„Ciężko
jest dokonać trafnych wyborów,
kiedy wokół siebie budujemy mury z nierealnych nadziei,
a w naszych oknach na świat lśnią kraty pozorów… „
Draconowi Malfoyowi można
było zarzucić naprawdę bardzo wiele, jednak z całą pewnością w tym „bardzo
wiele” słomiany zapał się nie mieścił. Toteż bez względu na przeciwności zawsze
dążył do realizowania zamierzonych celów, a przypadek akt Panny Granger nie
stanowił od tej reguły odstępstwa.
Niedziele dla większości
uczniów były nudne, długie i właściwie niezwykle męczące. Jednak arystokrata
lubił niedziele, chociażby przez to że właśnie wtedy mógł pozostawać
niezauważony w swoich poczynaniach, a zniknięcia z pokoju wspólnego nie raziły
aż tak mocno.
Jak codziennie obudził się o
szóstej, blady i wycieńczony snami, dręczącymi go od chwili przyjęcia znaku.
Szara mgła zasnuwająca wszystko wokół i on – zagubiony, mały, nędzny, po omacku
usiłujący odnaleźć coś nieokreślonego, czego rozpaczliwie potrzebował. Taki był
ogólny schemat tych sennych widm. Żadnych goniących go potworów, żadnego
zielonego światła, ani spektakularnych wydarzeń – tylko niepewność,
prawdopodobnie milion razy gorsza od wszystkie innego.
Westchnął głęboko, szybkim
ruchem zdejmując barierę Silencio, którą co wieczór roztaczał wokół swego
łóżka, w obawie przed niekontrolowanymi krzykami. Przelotnie zlustrował równo
oddychających współlokatorów i ruszył do łazienki. Lodowaty prysznic i olejek
do kąpieli o ostrym, korzennym zapachu skutecznie go ocuciły. Stojąc przed
lustrem i zapinając rząd perłowych guzików intensywnie myślał, nad doborem
zaklęć, których powinien użyć by zamaskować ohydne cienie pod oczami i
przerzedzone włosy.
Pozory – od kilku miesięcy
prócz licznych, magicznych barier tą najcięższą była bariera pozorów, wznoszona
każdego dnia na nowo i tak skutecznie trzymająca bliskich mu ludzi na dystans.
Niektórzy mogliby uznać to za przejaw heroizmu, jednak prawda była taka, że
Malfoyem nie kierowały bynajmniej żadne, wyższe pobudki, niż zwykły egoizm.
Zazdrośnie bronił swego zadania, przed ingerencją z zewnątrz i nie dopuszczał
do siebie słów wypowiedzianych poprzedniego dnia przez Severusa.
Uzyskawszy satysfakcjonujący
efekt wyszedł z łazienki i zaklęciem odesłał poskładane rzeczy do szafki.
Dokładnie sprawdził czy nikt nie patrzy i dyskretnie wydobył spod poduszki pomniejszoną
księgę o naprawie czarnomagicznych przedmiotów. Nie większy niż znaczek
pocztowy tom wylądował w jego kieszeni, a on sam pospiesznie opuścił pokój.
We wspólnym salonie
Slytherinu widniały ślady po jakiejś większej, zabawie. Na stołach, półkach,
biurkach i właściwie gdzie popadnie zalegały resztki jedzenia, a z kosza na
śmieci praktycznie wylewały się puste butelki. Przewrócił teatralnie oczami i niezbyt
uważnie przestudiował gablotę ogłoszeń.
Nic szczególnego nie
przyciągnęło jego uwagi. „Kupię/Sprzedam”, „Udzielę korepetycji z...”, „Poszukiwany...”
i rozpiska aktywności na nadchodzący tydzień. Tak mniej więcej prezentowało się
szkolne życie Ślizgonów. Poukładani i porządni dbali by dom dobrze prosperował
wewnątrz, mimo niesnasek ze światem zewnętrznym.
Właśnie kiedy rozmyślał nad
swoim miejscem w tej grocie węży, przypomniał sobie że musi jak najszybciej
zjeść śniadanie i pójść do Pokoju Życzeń. Spotkanie Kręgu zbliżało się
nieuchronnie, a on właściwie nie był w stanie przedstawić jakiegokolwiek
raportu.
W jednej chwili poczuł się
słaby i bezbronny. Miał ochotę usiąść na kanapie i rozpłakać się rzewnie.
Odrzucił jednak te przejawy słabości i z wysoko uniesionym czołem opuścił
pomieszczenie.
Chłodne korytarze pogrążone
były w ciszy, a obrazy w ramach pochrapywały cicho. Leniwy, niedzielny poranek.
Wchodząc do Wielkiej Sali spodziewał się, że będzie jedynym rannym ptaszkiem,
jednak jak się okazało przy stole Gryffinforu siedziały już dwie osoby,
rozmawiając dość głośno.
Przechodząc dostrzegł
dziewczynę Weasley, która dziecinnym gestem opierała głowę w okolicach
obojczyka Granger. Starsza z dziewcząt powoli gładził jej plecy swoją drobną
dłonią i mówiła bardzo powoli, uspokajającym tonem.
Nie miał pojęcia dlaczego,
ale ten widok sprawił że jego serce zadrżało. Były blisko siebie, wspierały i
kiedy nic się nie układało mogły to komuś wyznać. Nawet jeżeli przez całą
resztę dnia grały kogoś innego, to będąc blisko siebie były całkowicie sobą. On
nie miał kogoś takiego. Dopiero teraz uderzyło go, jak bardzo był samotny.
Odrzucając ludzi czerpał satysfakcję z ranienia ich, nie przypuszczając
równocześnie że niszczy przy tym samego siebie.
Pogrążony w takich
rozmyślaniach nie zauważył, że stoi na przeciw dziewcząt z szeroko
rozdziawionymi ustami, wywiercając dziurę w pochylonej szlamie.
Ona jednak zauważyła.
Podniosła nieznacznie twarz, a w jej oczach zalśniły butne ogniki.
-- Odejdź
– usłyszał jej syknięcie w głowie.
Nie potrafił odejść, nie wiedząc czemu pozwolił nogom
pozostać wrośnięte w posadzkę.
--
Malfoy! Zmiataj!
Nie drgnął.
-- Proszę
cię...Potrzebuje mnie teraz. Zostaw – Jej ton
zmienił się diametralnie.
Cała złość wyparowała, a pozostała tylko pełna
rezygnacji rozpacz. Coś dziwacznie ścisnęło go w boku, kiedy tak patrzył w jej
brązowe oczy. Tyle emocji wirowało mu w głowie, zupełnie tym wszystkim
oszołomiony odwrócił się i odszedł.
Drzwi Wielkiej Sali zamknęły się bardzo cicho.
-- Hermiona? Coś się stało? – wychlipała Ginny przez
zatkany nos.
-- Nic, tylko...Na moment straciłam głowę – szepnęła bardziej
do siebie, mocniej obejmując przyjaciółkę.
***
Wzburzony. Był dosłownie wzburzony, idąc po schodach i
obwiniając cały świat za to co go spotyka. Nienawidził Granger jeszcze mocniej
niż kiedykolwiek. Nienawidził jej brązowych oczu, nienawidził kiedy wnikała mu
w głowę i mąciła, jak chciała, nienawidził tego że była taka dobra i
nieskalana, a najbardziej nienawidził jej za to, że pozwoliła mu usłyszeć, jak
go broni przed Potterem.
Warknął z frustracją, kiedy cholerne drzwi nie chciały
się pojawić.
-- Wpuszczaj! – wrzasnął nie myśląc, że ktoś może go
usłyszeć.
Kiedy wreszcie przed nim zmaterializowała się metalowa
klamka nacisnął ją bez zastanowienia i wszedł do środka. Szafka zniknięć
wyraźnie odcinała się od wszystkich innych zgromadzonych tu przedmiotów. Idąc
przez długi labirynt pomału wyzbywał się wszelkich, zbędnych emocji. Spotkanie
Kręgu ciążyło nad nim, skutecznie odpychając natrętną Granger od jego głowy.
Stając przed szafą zamknął oczy i uspokoił oddech.
-- Myśl o celu – wymamrotał, sięgając po różdżkę.
Seria obrazów przelatywała przed jego oczami...
Śmierciożercy wchodzący do niewielkiego
wnętrza...Demoniczny uśmiech ciotki Bellatrix...Snape...
-- Zostaw – Granger,
całkiem wyraźna wewnątrz szafki. Zamknięta bez wyjścia, sama.
-- Zostaw...
--
Odejdź! Wynocha z mojej głowy! To ty mnie zostaw! Nienawidzę cię! – krzyczał,
szarpiąc jasne włosy.
***
Schemat się powtarzał. Za każdym razem, kiedy usiłował
się skoncentrować coś burzyło jego postanowienia. Raz była to szlama, raz jego
matka a jeszcze innym razem Pansy.
Zrezygnowany opadł na stojące za nim krzesło, jakby
zapominając gdzie się znajduje. Złośliwy mebel momentalnie zareagował,
wyrzucając go prawie pod sufit, a następnie pozwalając dość boleśnie wylądować
w pojemniku, pełnym niezidentyfikowanej brei.
Z jego ust wydobył się stos zdecydowanie nie
przystojących szlachetnie urodzonemu chłopakowi przekleństw. W tamtej chwili
był bliski stwierdzenia, że była to najgorsza niedziela w jego życiu. Dość niezgrabnie
wypełzł z basenu, rad że nie udało mu się zgubić różdżki. Rozpoczął mozolny
proces osuszania, który jednak nie szedł zbyt dobrze.
-- Pieprzona maź. Niech no dostanę w swoje ręce tego,
kto zostawił tutaj do cholerne krzesło! – warczał wyciskając koszulę.
W tej chwili na podłogę wypadł kieszonkowy egzemplarz
księgi, zabranej rano z dormitorium. Dopiero teraz sobie o niej przypomniał.
Drżącymi rękami przebiegł po spisie treści, dostrzegając wreszcie to co najbardziej
go interesowało.
„Szafka zniknięć, strona 265” błyskawicznie
przekartkował wolumin, czując jak jego serce przyspiesza. Możliwe, że nareszcie
odnalazł receptę na wszystkie swoje problemy, że to już koniec tej męki!
Powoli jednak zaczynał się przyzwyczajać, że jego
życie jest pasmem zawodów, to było jak przeziębienie, powoli przekształcające
się w śmiertelną chorobę...
„Naprawa tzw Szafki Zniknięć jest niezwykle
skomplikowana, wymaga ogromnej samo mobilizacji i kunsztu w rzucaniu zaklęć.
Istnieje tylko jeden czarodziej, któremu udało się wynaleźć receptę na ten
potężny, magiczny artefakt. Andreas Lozinello spisał swe obserwacje i dołączył
do popularnego tomu pt. „ Czarna Magia – czyli jak posiąść potęgę” [...]”
Ze złością zatrzasnął lekturę. Że też musiał grać w tę
chorą grę i docierać do rozwiązania po niteczce.
Potarł zmęczone oczy odrzucił głowę do tyłu. Tracił
chęci, zapał, a panika niczym zdradziecka trucizna, bardzo powoli zaczynała
przenikać do jego krwioobiegu. Teraz dużo bardziej niż kiedykolwiek potrzebował
wsparcia, takiego jakim Gryfonka darzyła każdego z tych głupich lwów.
-- Wariuję – stwierdził, nieumiejętnie oczyszczając ubrania
i ruszając do wyjścia.
***
Minerva McGonnagal była nauczycielką, budzącą w
uczniach Slytherinu ambiwalentne uczucia. Mimo iż nieustannie z niej kpili, w
dormitoriach niemal mieszając z błotem, to zawsze odczuwali wobec niej jakiś
respekt. Potrafiła bez słowa uciszyć kilku dziesięcioosobową klasę, a niektóre
jej zagrania były iście Ślizgońskie. Prawdopodobnie skrywany podziw dodatkowo
by się powiększył, gdyby w obozie zielonych rozeszła się informacja, że podczas
przydziału Tiara poważnie rozważała jej umieszczenie w Slytherinie.
Dracon też poważał opiekunkę Gryffindoru, zwłaszcza za
liczne słowne potyczki między nią, a Snape’m. Bardzo często żartował razem z
Blaisem, że między tą dwójką istnieje namacalne, seksualne napięcie, skrzętnie
skrywane pod powłoką wrogości.
Kiedy tylko młody arystokrata napotkał na swojej
drodze szarą kotkę, wspomnienie powróciło, wywołując na jego twarzy nieznaczny
uśmieszek.
-- Panie Malfoy – powiedziała, już w swojej normalnej
postaci.
-- Dzień dobry, Pani Profesor – odparł niechętnie,
krzyżując ręce na piersi.
-- Dobrze się składa, że się spotykamy, bowiem miałam
zamiar cię znaleźć – zaczęła neutralnym tonem, choć jej twarz nie zwiastowała
przyjacielskiej pogawędki o wyniku ostatniego meczu Harpii.
-- Do usług Pani Profesor – przywołał swój tradycyjny,
ironiczny smirk.
Posłusznie powędrował za nią do gabinetu, w duchu
klnąc na czym świat stoi. Do czego to doszło, żeby codziennie lądować na dywaniku,
u innego nauczyciela.
-- Siadaj – wskazała mu krzesło, zaciskając usta w
wąską linię – Nie będę się bawić w zbędne ceregiele, tylko postawię sprawę
jasno.
-- Chodzi o oceny? – zapytał beznamiętnie.
-- Owszem. A konkretnie o ostatni, comiesięczny,
podsumowujący egzamin z Transmutacji – przywołała do siebie pergamin i
zamaszystym gestem podsunęła mu pod nos.
-- N? – zapytał, udając zaskoczenie – Byłem pewny, że
napisałem na T – uśmiechnął się słodko, z satysfakcją obserwując jej
ciemniejące oczy.
-- Radzę sobie nie żartować Panie Malfoy. Sprawa jest
poważna, tym bardziej iż akurat ten egzamin jest bardzo ważny. Transmutacja
jest przedmiotem obowiązkowym, a ponieważ wybrał pan dość minimalistyczną ilość
godzin poszerzonych to w ramach swego rodzaju kary będzie pan musiał wybrać
dodatkowy przedmiot – Wyłożyła przydługą mowę, nie pozwalając mu dojść do
słowa.
-- To absurdalne. Czemu skoro nie radzę sobie z
lekcjami które mam, jestem dodatkowo obarczany innymi?! – warknął lekko
poirytowany.
-- Radzę zmienić ton Panie Malfoy – wycedziła.
-- Przepraszam – burknął obrażony.
-- Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart to prestiżowa
placówka, która przygotowuje uczniów do odnalezienia swojego miejsca w dorosłej
rzeczywistości. Skoro Transmutacja nie idzie jak należy, dążymy do zapewnienia
Panu alternatywnego wyjścia z tej sytuacji.
-- Obawiam się, że nadal nie rozumiem – jego głos był
chłodny.
-- Wyjaśniam właśnie, że nawet bez transmutacji jest
pan w stanie znaleźć sobie pracę, jednak musi pan mieć inny, dodatkowy przedmiot
z określonej puli – w jej postawie wyraźni odbijała się furia.
-- Czemu mówi mi to Pani, a nie Profesor Snape?
-- Ponieważ jest zajęty, Czy zrozumiał Pan przekaz?
-- Co mam zrobić? – rzucił obojętnie.
-- Znaleźć DOBREGO korepetytora i zastanowić się nad
przedmiotem dodatkowym – objaśniła, mrużąc sokole oczy.
-- Wróżbiarstwo – odpowiedział szybko, wywołując tym
samym jest lodowaty śmiech.
-- Ależ nie. Wróżbiarstwa nie ma w puli – podała mu
rolkę pergaminu i wskazała drzwi – miłego dnia, Panie Malfoy.
***
Kiedy kilka godzin później relacjonował Blaisowi
przebieg rozmowy nadal dygotał z wściekłości. Kim ona była, żeby tak go
traktować? Donośnie postawił piona na polu i warknął cicho.
-- Uspokój się Draco. To stary punkt w regulaminie,
jeszcze z czasów Dippeta – mruknął czarnoskóry, ruszając swojego skoczka.
-- Idiotyczna szkoła – skwitował blondyn, drapiąc się
w głowę – wieża na B4.
Zabinni zacmokał zdegustowany.
-- Nie idzie ci Smoku. Goniec na B4 . Szach!
Malfoy rzucił mu spojrzenie spode łba i okrasił je
kilkoma przyjaznymi inwektywami.
-- Zdecydowanie zbyt dawno tego nie robiliśmy –
westchnął z lubością Włoch.
Chłopcy siedzieli na podłodze, w wieży astronomicznej
i cieszyli się samotnością. Ten dzień był tak tragiczny, że śmierciożerca
musiał się przed kimś wygadać. Jakby nie patrzeć był tylko człowiekiem.
-- Taak... – że też brunet musiał być takim świetnym
graczem – Królowa na D6 – zadecydował wreszcie.
Przeciwnik, jakby tylko na to czekał. Nie bawiąc się
we wstępy donośnie wykrzyknął.
-- Skoczek na A8. Szach i Mat! – uśmiechnął się ze
ślizgońską satysfakcją.
Dracon zachował kamienną twarz i przyjął porcję
szyderstw od kolegi.
-- Następnym razem cię zniszczę – zapowiedział
chowając różdżkę do kieszeni i patrząc na niebo – która godzina?
-- Piętnaście po siódmej – rzucił okiem na swój drogi
zegarek – Czemu pytasz? Wybierasz się gdzieś?
-- Nie twoja sprawa – odrzekł Malfoy, otrzepując szaty
z niewidzialnych pyłków – jego głos był pusty.
-- Dobra! Przepraszam, że śmiałem zapytać – syknął Blaise,
szybko wstając.
Był zły na przyjaciela, za to kim się stawał.
-- Mam swoje powody – szare tęczówki biły chłodem.
-- Wszystko ok? – zapytał miękko Zabinni, siląc się na
spokój.
-- Nie jestem słabym dzieckiem! – wrzasnął blondyn –
idę i nie wiem czy wrócę na noc. Tak wszystko OK – prychnął.
-- Słaby może nie jesteś ale jesteś moim przyjacielem –
stwierdził Ślizgon, ukrywając jak zabolały go słowa znajomego.
-- Nie baw się w rzewne bzdury. Nigdzie cię to nie
zaprowadzi – ruszył do archiwum Filcha nie odwracając się za siebie. Potrafił
sobie poradzić, bez litości innych.
Zgodnie z przewidywaniami kantorek był pusty, a drzwi
z łatwością ustąpiły przy jednym Alohomora.
Wnętrze było obskurne, małe i w większości zajęte przez gigantyczne szafki,
wypełnione starannie opisanymi aktówkami.
Przejechał palcem po rozpisce, jednak było to
bezcelowe.
- Accio akta
Granger – szepnął, a w jego kierunku przyleciała cieniutka teczka, z jej
imieniem i nazwiskiem.
Przewertował pobieżnie informacje o jej pochodzeniu,
przynależności...
-- Patronus, wydra – zaśmiał się głucho – kto by
pomyślał – kontynuował czytanie, wreszcie docierając do przewinień.
-- Nocne przechadzki, używanie magii na korytarzu,
kupowanie przedmiotów z Magicznych Dowcipów Weasleyów (a to ci heca!) –
wszystkie jej występki były równie nudne, co ona sama i Ślizgon właściwie
zwątpił, że odnajdzie tam cokolwiek interesującego, jednak w tym momencie
dostrzegł, że jedna kartka jest wyrwana.
Zaparło mu dech. Czyżby Gryfonka zrobiła coś na tyle
wstydliwego, by aż musieć to usunąć? Jego myśli zaczęły płynąć dziwnym torem,
kiedy z korytarza dobiegł głos Filcha.
-- Cholerne bachory, żadnego szacunku...Chodź, chodź
Pani Norris – mruczał, a jego żelazne podeszwy uderzały o parkiet.
W popłochu rzucił na biurko teczkę szatynki i
gorączkowo szukał jakiegoś miejsca schronienia. Niestety gabinet w najmniejszym
stopniu nie sprzyjał takim akcjom. Kiedy klamka poruszyła się pod ręką woźnego,
Draco wstrzymał oddech sądząc iż za chwilę wszystko się wyda, na zewnątrz
rozległ się przerażający huk. Potem seria kolejnych, nieco cichszych trzasków
zaczęła, jakby stopniowo się oddalać. Klamka wróciła na swoje miejsce, a pokrzykiwania
charłaka, ucichły.
Przerażony chłopak nie myśląc wiele wyskoczył na
korytarz, a pierwszym co zobaczył były wlepione w niego oczy Pani Norris.
Zaklął siarczyście i zaczął uciekać. Zwierzę podążało
za nim jak cień i udało mu się ją zgubić dopiero na jednych ze schodów. Pod
wpływem impulsu ukrył się w pierwszych napotkanych drzwiach. Jak się później
okazało – prowadzących do biblioteki.
Zaskoczony zamilkło, rozglądając się po pogrążonym w
ciemnościach pokoju. Kiedy tak spacerował między regałami, chcąc pozostać
niezauważonym drzwi skrzypnęły, a ktoś wszedł do pokoju. Arystokrata spiął
wszystkie mięśnie i wydobył różdżkę, sam nie wiedząc dlaczego czuł, że wydarzy
się coś złego.
-- Jest tu ktoś? – zachrypnięty szept doleciał do jego
uszu od strony drzwi.
-- Drętwota! – jasny
strumień przeleciał prze pokój odbijając się od tarczy przeciwnika.
Po chwili walka rozgorzała już na dobre. Co rusz uchylał
się od zaklęć i sam rzucał kolejne. Regały upadały, a on modlił się by nikogo
nie było w pobliżu. W pewnym momencie uderzył plecami w coś ciepłego,
przerażony wykonał zwrot i w tej samej chwili co intruz wypowiedział zaklęcie.
Ich różdżki wyleciały w powietrze, a oni sami odrzuceni siłą wylądowali na
twardym stole. O jego twarz otarły się miękkie kosmyki, a do nosa dotarł TEN
zapach...
-- Granger?! – krzyknął zaskoczony
-- Malfoy... – jęknęła cicho.
-- Czy ty mnie śledzisz? – zapytał, obejmując ją tak,
by uniemożliwić jej ucieczkę.
I właśnie wtedy w pokoju ktoś zapalił światło.
***
PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM, PRZEPRASZAM.
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, poza nadzieję że jeszcze ktoś pamięta, wróci i choć odrobinkę udobrucha się nowym, długim rozdziałem.
Już nigdy takiej długiej przerwy! NIGDY!
Nie przerywa się w takim momencie!!
OdpowiedzUsuń:)
Czekam i pozdrawiam,
HH
P.s. Życzę weny!!
genialne, jak zwykle!
OdpowiedzUsuńŚwietnie w takim momencie. Ale rozdział wspaniały. Trzymam kciuki aby wena dopisała.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie : Alexis Nott
http://great-unknown-feeling.blogspot.com
o nie, jak mogłaś przerwać w takim momencie? z zapartym tchem przeczytałam dzisiaj całą historię i jestem pod wrażeniem, naprawdę mi się podoba, czekam na więcej, mam nadzieję, że następny rozdział już wkrótce
OdpowiedzUsuńŚwietne! Razi mnie ten chłódn Dracona do Blaisa(bardzo sensowne zdanie). Przewinienia panny Granger? Ulalala! Wylądowali szemrane na stole? I ktoś zapalil światło? Musiał ich zastać w baaardzo ciekawej pozycji...
OdpowiedzUsuńGenialne! Całą historie przeczytałam w jeden dzień i czekam na więcej. :D
OdpowiedzUsuń