistej barwie.
-- Stój, skoro tak wolisz - stwierdził, rozpinając kołnierzyk i podwijając nieskazitelnie białe mankiety - Chciałbym cię traktować, jak dorosłego. To nie jest jednak możliwe, kiedy zachowujesz się, jak ostatni bachor - nieznacznie podniósł głos, ze złością uderzając pięścią w stół.
-- Jest pan zmienny, jak kobieta w ciąży – ironicznie skwitował Malfoy, krzyżując ręce na piersiach.
Severus zgrzytnął zębami i odrzucając resztki spokoju szybko zbliżył się do chłopaka.
-- Ty za to jesteś niedojrzały, ograniczony, infantylny i co najważniejsze na skraju życia – wycedził, oddzielając każde słowo – kto jest w lepszej sytuacji?
Z satysfakcją wrócił za biurko, jednym haustem wypijając zawartość fiolki.
-- Jesteśmy tu, żeby mnie obrażać? – zapytał Dracon, z chłodną furią w oczach.
Był wściekły na swojego chrzestnego i najchętniej przekląłby go jakąś porządną klątwą. Od początku roku brunet zachowywał się, jak jego nadopiekuńcza mamuśka, starannie inwigilując każdy jego czyn i nie omieszkał wytykać błędów.

Miał gdzieś dobre maniery, czy nawet łączące ich więzy krwi, to było jego zadanie i sam decydował o tym, co będzie robił.
Profesor zmrużył lekko oczy, prychając pogardliwie.

-- Jak dotychczas nie dajesz sobie rady z tym zadaniem.

-- Mógłbyś przestać zaglądać mi w myśli, bez mojej zgody! – syknął arystokrata, zapominając o zachowaniu dystansu.

-- Czarny Pan zrobi to kiedy będzie chciał! To nie moja wina, że zamiast wykorzystać Granger do porządnych celów zajmujesz się wyładowywaniem na niej swoich emocji! – wrzasnął Śmierciożerca, rzucając szklaną buteleczką o ścianę.
-- Nie mam kontaktu z tą szlamą!
-- Nie jestem idiotą, za którego mnie masz! 
-- Skąd wiesz, o moich rozmowach z Granger? - wydyszał Malfoy, nachylając się nad stołem.
-- Z twoich myśli, twarzy – wyliczył Sev – jesteś otwartą księgą, a to najgorsze co może spotkać sługę – mówił coraz ciszej, zniżając w końcu głos do szeptu.
-- To jaki jestem to moja sprawa. Nie traktuj mnie, jak dzieciaka – zaczął groźnie Ślizgon.
-- Będę cię traktował tak, jak na to zasługujesz – mistrz eliksirów siłą powstrzymywał się przed spoliczkowaniem chrześniaka.
-- Już to dzisiaj mówiłeś – wysunął nieznacznie szczękę, zaciskając zęby – jeżeli nie masz mi nic więcej do przekazania, to wybacz ale muszę iść.
W tym momencie Snape był na skraju wytrzymałości. Naprawdę nienawidził tej szkoły, nienawidził tych wszystkich cholernych bachorów, z burzą hormonów i niezachwianym przekonaniu o własnej wszechwiedzy. Nigdy specjalnie nie krył się z tym uczuciem, jednak od czasu do czasu musiało się ono uzewnętrznić, z siłą wybuchającego wulkanu.

-- Uważaj sobie do kogo mówisz, bo chyba się zapominasz. Dla przypomnienia powiem ci, że to ja jestem wyżej w hierarchii i jeżeli tylko zapragnę mogę bez trudu przekonać Lorda o tym, jak bardzo jesteś niepotrzebny. Sądzisz, że jesteś niezastąpiony i tylko ty możesz wykonać to cholerne zadanie? Otóż tkwisz w błędzie szanowny panie Malfoy! Jesteś nic nie wartym śmieciem, a to że akurat ty masz zabić Dumbledora to tylko i wyłącznie część zemsty na Lucjuszu! Czarny Pan liczy na twój zgon, a jeżeli dalej będziesz tak postępował to z pewnością go nie zawiedziesz! - wrzeszczał, jakby zupełnie nie był sobą. 

Po raz pierwszy od naznaczenia czyjeś słowa dogłębnie ugodziły w jego serce. Poczuł, jak jego ciało zalewa fala gorąca, a z twarzy odpływa krew. Spazmatycznie zaciągnął się powietrzem, nie chcąc okazać przed Severusem ogromu swoich uczuć.

-- Bierz to i wynoś się! – rozkazał cicho mężczyzna, kładąc przed uczniem czarną kopertę.
Dziedzic fortuny Malfoyów bez słowa chwycił przesyłkę i obrzucił opiekuna przeciągłym spojrzeniem.
-- Nie słyszysz co do ciebie mówię?! WYNOCHA! – drzwi otworzyły się pod wpływem zaklęcia, a Ślizgon jakby obudzony z letargu wybiegł z pokoju.
Snape został sam. 
Jak zawsze sam, otoczony fiolkami, składnikami i eliksirami. Zamknął drzwi i kładąc łokcie na blacie, otoczył zmęczoną twarz dłońmi. Dłońmi zmęczonego, spracowanego człowieka. Dłońmi, które nie miały szansy otulić zmarzniętej ręki ukochanej kobiety. Miał nieodpartą ochotę zawyć z bólu, jak zbity pies. Patrząc na syna Lucjusza widział odbicie samego siebie, zaledwie paręnaście lat wcześniej. Dokładnie przeanalizował wszystkie słowa, które wykrzyczał w kierunku młodzieńca.
-- Co się dzieje Severusku? Czyżby ktoś tu dał się opanować furii? – z obrzydzeniem spojrzał na mroczny znak, wytatuowany na lewym przedramieniu.
Opuszkiem obrysował ciemne kontury, nienaruszalne ryzy, w których zamykało się jego cholerne życie. Kolejny raz pomyślał o tym, jak wiele stracił przyjmując to znamię, jak stanowczo skreślił szanse na normalny żywot.
Pamiętał dokładnie, jak niedawno uderzyła go prawda. Siedział po jednym z zebrań Śmierciożerców, usiłując uleczyć kilka znaczących ran, zadanych przez Czarnego Pana. Nieustannie miał przed oczami puste, zielone oczy mugolskiej dziewczyny, która zginęła z rąk samego Voldemorta. Wtedy to dotarło do niego, że nigdy nie założy rodziny, nie zakocha się, ani nie weźmie na kolana małego brzdąca, o jego rysach. Miłość była dla słabych – za miłość można było umierać, ale nie żyć.
Jęknął, uderzając pięścią w ścianę. Nienawidził tego życia, drugiej strony medalu, codzienności Śmierciożercy o której mało kto wiedział.
Dracon Malfoy wiedział. Dużo wcześniej niż inni pojął skomplikowany mechanizm, w którym słudzy obracali się wokół swego pana, który bez jakiegokolwiek szacunku eliminował tych, którzy nagle przestawali być w cenie. Jedna, samotna łza spłynęła po ziemistym policzku Severusa Snape’a. Musiał pomóc temu chłopakowi, musiał uratować go przed tym co spotkało jego samego.
Nerwowo chodząc po pokoju zatrzymał się naprzeciw półki z gotowymi próbkami eksperymentalnych eliksirów – jeden z nich miał piękny, butelkowozielony kolor – kolor oczu Lily. W jednej chwili wszystko stało się jasne.
Był tylko jeden sposób, by powstrzymać Dracona przed autodestrukcją. Jak na złość jedyny, który równie skutecznie co uratować, mógł tego młodego człowieka zabić.
*~*~*~*~*~*~*~**~*~*~*~*~*~*
Blondyn pospiesznie zgniótł w palcach liścik. Nie miał zamiaru zaprzątać sobie głowy czymś tak prozaicznym, jak nieuchronnie zbliżający się termin zebrania kręgu. W tym momencie jego umysł kipiał od nadmiaru emocji, przelanych nań przez Mistrza Eliksirów. Był wściekły, a równocześnie przerażony. Jeżeli Severus miał rację mogło się okazać, że już niedługo może pożegnać się z życiem, nie tylko swoim zresztą. Dzięki aktywnemu działaniu ojca w służbie Voldemortowi znał specyfikę dyktatora aż nazbyt dobrze. Czerpiąc z zebranych doświadczeń, mógł z pewnością stwierdzić, że nim padnie ta ostateczna Avada Lord bezlitośnie zabawi się jego kosztem, zabijając wszystkich na których choć trochę mu zależy. Jedyną osobą, która przyszła mu do głowy był James, jednak szybko przekonał samego siebie, że los kogoś tak obcego, jak pan Miller jest mu całkowicie obojętny. Jak na złość przed oczami stanął mu widok torturowanego blondyna, który w agonii zwijał  się na parkiecie, z niewyobrażalnym bólem wymalowanym na twarzy. W tych okrutnych wyobrażeniach nie mogło oczywiście zabraknąć Granger, której brązowe oczy, za kurtyną łez cierpienia były przerażająco realne.
To nonsens – skwitował krótko, gwałtownie skręcając w boczne przejście, ukryte starannie za gobelinem, przedstawiającym Slazara Slytherina i Godryka Gryffindora, pracujących zgodnie, podczas budowy Hogwartu. Lubił tę wizję i niejednokrotnie podczas swych nocnych wędrówek zatrzymywał się w tym miejscu, by sycić oczy tym zapomnianym przez większość ludzi widokiem. Tym razem jednak był tak wzburzony, że niewiele myśląc wkroczył w korytarzyk, natychmiast stając jak wryty. Z ciemnych odmętów dobiegały podniesione głosy, najwyraźniej dwójki kłócących się uczniów. Błyskawicznie przyległ plecami do kamiennego załomu, wytężając słuch.
Z każdą chwilą głosy były coraz wyraźniejsze, tak że po pięciu minutach bez wątpienia mógł rozpoznać, że nieznajomymi są chłopak i dziewczyna.
-- … a więc uważasz, że jestem głupi?! – warknął młodzieniec, którego tembr wydał się blondynowi zaskakująco znajomy.
-- Nic takiego nie powiedziałam! – zaprotestowała przedstawicielka płci pięknej, zatrzymując się kilka centymetrów od ukrytego Dracona – mówię tylko, że twoje uprzedzenia zakrawają na obsesję – stwierdziła dobitnie.
Malfoy nie potrafił jednak dostatecznie się skupić, bowiem do jego nosa dotarł właśnie drażniący zapach nieznajomej. W jednej chwili absolutnie wszystkie problemy rozwiały się bez śladu, a świat nabrał zupełnie nowych barw. Całkowicie zatracił się w tym pięknym, subtelnym zapachu przywodzącym na myśl ekskluzywny salon, wypełniony snobistycznymi meblami z najdroższych salonów. Posiadacz platynowej czupryny nie należał do facetów, którzy zakochiwali się zapachu, uznając go z miejsca za piękny, charyzmatyczny i jedyny w swoim rodzaju. Mimo to wydał mu się bliski w jakiś nietypowy sposób zupełnie swojski. Coś jak bezpieczny dom, czy opiekuńcze ramiona – miał ochotę przestać się ukrywać i bez kurtuazji zapytać kobiety, jakich perfum używa, w tym momencie jednak padło kilka słów, które na dobre przytwierdziły go do ściany.
-- Daj spokój Hermiono! To nie ja izoluję się od ciebie i Rona w tajemniczych okolicznościach znikając na całe popołudnia – przemówił głos Pottera.
-- Wcale się nie izoluję! Mam prawo w dowolny sposób gospodarować moim wolnym czasem. Gdybyście dla odmiany przestali mnie wyzyskiwać z pewnością spędzałabym z wami więcej czasu! – warknęła Granger, w tak charakterystyczny dla siebie sposób (jak to możliwe, że akurat ona pachniała tak przyjemnie?!) – Nie rozumiem zresztą, jak moje zniknięcia mają się do Malfoya …

Draco zdębiał. Czy to możliwe, żeby 2/3 Złocistej Trójcy rozmawiały o nim, w ramach rekreacji? Jeszcze uważniej nadstawił uszu, usiłując za wszelką cenę oddychać przez usta.
-- Niby nijak... - popisał się elokwencją Potter - ale coś zbyt mocno go bronisz Hermi. Czy aby na pewno nie jesteś pod wpływem imperiusa?
Arystokrata zebrał wszystkie siły, by nie parsknąć kpiącym śmiechem.
-- W tej chwili schowaj tę różdżkę Potter. Dobrze ci radzę! - syknęła mugolaczka, całkiem jakby nie była sobą.
-- No dobrze, przepraszam, ale zrozum....
-- To ty zrozum! Mierzysz Malfoya na podstawie własnych doświadczeń, kompletnie nie zwracasz uwagi na to, jakim jest człowiekiem! Prawda jest taka, że ani ty ani ja go nie znamy na tyle, by przykleić mu metkę...
-- Czy ty się słyszysz? - niemal widział to zrozpaczenie na okrągłej twarzy Harrego.
-- To ty się posłuchaj! Ciągle o nim gadasz, jakby był jakimś...na Merlina! To nie fair w stosunku do niego! 
-- Jest złym człowiekiem.
-- A ty jakim byś był, gdyby wszyscy za twoimi plecami pokazywali sobie ciebie palcami? Śmierciożerca. Myślisz, że to łatwe?
Dracon dosłownie zaniemówił. Nigdy w życiu nie spodziewał się, że osobą którą regularnie mieszał z błotem potrafi stanąć w jego obronie, w dodatku przeciw własnemu przyjacielowi! Poczuł dziwaczne ciepło na myśl o słowach Granger, jednak równocześnie coś go ukłuło. Wiedział, że krążą o nim różne szepty, nie sądził że tak jednoznaczne. Zacisnął pięści ponownie wsłuchując się w Gryfoński spór.
-- Zmieniłaś się - wyszeptał Potter.
-- Wszystko się zmienia, to nieodłączny element naszego życia - odparła beznamiętnie.
-- Ale nie tak! Szlaban, zniknięcia, obrona Malfoya, koalicja z tym Ślzgonem...Hermiono? Co się dzieje? - kontynuował coraz ciszej.
-- Może zawsze tak było? Jesteś tak zapatrzony w czubek własnego nosa, że rzadko mnie dostrzegasz. Zresztą wiesz co, daj mi spokój! Spieszę się, na szlaban u Filcha. NIe mam czasu na czcze gadanie.
Słyszał jej oddalające się kroki, które wreszcie ucichły. Chwilę póżniej Gryfon również odszedł, pomrukując pod nosem.
Arystokrata miał po tej rozmowie mnóstwo miesznaych uczuć. Granger i szlaban? No i o jakie koalicje chodziło Wybrańcowi?
W jednej chwili całkowicie zapominając o Snapie i Voldemorcie podjął jednoznaczną decyzję. Musiał dostać się do archwium Filcha, kiedy jak zwykle wybierze się na wieczorny obchód.
Wracając do dormitorium był zamyślony i roztargniony, a wieczorem, siedząc przy prywatnym biurku miał już ogólny pogląd na to, jak powinien to rozegrać.
Woźny robił obchody regularnie, o siódmej. Niedzielne popołudnie jest idealnym momentem, by bezkarnie zajrzeć w akta Panny-Nie-Tak-Bezkarnej-Jak-Się-Wydaje. 
Postanowił nie myśleć o tym, jak dużo ostatniu poświęca jej uwagi.
Tego wieczoru zasypiając miał przed oczami gobelin, z tajemnego zaułka.
*~*~*~*~*~*
Lumos!
Do końca części 1 jeszcze trzy rozdziały, na które mam szczegółowy plan. Część druga to będzie 15 rozdziałów + Epilog.
Tak więc mam wizję i postaram się jak najczęściej pisać.
Teraz mam ferie, więc dwa tygodnie przerwy. 

Mam nadzieję, że poczekacie ;)

Tymczasem postaram się nadrobić Wasze blogi.
Pozdrówki i miłych dwóch tygodni!
Dziękuję za komentarze :*


6 komentarzy:

  1. Rozdział cudny. Dobrze, że i Sev i Miona dają mu wsparcie, choć Draco ani na to nie zasługuje, ani tego nie oczekuje.
    Jestem ciekawa co dalej.:D
    Pozdrawiam,
    la_tua_cantante_

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam ferie właśnie dlatego, że moje ulubione autorki mają wolne^^ Nie, broń Boże nie chcę żebyś marnowała czas wolny tylko na pisanie :) Trzeba korzystać z wolnego! Jednakże uwielbiam Twoje opowiadanie i już nie mogę się doczekać kolejnego opowiadanie :D Czyżby Dracona miała już uratować tylko miłość? Ach, i tak kłótnia Hermiony z Harrym, pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ło. Mirona w obronie dracona ? A to ci dopiero. Zaczyna się akcja jak widzę :D i dobrze. Czyżby to jak zareagował malfoy na zapach hermiony miało jakieś znaczenie?
    Wspaniały rozdział czekam na kolejny :)
    Pozdrawiam serdecznie Alexis Nott
    http://great-unknown-feeling.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. No, no, no, coraz ciekawiej :) Czekam na rozwinięcie....
    Pozdrawiam,
    Hermiona Hasting

    OdpowiedzUsuń
  5. Przepraszam za poślizg w komentowaniu, ale szkoła mnie wyczerpuje pod każdym względem i nie miałam siły mrugnąć nawet.
    Dracze mój kochany jak zawsze musi wszystko robić sam, bo to ujma na honorze, żeby ktoś okazał chociaż cień dobrej woli. I nie ładnie tak podsłuchiwać rozmowy, oj nieładnie. Uważam za urocze, że Malfoy aż tak emocjonalnie zareagował na zapach Hermiony. Zawsze sądziłam, że jeśli ktoś dla nas świetnie pachnie to musi być coś na rzeczy.
    Tylko mam małą wątpliwość. Dlaczego 3/4 Złotej Trójcy, a nie 2/3?
    Zazdroszczę ferii, ja jeszcze tydzień się męczę.
    Udanej zabawy i żeby Cię wena nie opuszczała nawet w wolne!

    OdpowiedzUsuń
  6. Severus jak kobieta w ciąży? Zgadzam się całkowicie! Tak ! Ktoś wreszcie dowalił temu smarkaczowi! 1:0 dla Seva! Miłość? Czy to miłość może uratować Dtaco?
    Ach ten Potter... A zazwyczaj go lubię... Draco zły? No niezły masz refleks Harry. A jak Hermiona woli go od Rona to dię nie dziw, ok?
    Super rozdział ! I jeszcze wspaniały moment o perfumach<3

    OdpowiedzUsuń

Każdy Twój komentarz będzie czymś na kształt Patronusa osłaniającego mnie przed utratą chęci. Czytasz = komentujesz. Pamiętaj o tym, inaczej dementorzy bez litości wyssają moją autorską duszę.

Sowa

Harry Potter - Delivery Owl