środa, 15 stycznia 2014

Wrzesień [ Rozdział 16 ]

Czekając na coś magicznego tracimy zwykłe dni. A prawdą jest, że to co najpiękniejsze przychodzi niespodziewanie.
*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*
Wrzesień mijał swoim zwyczajowym, płynnym rytmem, bez większych ekscesów. Nabory do drużyn Quiddicha nie obyły się bez kłótni pomiędzy Slytherinem a Gryffindorem, zajęcia bez gróźb nauczycieli, a uczty bez tajemniczych półsłówek starego Dropsa. Większość uczniów, prócz zaspanych twarzy i licznych spóźnień nie naginała ryz codzienności, ani nie wtykała nosów w nie swoje sprawy. Podczas gdy liście zmieniały kolory na złote, rude i purpurowe, a duchy podniecone zbliżającym się Halloween zaczynały potajemne przygotowania, uczniowie szóstego roku całkowicie dali się wciągnąć w wir nauki. Na błoniach z trudem dało się znaleźć miejsce by usiąść, a stoliki biblioteki niemal uginały się pod ciężarem pergaminów i książek. Jednym słowem jedni z najstarszy uczniów w szkole wykazywali chęci do realizowania tradycyjnych, corocznych postanowień, by wziąć się w garść i zacząć uczyć. Tak było w większości, jednak nie u wszystkich.
Draco Malfoy na ten przykład pozwolił by wrzesień nieodwracalnie go napiętnował. Zapadłe policzki, zszarzała cera i oceny chwiejące się na cienkiej granicy oblania były tylko namiastką tego, jakie spustoszenie pozostawił na postaci chłopaka ten pamiętny okres.
Od kiedy sromotnie poległ na tej pierwszej lekcji eliksirów jego arystokratyczny charakter nakazał unieść się dumą i z głośnym trzaskiem zatrzasnąć drzwi, wiodące do szkolnej kariery. Opuszczał coraz więcej zajęć i posiłków, nie rozmawiał z ludźmi i z okropnego, zadufanego w sobie dzieciaka stał się okropnym, niemiłosiernie zadufanym w sobie dzieciakiem, który gardził uczuciami innych ludzi i z lekkością zajmował się mieszaniem z błotem każdego, kto w swej naiwności okazywał mu choć cień życzliwości. Ci którzy nie znali Malfoya mogliby pomyśleć, że z dnia na dzień postanowił diametralnie zmienić swój charakter i dość wszędobylski styl życia. Coraz więcej czasu zamiast na imprezach spędzał w bibliotece, nie zajmował się flirtami ale wertowaniem grubych ksiąg, a miotłę i strój do Quiddicha zamienił na nieodłączne czarne szaty. Ślizgoni, którzy byli zdecydowanie najbliżej „Księcia Slytherniu” przyjmowali zakłady, kto może być sprawcą tej nieoczekiwanej zmiany. W lochach nie mówiło się o niczym innym, prócz tajemnicy blondyna.
On tymczasem korzystając z tajnych przejść i zdobywanych przez lata informacji na temat zamku, lawirował między uczniami, pozostając nieuchwytny i tajemniczy niczym cień. Oczywiście sporadycznie chwalił się swoimi postępami w „wiadomej sprawie”, jednak te doniesienia nie wykraczały poza dość wyselekcjonowaną grupę najbliższych znajomych. Coraz bardziej oddalał się jednak od Pansy, okraszając ostatnie pozytywne emocje poniżającymi i obcesowymi odzywkami. Panna Parkinson, co by o niej nie mówiono pozostawała Ślizgonką i miała pewne normy, których nigdy nie naruszała.
Pomijając więc liczne kłótnie i kontrowersyjne wymiany złośliwości pomiędzy wspomnianą dwójką (na forum szkoły rzecz jasna), życie blondyna biegło własnym, dość przewidywalnym torem. Przez te kilka tygodni od pamiętnej rozmowy z Panienką Granger wrogowie omijali się jak najszerszym łukiem…Choć może to ognista Gryfonka postanowiła pozwolić chłopakowi zapomnieć o tej chwili słabości, na którą sobie pozwoliła?
Tak czy owak nie spotykali się ani na korytarzach, ani w pustych salach po zakończeniu zajęć. Skończyły się również liczne rady i ostrzeżenia prosto od najważniejszej części Złotej Trójcy. Chcąc, nie chcąc Draco przed samym sobą musiał przyznać, że bez znienawidzonej mugolaczki uczucie obserwowania się wzmogło, a palący wzrok Pottera coraz częściej spędzał mu sen z powiek. Pomimo to powziąwszy sobie za punkt honoru nie okazać tego iż w pewien sposób potrzebuje Hermiony starał się być bardziej dyskretny i (cudem), wpleść to w swój codzienny rozkład zajęć.
W gruncie rzeczy jednak, przez te kilka tygodni nic bardziej znaczącego się nie wydarzyło… No może poza jednym małym szczegółem, który miał miejsce dokładnie dwudziestego ósmego września, a stanowił istną rewolucję w spokojnej egzystencji pewnego blondwłosego Ślizgona.
-- Draco! – gwałtowny pisk wyrwał go z zamyślenia, równocześnie przyczyniając się do zwielokrotnienia bólu, który odczuwał.
Po raz pierwszy od początku roku siedział w pokoju wspólnym, pochylony nad mosiężnym biurkiem, z nosem w stosie wypracowań.
-- Czego chcesz? – warknął chłodno, nie unosząc wzroku znad pergaminu.
-- Porozmawiać, przytulić…cokolwiek! – popatrzyła na niego błagalnie, przygryzając lekko wargę.
-- O czym chcesz rozmawiać? – zapytał, od niechcenia obejmując ją ramieniem.
Ten gest był tak oschły i wypaczony z jakiejkolwiek czułości, że zrozpaczona nastolatka zadrżała pod jego wpływem.
-- Kiedyś nie pytałeś…po prostu gadaliśmy – wyszeptała, hamując łzy.
-- Nie marudź, nic się nie zmieniło – zgrabnym ruchem zanurzył pióro w gęstej mazi.
-- Spójrz na mnie! – wrzasnęła, wyrywając mu kartkę i drąc na strzępy.
To był ostatni gest bezsilności, na jaki się zdobyła. Jej serce i dusza były poranione, obojętność której doświadczała bezpowrotnie osłabiała jej nerwy, nie pozwalając normalnie funkcjonować. Może było w tym coś z obsesji, ale nie dopuszczała do siebie tej myśli. Czekała na niego, wypatrywała na korytarzach, pomagała z zadaniami i usiłowała zrozumieć. Tęskniła za jego dotykiem, głosem i spojrzeniem szarych oczu. Tęskniła i usilnie poszukiwała tego starego Dracona, który zacierał się bezpowrotnie, zastąpiony tym nowym, wychudłym chłopakiem o smutnych, ciemnych tęczówkach.
Tęczówkach, które zapłonęły niebezpiecznym blaskiem widząc resztki pergaminu, rozsypane po posadzce.
-- Czy ty nie rozumiesz, że jestem zajęty? – cedził słowa, cichym, spokojnym głosem – Czy nie rozumiesz, że nie mam czasu na słodkie gruchanie na błoniach? Czy nie rozumiesz, że nie mam czasu na rozmowy z kimś tak ograniczonym jak ty? Czy do jasnej cholery nie możesz pojąć, że nie jestem jakimś infantylnym dzieciakiem?
Skuliła się ze strachu, widząc zmiany zachodzące w jego postaci. Sam fakt, że nie krzyczał sprawiał, że dziwaczny dreszcz przechodził po jej plecach, ponad to sposób w jaki wstał z krzesła i ruszył w jej kierunku mroził krew w żyłach.
-- Nie mam pojęcia, jak wpoić ci do tej wymalowanej główki prawdę, więc powiem ostatni raz, licząc, że zrozumiesz… - pochylił się nad Pansy, zaciskając zęby we wściekłości, obrzucając spojrzeniem, żądnym mordu.
Dziewczyna tymczasem patrzyła na twarz, wykrzywioną furią, owładniętą obłędem, twarz mordercy, prześladowcy…twarz samego Voldemorta. Łzy bezwiednie wypłynęły na jej policzki, a głos przyjaciela dobiegał jakby z daleka.
-- Nie masz zielonego pojęcia o sprawach istotnych. Jesteś nikim – zakończył, odwracając się z pogardą i wracając na swoje miejsce.
Jednym ruchem różdżki naprawił pergamin i ścisnął go w dłoni.
-- Gdzie jest mój Draco? – załkała, celując w niego oskarżycielko.
-- Umarł, nie żyje – zaśmiał się ponuro.
-- Przynajmniej nie łżesz, jak pies. Draco nigdy by się tak nie zachował – rzuciła, znikając za drzwiami.
Arystokrata jeszcze przez chwilę patrzył na miejsce w którym stała zaledwie parę minut temu. Wziął głęboki oddech i wrzasnął, najgłośniej jak potrafił. Kolejny raz wpadł w dziwaczny trans, był owładnięty nieznaną siłą i nie potrafił nad tym zapanować. Ostatnio coraz częściej zdarzała mu się taka utrata kontroli, podobna jak na pierwszej lekcji Obrony. W tych momentach odczuwał nieziemski ból, a znak na przedramieniu płonął żywym ogniem. Bał się, jednak nie chciał tego przyznać, nawet sam przed sobą.
Tym razem było tak samo, przed oczami zrobiło mu się ciemno, a wszystko wokół zawirowało. Rozpaczliwym ruchem rozpiął kołnierzyk i na oślep rzucił się do drzwi. Musiał wydostać się z lochów, potrzebował świeżego powietrza i ratunku. Miotając się bezsilnie pchnął jakieś drzwi i boleśnie uderzył o parkiet. Nadludzkim wysiłkiem stanął na nogi i ruszył biegiem, chcąc zerwać pęta, oplatające ciasno jego umysł i ciało. Strach paraliżował racjonalne myślenie, jednak nie na tyle by całkiem się zatracić.
Biegiem pokonywał kolejne schody i korytarze, z desperacką nadzieją, że wedle przewidywań większość uczniów znajduje się teraz na obiedzie w Wielkiej Sali. Sam nie wiedząc jakim cudem dotarł do drzwi Pokoju Życzeń i otworzył je energicznie, bez zastanowienia wskakując do wnętrza swojego azylu.
W momencie, kiedy przekroczył próg wszelkie objawy momentalnie ustały, pozostawiając jedynie strzępki tępego bólu w okolicach skroni. Wziął dwa głębsze oddechy i rozejrzał się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu ulubionej karafki z sokiem dyniowym. Zamiast tego dostrzegł coś, co spowodowało, że donośny krzyk wypełnił pomieszczenie.
-- Kim jesteś?! – warknął, drżącą dłonią celując w stojącą w mroku postać.
-- Jestem…jestem nikim – odparł cichy, smutny głos.
Malfoy nieco się rozluźnił, bowiem w żadnym przypadku  nie mógł należeć do nikogo ze śmierciożerców.
-- Hmm…a co tutaj robisz? Ktoś cię nasłał? – wydobył różdżkę i powoli ruszył w kierunku nieznajomego

-- Chyba sam diabeł, żeby pokazać, jak tragiczne jest moje życie – westchnął z tak dużą dozą dramatyzmu, że Dracon siłą powstrzymał się przed wybuchnięcia śmiechem.
-- Wyjdź z cienia – rozkazał obcesowo, na wszelki wypadek nadal nie opuszczając różdżki.
Odpowiedziało mu kolejne jęknięcie, a już po chwili w bladym świetle, sączącym się z wiszącej pod sufitem lampy mógł w pełnej krasie obserwować niezwykle szczupłego chłopaka ze zbolałą miną.
-- Wiem, że jestem okropny. Nie patrz z taką pogardą – wymamrotał, z godnością poprawiając wymiętą szatę.
Tymczasem arystokrata oceniająco lustrował każdy milimetr kwadratowy nieznajomej persony. Chłopak miał stosunkowo niskie, jasne czoło, obsypane płowymi kosmykami, wąskie usta i błękitne oczy emanujące czymś na kształt zrezygnowania i smutku. Był wysoki i szczupły, bez choćby funta nadwagi, jednak garbił się na tyle znacząco by stracić ponad stopę wysokości.
Arystokrata mimowolnie się skrzywił. Lubił, kiedy inni go szanowali, podziwiali i mieli za lepszego, ale nienawidził wręcz kompleksów. Nie cierpiał ludzi, którzy byli na tyle egoistyczni i skupieni na sobie, by co ruszy uwypuklać własną marność i wszelkie wady. Ten tajemniczy uczeń na takiego wyglądał. Na kilometr biło od niego poczucie ponoszonej każdego dnia porażki i ewidentna niechęć do życia. Mimo to była jakaś nuta w tych błękitnych oczach i smutnej twarzy, która skłoniła go do opuszczenia różdżki i zachowania pozorów uprzejmości.
-- Jestem Malfoy, Draco Malfoy. Slytherin – dodał wyciągając swoją dłoń, tak samo jak sześć lat temu wyciągnął ją w kierunku Harrego Pottera.
-- James Miller, też Slytherin – odparł, szybko wskazując na srebrno-zielony krawat, noszący wyraźne ślady niewprawnego wiązania.
Tym razem udało mu się wprawić blondyna w realne osłupienie. Od pierwszego dnia w szkole był święcie przekonany, że zna każdego ucznia swojego domu, jednak jak się okazało tkwił w błędzie. Obrzucił nowego znajomego przeciągłym spojrzeniem i ponownie przybrał zdystansowaną pozycję.
-- Szósty rok? – zapytał, dostrzegając nawet najmniejsze drgnięcie na twarzy chłopaka.
-- Siódmy – sprostował beztrosko, lekko unosząc kąciki ust ku górze – ale czuję się, jakby co najmniej czternasty – dodał z westchnieniem.
Malfoy lekceważąco przewrócił oczami, utwierdzając się w wyrobionej dotychczas opinii.
-- Zawsze mogłoby być dużo gorzej z twoim życiem. Mógłbyś być chory, samotny i być charłakiem – mruknął, siadając na fotelu, który wyrósł jakby spod ziemi.
-- Samotny… - powtórzył szeptem James, mocniej zaciskając usta.
-- Napijesz się czegoś? – Draco dzierżył już w dłoni szklankę, wypełnioną sokiem dyniowym, z pływającą po wierzchu czekoladową łódeczką.
Kiedy był mały Narcyza pokazywała mu, jak wyczarować taki słodki dodatek. Dokładnie pamiętał, jak razem formowali najdrobniejsze szczegóły, dbając by statek prezentował się dostojnie i luksusowo.
„Jesteś wyjątkowy. Zawsze dbaj, by statek na którym płyniesz był najlepszy ze wszystkich – mówiła blondynka, mocniej przytulając sześcioletniego chłopczyka – kiedyś będziesz tak potężny, że sam zatopisz wszystkie wrogie statki – dodawała, pieszcząc jego platynowe włoski”
Wspomnienie to nie wiedzieć czemu nieziemsko go zirytowało. W jednej chwili poczuł się słaby i wyzyskiwany. Bez zastanowienia wyłowił czekoladkę i z impetem rzucił w najdalszy kąt pokoju. Jeszcze przez chwilę uspokajał oddech, w myślach klnąc na wszystko co Święte, z matką na czele. Musiało minąć parę minut, nim zdał sobie sprawę, że Miller uważnie go obserwuje.
-- Mówiłeś coś? – syknął, obracając w palcach szkło.
Było mu wstyd, że ten dziwaczny Ślizgon widział jego chwilę słabości i jeszcze śmiał patrzeć z takim irytującym współczuciem. Nienawidził litości, zwłaszcza skierowanej do niego.
-- Pytałem czy potrzebujesz rozmowy. Ale nie przejmuj się, już przywykłem że ludzie mnie nie słuchają – wzruszył ramionami, siadając po turecku na ziemi.
-- Po prostu coś sobie przypomniałem – burknął dość niegrzecznie Malfoy.
-- Ciężki tydzień? – zapytał Jay, nie odrywając od niego wzroku.
-- Powiedzmy – mruknął – raczej ciężki miesiąc – zakończył, jednym haustem wlewając w siebie napój.
Czemu zdobył się na szczerość z tym pokrętnym wymoczkiem? Sam nie do końca był pewny, może to przez zmęczenie, a może to, że tak dawno już z nikim nie rozmawiał.
-- Dziewczyna? – rzucił starszy z chłopaków, przekrzywiając głowę – a może chłopak? – dodał bez przekonania.
-- Co ty insynuujesz? – brwi Dracona w protekcjonalnym geście powędrowały ku górze.
-- Aleeż skąd! – wyszczerzył się siódmoklasista.
W każdym innym przypadku arystokrata obraziłby się śmiertelnie, albo co najmniej rzucił upiorogacka. James jednak powiedział to tak naturalnie, a przy tym poważnie, jakby opowiadał swój ulubiony dowcip. Dodatkowo uśmiechnął się promiennie, tak że nie sposób było nie odpowiedzieć mu tym samym.
Roześmiali się więc oboje, a Malfoy zauważył jeszcze, że „ten nowy Ślizgon” ma ładne, białe zęby.
Sam nie wiedział w którym momencie niewinnej rozmowy, właściwie o niczym, odrzucił spięcie i stres, tak paraliżujące w ostatnim czasie.
Rozmawiali jak równy, z równym podświadomie czując, że są na swoim miejscu. Nie wiedzieli ile czasu minęło, kiedy żołądek Jamesa zabulgotał, domagając się jedzenia.
-- Konam z głodu – stwierdził, klepiąc się po płaskim brzuchu – siedzę tu od wczesnego ranka, właściwie ominęły mnie wszystkie posiłki.
-- Szczerze też mam ochotę coś przekąsić. Idziemy na kolację? – zapytał Dracon, zerkając na swój srebrny zegarek.
-- Nie powinniśmy się pokazywać razem – wyszeptał poważnie Miller – masz zbyt wyrobioną opinię, a poza tym uwierz, że nie chcę nikomu przypominać o moim istnieniu – powoli podniósł się z ziemi, otrzepując spodnie.
-- Pieprzysz bez sensu – pokręcił głową arystokrata, jednak nie nalegał więcej.
-- Zobaczymy się jeszcze kiedyś? – zapytał Jay, kiedy młodszy ze Ślizgonów stał przy drzwiach, z ręką na klamce.
-- Nie wiem – odparł Smok lekceważąco, sprawiając wrażenie, jakby zupełnie go to nie obchodziło.
A jednak poczuł dziwne zadowolenie, kiedy następnego dnia znów spotkał Jamesa, a nawet można zaryzykować stwierdzenie, że to zadowolenie nie osłabło ani odrobinę, przez kolejne pięć tygodni.
Wszystko to zaczęło toczyć się tak dziwacznym torem, że sam Draco pewnej pięknej, księżycowej nocy, leżąc w łóżku zapytywał siebie, czy to możliwe aby spotkał przyjaciela w samym środku wojny.
*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~
Tudududu!
Lumos!
To, że ten rozdział pojawił się tak szybko i jest (moim zdaniem), stosunkowo długi (6 stron w Wordzie, to nie nie byle co), to tylko i wyłącznie Wasza zasługa.
Pod ostatnim postem, w którym moja wena wręcz dogorywała pojawiły się tak miłe i dopingujące komentarze, że w oczach zakręciły się łzy, a wena gwałtownie wyzdrowiała.
Alexis Nott, La Tua Cantante, A. i M
ildredred - jesteście wspaniałe i to Wam dedykowany jest ten rozdział.
Cierpliwie poczekajcie na kolejny, a ja postaram się jak najszybciej coś napisać.
Pamiętajcie jednak, że komentarze bardzo mobilizują i automatycznie szybciej się pisze.
Miłego dnia!
Nox!
PS Liczę na szczere opinie odnoścnie Jamesa :)

6 komentarzy:

  1. Jaka miła niespodzianka! Cieszę się, że te marne wypociny, które potocznie nazywa się moim komentarzem działają na Ciebie motywująco i serdecznie dziękuję za dedykację :) Draco się zmienia, cóż nie dziwię się. Presja ciążąca na nim wprowadziłaby każdego przeciętnego nastolatka na skraj załamania nerwowego. Jednak jakoś nie może mi być przykro przez to jak potraktował Pansy. Czuję do niej ogromną niechęć i nic tego nie zmieni. Odnośnie Jamesa... Cóż dopiero go poznajemy, ale odnoszę nieodparte wrażenie, że jeszcze tutaj namiesza i tylko wydaje się taki niewinny.

    Mam nadzieję, że nie poczujesz się urażona, jeśli na końcu mojej skromnej formy wypowiedzi zaproszę Cię na bloga, na którym będę próbowała swoich sił w pisaniu (a może bardziej grafomanii) http://pozbawieni-jutra.blogspot.com . Mam nadzieję na otrzymanie od Ciebie szczerej opinii :)
    Pozdrawiam i dużo weny życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że nie było Miony, aczkolwiek kocham każde wcielenie Dracona w Ff i nie mówie Nie. W każdym bądź razie rozdział ciekawy. Bardzo fajnie opisałaś odczucia Dracona :3
    Jestem ciekawa co do Jamesa. Z pozoru cichy chłopak. Jednak czemu ciągle siedział pod ścianą i każdego unikał O.o
    Cieszę się bardzo, że mój komentarz dodał ci skrzydeł :)
    Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością ;)
    Pozdrawiam i weny zycze :*

    Jak nie byłaś u mnie to wpadnij. :)
    http://great-unknown-feeling.blogspot.com/
    Zależałoby mi na twojej opini ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Łoooo maj gosz.
    Czytam, czytam i jestem pod wrażeniem emocji, jakie przelałaś w Draco. Fajnie, że spiknął się z Jamesem, może nie będzie taki samotny.:D W ogóle ten James wydaje się być sympatyczny, taka dobra dusza.:D
    Dzięki za dedykację, kochana.:)

    Pozdrawiam,
    la_tua_cantante_

    OdpowiedzUsuń
  4. James jest intrygujący.
    Wydaje się takim... przewodnikiem.Miły, mądry, tajemniczy.
    No właśnie. Mam wrażenie, że on coś ukrywa. Nie mam pojęcia co.
    Obawiam się, iż to nie jest kryształowa postać. Ale...zobaczymy!
    Kochana, dziękuję serdecznie za dedykację!
    dodaj szybciutko nowy!
    I proszę, wpadnij do mnie i spojrzyj na rozdział 11- sporo się tam dzieje:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dracoo jak zawsze zajebisty ! :*
    A James no cóż co tu dużo mówić. :>
    Teraz już muszę kończyć ,ale obiecuje sobie ,iż od jutra czytam od 1 rozdziału !
    dramione-by-oblivate.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudowny rozdział! Porównanie włosów Hermiony do puszystej kuli, było świetne. A ich kłótnia na korytarzu to mistrzostwo! Jestem niczym... Na Boga! Jakbym ja to usłyszała to w depresję bym popadła.
    James Miller... Przyjaciel? CEmu nie.
    Bardzo posobał mi się rozdiał:)

    OdpowiedzUsuń

Każdy Twój komentarz będzie czymś na kształt Patronusa osłaniającego mnie przed utratą chęci. Czytasz = komentujesz. Pamiętaj o tym, inaczej dementorzy bez litości wyssają moją autorską duszę.

Sowa

Harry Potter - Delivery Owl