„Być może
Bóg chciał, abyś poznał wielu złych ludzi, zanim poznasz tego dobrego, żebyś
mógł go rozpoznać, kiedy on się w końcu pojawi.”
*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Czasami trudno jest
uwierzyć w cuda, ale równie często dostrzegamy je w najprostszych i najbardziej
prozaicznych momentach naszego życia.
Taka myśl pojawiła się przelotnie w głowie Dracona, kiedy siedział
w Pokoju Życzeń, grając w karty czarodziejów z Jamesem. Co jakiś czas
wymieniali drobne uszczypliwości, lub zaczepne uwagi, jednak żaden z nich nie
brał ich sobie do serca. Kiedy byli razem dokuczliwy węzeł, tkwiący zazwyczaj w
okolicach karku arystokraty rozpływał się w powietrzu, sprawiając że był
rozluźniony i spokojny.
Lubił Millera, mimo (a może właśnie dlatego), iż zupełnie nie
przypominał większości ludzi z którymi dotychczas się zadawał. Z reguły nie
ufał obcym, a nawiązanie bliższej więzi z kimkolwiek zajmowało mu wieki, bał
się zbliżyć, oraz gardził otaczającymi go ludźmi. Nie chciał tego, jednak taka
myśl podświadomie żyła w jego umyśle, podsycana i hamowana przez sprzeczności
które nim miotały. Z Jay’em jednak sprawa prezentowała się całkowicie
odmiennie, miał w sobie coś takiego co młodego Malfoya do niego ciągnęło. Po
tygodniu czuł, że może mu powiedzieć dużo więcej niż Pansy, czy Blaisowi.
Przerażała go myśl o tym, jak szybko zmienia się jego podejście do tajemniczego
Ślizgona. Bez pytań zaakceptował fakt, że starszy kolega nigdy nie wychodzi z
nim z Pokoju Życzeń, oraz że nie chce się publicznie pokazywać. W normalnej
sytuacji to by go odrzucało, zmuszało do trzymania na dystans, jednak za każdym
razem, gdy choćby o tym pomyślał działało coś na kształt niezwykłego czaru,
który siódmoklasista roztaczał wokół siebie. Wystarczył lekki uśmiech, lub
pokrzepiające klepnięcie w łopatkę, by wszelkie wątpliwości dosłownie
wyparowały z głowy Śmierciożercy.
Tak więc trwali w znajomości, patrząc jak stopniowo lekka więź
przeradza się w przyjaźń, jak uczucie umacnia, a różnice i przepaści niwelują.
Była w tym magia, coś nieogarniętego i nieodgadnionego. Niekiedy blondyn
spędzał całe noce na dokładnym analizowaniu sytuacji, w której się znalazł.
Wysuwał tezy i rozważał wszelkie aspekty, nigdy jednak nie udało mu się
poprosić przyjaciela o rozwianie wątpliwości.
James był charyzmatyczny i trzeba mu było to oddać. Miał cichy i
spokojny głos, nigdy nie podwijał rękawów i kochał muzykę. Na pamięć znał cały
repertuar Jęczących Jędz, jak również Wilkołaków z Północy czy Michaela
Booms’a. Słuchał zwierzeń arystokraty, czasami krótko je komentując, potrafił
bez wysiłku wyciągnąć z Dracona najskrytsze tajemnice, rzeczy o których nie
wiedział nikt inny. Sam często opowiadał o śmierci. Snuł długie opowieści o
tym, jak kruche jest życie ludzkie, dokładnie rozważał wszelkie metody
samobójstw i niejednokrotnie dawał Malfoyowi do zrozumienia, że te tematy są mu
bliższe niżby się wydawało. Ślizgon słuchając go czuł, że jego skóra pokryta
jest gęsią skórką, a ciało drży ze strachu. Mimo to nie przestawał słuchać, z
każdą kolejną rozmową jego głód był podsycany, a fascynacja osobą Jamesa
gwałtownie wzrastała.
Tak mijały mu chwile, między lekcjami, a wertowaniem ksiąg
wypełnionych zaklęciami. Teraz jego stosunki z resztą Slytherinu spadły
niemalże do zera, a idąc korytarzem słyszał szepty i utyskiwania. Czuł, że
nienawidzi tych wszystkich ludzi, szlam i mugoli, a nawet zdrajców krwi.
Podziwiał dążenia Voldemorta do obalenia ich wszystkich, chciał tego żarliwie i
postanowił najlepiej jak to możliwe wykonać swoje zadanie. Znak coraz częściej
był rozgrzany, a furia nie napadał gwałtownie, lecz stopniowo oplatała jego zmysły,
nie opuszczając ani na moment. Zmieniał się, zmieniał diametralnie i z każdą
chwilą.
Czuł, że nikogo w obrębie murów tej szkoły nie obchodzi jego los. Z jednej
strony myśl ta była krzepiąca, jednak z drugiej powodowała całkiem niechciany
ucisk w okolicach serca. Nie sądził, że kogokolwiek mogłoby interesować czy
skończy, jako najnowsza zabawka do tortur Voldemorta, czy jego rodzina zostanie
brutalnie zamordowana, ani czy jego zadanie się powiedzie. Idąc tego
deszczowego popołudnia po korytarzu na drugim piętrze czuł się zmęczony i
wypompowany. To był ciężki dzień, w trakcie którego dostał burę za nie
odrobienie kilku zadań, oraz za rzekomy brak koncentracji. Westchnął, krzywiąc
się teatralnie na wspomnienie zadowolonego uśmieszku Flitwicka, gdy ten wreszcie
przyłapał go na nieuwadze.
-- Głupi palant – warknął, poprawiając na ramieniu skórzany pasek swojej torby.
-- Wystarczyłoby Profesorze – usłyszał za sobą głos o temperaturze zera
absolutnego.
Gwałtownie wykonał zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, tym samym stając twarzą w
twarz ze swoim wujkiem.
-- O, proszę wybaczyć niedopatrzenie…profesorze – celowo mocniej zaakcentował
ostatnie słowo.
Severus przewrócił swoimi czarnymi oczami i nim Draco zdążył się
zorientować zacisnął dłoń na ramieniu młodzieńca.
-- Masz oficjalne wezwanie na dywanik…do mnie – wycedził brunet, dość brutalnie
ciągnąc go za sobą.
-- Nie mam najmniejszego zamiaru z panem rozmawiać – syknął, daremnie mocując
się z palcami krewnego.
Snape tymczasem wydawszy z siebie ostentacyjne prychnięcie otworzył drzwi do
gabinetu i nie bawiąc się w kurtuazje niemal wrzucił do środka, miotającego się
blondyna.
Malfoy płynnym ruchem odrzucił opadającą na czoło grzywkę i przybierając
pozycję pasywno-agresywną obrzucił nauczyciela wyniosłym spojrzeniem.
-- Słucham – wypluł, jak najgorszą pogardę.
Dorosły tymczasem nerwowo zacisnął palce na nasadzie nosa, przeklinając w duchu
moment, kiedy zgodził się być jego chrzestnym. Zdecydowanie było to jedno z
najtrudniejszych zadań jakich się podjął.
-- Raczyłbyś usiąść Draco – zaczął pokojowym tonem.
-- Bynajmniej – burknął nastolatek, unosząc ku górze jedną brew
Snape nerwowo skubnął róg szaty. Mało kto
potrafił równie skutecznie wyprowadzić go z równowagi.
-- Dobrze, więc.... - w jednej chwili poczuł, że opuszczają go wszelkie siły.
Westchnął głęboko i skierował się ku jednej z półek, wydobywając zeń buteleczkę
eliksiru o przyjemnej, złocistej barwie.
-- Stój, skoro tak wolisz - stwierdził, rozpinając kołnierzyk i podwijając
nieskazitelnie białe mankiety - Chciałbym cię traktować, jak dorosłego. To nie
jest jednak możliwe, kiedy zachowujesz się, jak ostatni bachor - nieznacznie
podniósł głos, ze złością uderzając pięścią w stół.
-- Jest pan zmienny, jak kobieta w ciąży – ironicznie skwitował Malfoy,
krzyżując ręce na piersiach.
Severus zgrzytnął zębami i odrzucając resztki spokoju szybko zbliżył się do
chłopaka.
-- Ty za to jesteś niedojrzały, ograniczony, infantylny i co najważniejsze na
skraju życia – wycedził, oddzielając każde słowo – kto jest w lepszej sytuacji?
Z satysfakcją wrócił za biurko, jednym haustem wypijając zawartość fiolki.
-- Jesteśmy tu, żeby mnie obrażać? – zapytał Dracon, z chłodną furią w oczach.
Był wściekły na swojego chrzestnego i najchętniej przekląłby go jakąś porządną
klątwą. Od początku roku brunet zachowywał się, jak jego nadopiekuńcza mamuśka,
starannie inwigilując każdy jego czyn i nie omieszkał wytykać błędów.
Miał gdzieś dobre maniery, czy nawet łączące ich więzy krwi, to
było jego zadanie i sam decydował o tym, co będzie robił.
Profesor zmrużył lekko oczy, prychając pogardliwie.
-- Jak dotychczas nie dajesz sobie rady z
tym zadaniem.
-- Mógłbyś przestać zaglądać mi w myśli, bez mojej zgody! – syknął arystokrata,
zapominając o zachowaniu dystansu.
-- Czarny Pan zrobi to kiedy będzie chciał! To nie moja wina, że zamiast
wykorzystać Granger do porządnych celów zajmujesz się wyładowywaniem na niej
swoich emocji! – wrzasnął Śmierciożerca, rzucając szklaną buteleczką o ścianę.
-- Nie mam kontaktu z tą szlamą!
-- Nie jestem idiotą, za którego mnie masz!
-- Skąd wiesz, o moich rozmowach z Granger? - wydyszał Malfoy, nachylając się
nad stołem.
-- Z twoich myśli, twarzy – wyliczył Sev – jesteś otwartą księgą, a to
najgorsze co może spotkać sługę – mówił coraz ciszej, zniżając w końcu głos do
szeptu.
-- To jaki jestem to moja sprawa. Nie traktuj mnie, jak dzieciaka – zaczął
groźnie Ślizgon.
-- Będę cię traktował tak, jak na to zasługujesz – mistrz eliksirów siłą
powstrzymywał się przed spoliczkowaniem chrześniaka.
-- Już to dzisiaj mówiłeś – wysunął nieznacznie szczękę,
zaciskając zęby – jeżeli nie masz mi nic więcej do przekazania, to wybacz ale
muszę iść.
W tym momencie Snape był na skraju wytrzymałości. Naprawdę
nienawidził tej szkoły, nienawidził tych wszystkich cholernych bachorów, z
burzą hormonów i niezachwianym przekonaniu o własnej wszechwiedzy. Nigdy
specjalnie nie krył się z tym uczuciem, jednak od czasu do czasu musiało się
ono uzewnętrznić, z siłą wybuchającego wulkanu.
-- Uważaj sobie do kogo mówisz, bo chyba
się zapominasz. Dla przypomnienia powiem ci, że to ja jestem wyżej w hierarchii
i jeżeli tylko zapragnę mogę bez trudu przekonać Lorda o tym, jak bardzo jesteś
niepotrzebny. Sądzisz, że jesteś niezastąpiony i tylko ty możesz wykonać to
cholerne zadanie? Otóż tkwisz w błędzie szanowny panie Malfoy! Jesteś nic nie
wartym śmieciem, a to że akurat ty masz zabić Dumbledora to tylko i wyłącznie
część zemsty na Lucjuszu! Czarny Pan liczy na twój zgon, a jeżeli dalej
będziesz tak postępował to z pewnością go nie zawiedziesz! - wrzeszczał, jakby
zupełnie nie był sobą.
Po raz pierwszy od naznaczenia czyjeś słowa dogłębnie ugodziły w jego serce.
Poczuł, jak jego ciało zalewa fala gorąca, a z twarzy odpływa krew.
Spazmatycznie zaciągnął się powietrzem, nie chcąc okazać przed Severusem ogromu
swoich uczuć.
-- Bierz to i wynoś się! – rozkazał cicho mężczyzna, kładąc przed uczniem
czarną kopertę.
Dziedzic fortuny Malfoyów bez słowa chwycił przesyłkę i obrzucił opiekuna
przeciągłym spojrzeniem.
-- Nie słyszysz co do ciebie mówię?! WYNOCHA! – drzwi otworzyły się pod wpływem
zaklęcia, a Ślizgon jakby obudzony z letargu wybiegł z pokoju.
Snape został sam.
Jak zawsze sam, otoczony fiolkami, składnikami i eliksirami. Zamknął drzwi i
kładąc łokcie na blacie, otoczył zmęczoną twarz dłońmi. Dłońmi zmęczonego, spracowanego
człowieka. Dłońmi, które nie miały szansy otulić zmarzniętej ręki ukochanej
kobiety. Miał nieodpartą ochotę zawyć z bólu, jak zbity pies. Patrząc na syna
Lucjusza widział odbicie samego siebie, zaledwie paręnaście lat wcześniej.
Dokładnie przeanalizował wszystkie słowa, które wykrzyczał w kierunku
młodzieńca.
-- Co się dzieje Severusku? Czyżby ktoś tu
dał się opanować furii? – z
obrzydzeniem spojrzał na mroczny znak, wytatuowany na lewym przedramieniu.
Opuszkiem obrysował ciemne kontury, nienaruszalne ryzy, w których
zamykało się jego cholerne życie. Kolejny raz pomyślał o tym, jak wiele stracił
przyjmując to znamię, jak stanowczo skreślił szanse na normalny żywot.
Pamiętał dokładnie, jak niedawno uderzyła go prawda. Siedział po
jednym z zebrań Śmierciożerców, usiłując uleczyć kilka znaczących ran, zadanych
przez Czarnego Pana. Nieustannie miał przed oczami puste, zielone oczy
mugolskiej dziewczyny, która zginęła z rąk samego Voldemorta. Wtedy to dotarło
do niego, że nigdy nie założy rodziny, nie zakocha się, ani nie weźmie na
kolana małego brzdąca, o jego rysach. Miłość była dla słabych – za miłość można
było umierać, ale nie żyć.
Jęknął, uderzając pięścią w ścianę. Nienawidził tego życia,
drugiej strony medalu, codzienności Śmierciożercy o której mało kto wiedział.
Dracon Malfoy wiedział. Dużo wcześniej niż inni pojął
skomplikowany mechanizm, w którym słudzy obracali się wokół swego pana, który
bez jakiegokolwiek szacunku eliminował tych, którzy nagle przestawali być w
cenie. Jedna, samotna łza spłynęła po ziemistym policzku Severusa Snape’a.
Musiał pomóc temu chłopakowi, musiał uratować go przed tym co spotkało jego
samego.
Nerwowo chodząc po pokoju zatrzymał się naprzeciw półki z gotowymi
próbkami eksperymentalnych eliksirów – jeden z nich miał piękny, butelkowozielony
kolor – kolor oczu Lily. W jednej chwili wszystko stało się jasne.
Był tylko jeden sposób, by powstrzymać Dracona przed
autodestrukcją. Jak na złość jedyny, który równie skutecznie co uratować, mógł
tego młodego człowieka zabić.
*~*~*~*~*~*~*~**~*~*~*~*~*~*
Blondyn
pospiesznie zgniótł w palcach liścik. Nie miał zamiaru zaprzątać sobie głowy
czymś tak prozaicznym, jak nieuchronnie zbliżający się termin zebrania kręgu. W
tym momencie jego umysł kipiał od nadmiaru emocji, przelanych nań przez Mistrza
Eliksirów. Był wściekły, a równocześnie przerażony. Jeżeli Severus miał rację
mogło się okazać, że już niedługo może pożegnać się z życiem, nie tylko swoim
zresztą. Dzięki aktywnemu działaniu ojca w służbie Voldemortowi znał specyfikę
dyktatora aż nazbyt dobrze. Czerpiąc z zebranych doświadczeń, mógł z pewnością
stwierdzić, że nim padnie ta ostateczna Avada Lord bezlitośnie zabawi się jego
kosztem, zabijając wszystkich na których choć trochę mu zależy. Jedyną osobą,
która przyszła mu do głowy był James, jednak szybko przekonał samego siebie, że
los kogoś tak obcego, jak pan Miller jest mu całkowicie obojętny. Jak na złość
przed oczami stanął mu widok torturowanego blondyna, który w agonii zwijał się na parkiecie, z niewyobrażalnym bólem
wymalowanym na twarzy. W tych okrutnych wyobrażeniach nie mogło oczywiście
zabraknąć Granger, której brązowe oczy, za kurtyną łez cierpienia były
przerażająco realne.
To
nonsens – skwitował krótko, gwałtownie skręcając w boczne przejście, ukryte
starannie za gobelinem, przedstawiającym Slazara Slytherina i Godryka
Gryffindora, pracujących zgodnie, podczas budowy Hogwartu. Lubił tę wizję i
niejednokrotnie podczas swych nocnych wędrówek zatrzymywał się w tym miejscu,
by sycić oczy tym zapomnianym przez większość ludzi widokiem. Tym razem jednak
był tak wzburzony, że niewiele myśląc wkroczył w korytarzyk, natychmiast stając
jak wryty. Z ciemnych odmętów dobiegały podniesione głosy, najwyraźniej dwójki
kłócących się uczniów. Błyskawicznie przyległ plecami do kamiennego załomu,
wytężając słuch.
Z każdą
chwilą głosy były coraz wyraźniejsze, tak że po pięciu minutach bez wątpienia
mógł rozpoznać, że nieznajomymi są chłopak i dziewczyna.
-- … a
więc uważasz, że jestem głupi?! – warknął młodzieniec, którego tembr wydał się
blondynowi zaskakująco znajomy.
-- Nic
takiego nie powiedziałam! – zaprotestowała przedstawicielka płci pięknej,
zatrzymując się kilka centymetrów od ukrytego Dracona – mówię tylko, że twoje
uprzedzenia zakrawają na obsesję – stwierdziła dobitnie.
Malfoy
nie potrafił jednak dostatecznie się skupić, bowiem do jego nosa dotarł właśnie
drażniący zapach nieznajomej. W jednej chwili absolutnie wszystkie problemy
rozwiały się bez śladu, a świat nabrał zupełnie nowych barw. Całkowicie
zatracił się w tym pięknym, subtelnym zapachu przywodzącym na myśl ekskluzywny
salon, wypełniony snobistycznymi meblami z najdroższych salonów. Posiadacz
platynowej czupryny nie należał do facetów, którzy zakochiwali się zapachu,
uznając go z miejsca za piękny, charyzmatyczny i jedyny w swoim rodzaju. Mimo
to wydał mu się bliski w jakiś nietypowy sposób zupełnie swojski. Coś jak bezpieczny
dom, czy opiekuńcze ramiona – miał ochotę przestać się ukrywać i bez kurtuazji
zapytać kobiety, jakich perfum używa, w tym momencie jednak padło kilka słów,
które na dobre przytwierdziły go do ściany.
-- Daj
spokój Hermiono! To nie ja izoluję się od ciebie i Rona w tajemniczych
okolicznościach znikając na całe popołudnia – przemówił głos Pottera.
-- Wcale
się nie izoluję! Mam prawo w dowolny sposób gospodarować moim wolnym czasem.
Gdybyście dla odmiany przestali mnie wyzyskiwać z pewnością spędzałabym z wami
więcej czasu! – warknęła Granger, w tak charakterystyczny dla siebie sposób
(jak to możliwe, że akurat ona pachniała tak przyjemnie?!) – Nie rozumiem
zresztą, jak moje zniknięcia mają się do Malfoya …
Draco
zdębiał. Czy to możliwe, żeby 2/3 Złocistej Trójcy rozmawiały o nim, w ramach rekreacji? Jeszcze uważniej nadstawił uszu, usiłując za wszelką cenę oddychać przez usta.
-- Niby nijak... - popisał się elokwencją Potter - ale coś zbyt mocno go bronisz Hermi. Czy aby na pewno nie jesteś pod wpływem imperiusa?
Arystokrata zebrał wszystkie siły, by nie parsknąć kpiącym śmiechem.
-- W tej chwili schowaj tę różdżkę Potter. Dobrze ci radzę! - syknęła mugolaczka, całkiem jakby nie była sobą.
-- No dobrze, przepraszam, ale zrozum....
-- To ty zrozum! Mierzysz Malfoya na podstawie własnych doświadczeń, kompletnie nie zwracasz uwagi na to, jakim jest człowiekiem! Prawda jest taka, że ani ty ani ja go nie znamy na tyle, by przykleić mu metkę...
-- Czy ty się słyszysz? - niemal widział to zrozpaczenie na okrągłej twarzy Harrego.
-- To ty się posłuchaj! Ciągle o nim gadasz, jakby był jakimś...na Merlina! To nie fair w stosunku do niego!
-- Jest złym człowiekiem.
-- A ty jakim byś był, gdyby wszyscy za twoimi plecami pokazywali sobie ciebie palcami? Śmierciożerca. Myślisz, że to łatwe?
Dracon dosłownie zaniemówił. Nigdy w życiu nie spodziewał się, że osobą którą regularnie mieszał z błotem potrafi stanąć w jego obronie, w dodatku przeciw własnemu przyjacielowi! Poczuł dziwaczne ciepło na myśl o słowach Granger, jednak równocześnie coś go ukłuło. Wiedział, że krążą o nim różne szepty, nie sądził że tak jednoznaczne. Zacisnął pięści ponownie wsłuchując się w Gryfoński spór.
-- Zmieniłaś się - wyszeptał Potter.
-- Wszystko się zmienia, to nieodłączny element naszego życia - odparła beznamiętnie.
-- Ale nie tak! Szlaban, zniknięcia, obrona Malfoya, koalicja z tym Ślzgonem...Hermiono? Co się dzieje? - kontynuował coraz ciszej.
-- Może zawsze tak było? Jesteś tak zapatrzony w czubek własnego nosa, że rzadko mnie dostrzegasz. Zresztą wiesz co, daj mi spokój! Spieszę się, na szlaban u Filcha. NIe mam czasu na czcze gadanie.
Słyszał jej oddalające się kroki, które wreszcie ucichły. Chwilę póżniej Gryfon również odszedł, pomrukując pod nosem.
Arystokrata miał po tej rozmowie mnóstwo miesznaych uczuć. Granger i szlaban? No i o jakie koalicje chodziło Wybrańcowi?
W jednej chwili całkowicie zapominając o Snapie i Voldemorcie podjął jednoznaczną decyzję. Musiał dostać się do archwium Filcha, kiedy jak zwykle wybierze się na wieczorny obchód.
Wracając do dormitorium był zamyślony i roztargniony, a wieczorem, siedząc przy prywatnym biurku miał już ogólny pogląd na to, jak powinien to rozegrać.
Woźny robił obchody regularnie, o siódmej. Niedzielne popołudnie jest idealnym momentem, by bezkarnie zajrzeć w akta Panny-Nie-Tak-Bezkarnej-Jak-Się-Wydaje.
Postanowił nie myśleć o tym, jak dużo ostatniu poświęca jej uwagi.
Tego wieczoru zasypiając miał przed oczami gobelin, z tajemnego zaułka.
*~*~*~*~*~*
Lumos!
Do końca części 1 jeszcze trzy rozdziały, na które mam szczegółowy plan. Część druga to będzie 15 rozdziałów + Epilog.
Tak więc mam wizję i postaram się jak najczęściej pisać.
Teraz mam ferie, więc dwa tygodnie przerwy.
Mam nadzieję, że poczekacie ;)
Tymczasem postaram się nadrobić Wasze blogi.
Pozdrówki i miłych dwóch tygodni!
Dziękuję za komentarze :*
Rozdział cudny. Dobrze, że i Sev i Miona dają mu wsparcie, choć Draco ani na to nie zasługuje, ani tego nie oczekuje.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa co dalej.:D
Pozdrawiam,
la_tua_cantante_
Uwielbiam ferie właśnie dlatego, że moje ulubione autorki mają wolne^^ Nie, broń Boże nie chcę żebyś marnowała czas wolny tylko na pisanie :) Trzeba korzystać z wolnego! Jednakże uwielbiam Twoje opowiadanie i już nie mogę się doczekać kolejnego opowiadanie :D Czyżby Dracona miała już uratować tylko miłość? Ach, i tak kłótnia Hermiony z Harrym, pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńŁo. Mirona w obronie dracona ? A to ci dopiero. Zaczyna się akcja jak widzę :D i dobrze. Czyżby to jak zareagował malfoy na zapach hermiony miało jakieś znaczenie?
OdpowiedzUsuńWspaniały rozdział czekam na kolejny :)
Pozdrawiam serdecznie Alexis Nott
http://great-unknown-feeling.blogspot.com
No, no, no, coraz ciekawiej :) Czekam na rozwinięcie....
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Hermiona Hasting
Przepraszam za poślizg w komentowaniu, ale szkoła mnie wyczerpuje pod każdym względem i nie miałam siły mrugnąć nawet.
OdpowiedzUsuńDracze mój kochany jak zawsze musi wszystko robić sam, bo to ujma na honorze, żeby ktoś okazał chociaż cień dobrej woli. I nie ładnie tak podsłuchiwać rozmowy, oj nieładnie. Uważam za urocze, że Malfoy aż tak emocjonalnie zareagował na zapach Hermiony. Zawsze sądziłam, że jeśli ktoś dla nas świetnie pachnie to musi być coś na rzeczy.
Tylko mam małą wątpliwość. Dlaczego 3/4 Złotej Trójcy, a nie 2/3?
Zazdroszczę ferii, ja jeszcze tydzień się męczę.
Udanej zabawy i żeby Cię wena nie opuszczała nawet w wolne!
Severus jak kobieta w ciąży? Zgadzam się całkowicie! Tak ! Ktoś wreszcie dowalił temu smarkaczowi! 1:0 dla Seva! Miłość? Czy to miłość może uratować Dtaco?
OdpowiedzUsuńAch ten Potter... A zazwyczaj go lubię... Draco zły? No niezły masz refleks Harry. A jak Hermiona woli go od Rona to dię nie dziw, ok?
Super rozdział ! I jeszcze wspaniały moment o perfumach<3