„Co sprawia, że człowiek
zaczyna nienawidzić sam siebie? Może tchórzostwo. Albo nieodłączny strach
przed popełnianiem błędów, przed robieniem nie tego, czego inni oczekują.”
***
McGonnagal była zmęczona i sfrustrowana.
Kiedy decydowała się opuścić ciepłą i wygodną kwaterę, dla kubka gorącej kawy
nie przypuszczała, że zawędruje aż do biblioteki. Gdyby tylko przewidziała co
się stanie nie ruszyłaby za dochodzącymi zza rogu wybuchami, a już z całą
pewnością nie zgodziłaby się pomóc Filchowi. Nie mogła jednak wiedzieć co się
stanie, dlatego też słysząc dobiegające z biblioteki odgłosy instynktownie
postanowiła to sprawdzić.
-- Niech no dostanę w swoje ręce tego
nocnego dowcipnisia - mruczała,
przelotnie poprawiając tiarę - już ja
zadbam, żeby ominęły go wszystkie uroki jesiennych dni.
Nie myślała o tym, że w tym momencie
zatrważająco upodabnia się do Snape'a było późno, a w perspektywie miała
poprawianie esejów siódmego roku. Energicznie nacisnęła klamkę i
rozświetliła ciemne pomieszczenie. Spodziewała się ujrzeć uczniów,
zakradających się do działu ksiąg zakazanych, albo przerażonego
pierwszoroczniaka, który zacząłby krzyczeć, że coś tu straszy. Właściwie
spodziewała się absolutnie wszystkiego z wyjątkiem tego, co ujrzała.
-- Proszę natychmiast podać swoje… - szeroko
otworzyła oczy – Panna Granger..Pan MALFOY?!
Poczuła, jak na jej policzki wpływa
rumieniec złości. Na masywnym stole, służącym uczniom do sporządzania notatek
leżał młody Malfoy, którego czoło bezpośrednio stykało się z czołem Gryfonki.
Jej ciemne loki zasłaniały twarz, ukrywając zdradliwe wypieki. Tymczasem ręce
Ślizgona spoczywały na jej talii z całej siły przyciskając do siebie. Nim
profesorka zdołała wyrazić, jak bardzo jest zniesmaczona i zawiedziona sytuacja
zmieniła się diametralnie.
Przyjaciółka Pottera błyskawicznie
wydobyła różdżkę i w mgnieniu oka stanęła wyprostowana naprzeciw swej opiekunki.
Minerwa miała wrażenie, że wyszeptała coś,
co brzmiało jak „pszprszam pani psr” jednak nie zdążyła się nad tym zastanowić,
bo jej umysłem zawładnął strumień magii.
-- Obliviate.
Bezwładne ciało nauczycielki osunęło się
na posadzkę, a zaskoczony Dracon wodził otępiałym wzrokiem od dziewczyny, do
kobiety.
-- Granger! – pisnął dużo wyższym głosem
niżby sobie życzył.
-- Zamknij się fretko – warknęła, podchodząc
bliżej niego – nic takiego by się nie stało, gdybyś nie wtykał nosa w nie swoje
sprawy. Dobrze ci radzę, zaprzestań wizyt w archiwum Filcha, albo bardzo gorzko
pożałujesz. Pomóż mi tu sprzątnąć, mamy tylko piętnaście minut. Potem wracaj do
swoich zatęchłych lochów i zapomnij o tym co się tu wydarzyło. Jeżeli
ktokolwiek się dowie… - zawiesiła głos, przytykając różdżkę do jego grdyki.
Sparaliżowany strachem sztywno kiwnął
głową. Nie potrafił wydobyć z siebie żadnego dźwięku, dopóki jego wzrok
ogniskował się na niebezpiecznie lśniących tęczówkach mugolaczki. W wątłym
świetle wypełniającym pomieszczenie mógł dostrzec zupełnie inną twarz
wychowanki domu Godryka. Było w niej coś zwierzęcego, co napawało go grozą.
Wiedział doskonale, że nie zawahałaby się wprowadzić groźby w życie, a to
skutecznie powstrzymywało go od docinek w jej kierunku.
Przez dłuższą chwilę lustrowała go,
szukając w jego bladej twarzy jakiekolwiek oznaki buntu. Nie doszukawszy się
niczego niepokojącego wykonała zwrot i kilkoma niewerbalnymi rozpoczęła
porządki. Blondyn bez słowa spełnił jej rozkaz. Kiedy wszystko wróciło do stanu
pierwotnego szatynka uklękła nad McGonnagal i przyłożyła różdżkę do jej skroni.
Po chwili wydobyła cieniutki strumień wspomnień, który lśnił nietypowym,
krwistym blaskiem.
-- Przywołaj jakąś buteleczkę. Szybko –
wycedziła chłodno.
-- Accio flakonik – mruknął, a już po
chwili w jego kierunku szybowała kryształowa fiolka, po eliksirze uspokajającym.
Granger bez słowa przyjęła naczynie i
napełniła je wspomnieniem.
-- Obliviate można zmienić wspomnienia,
ale nie da się ich całkowicie usunąć. Mogłaby sobie teoretycznie przypomnieć co
się tu wydarzyło. Dlatego też musiałam użyć…
-- Memoriosy – dokończył arystokrata,
patrząc w ścianę.
-- To gwarantuje, że nigdy nie wróci do
niej ta scena – stwierdziła Hermiona, wstając z podłogi.
-- To zaklęcie jest uznawane za
czarnomagiczne – zmrużył oczy.
-- Ale nie figuruje na liście czarnej
magii – wzruszyła ramionami, wyciągając w jego stronę jedyny dowód tego, co się
wydarzyło.
-- Po co mi to? – prychnął, chowając
różdżkę do kieszeni.
-- Trzeba to dobrze ukryć, a z naszej
dwójki to ty ostatnio częściej bywasz w pokoju przychodź-wychodź .
Jego mózg nie zdążył nawet przetrawić jej
słów. Kiedy w pełni zrozumiał co dokładnie powiedziała biblioteka prócz niego i
budzącej się profesorki była pusta. Dopiero na korytarzu odczuł w zaciśniętej
pięści ciężar buteleczki.
Zaraz po wejściu do dormitorium poczuł
przemożną chęć, żeby zapomnieć. Z pokoju wspólnego dochodziły nęcące odgłosy
zabawy, którą wcześniej ostentacyjnie zignorował. Przejechał dłonią po twarzy i
poprawił szatę. Kiedy podwijał mankiety miał już całkiem długą listę powodów,
dla których nie powinien tego robić. Jednak jak to często bywa jego zapał rósł
wprost proporcjonalnie do ilości przeciwwskazań. Kiedy wszedł do zatłoczonego
pomieszczenia, wypełnionego wątłym, zielonkawym światłem, a jego uszy
podrażniły donośne wybuchy śmiechu był już całkiem zdecydowany. Natychmiast u
jego boku pojawiła się ładna, szczupła dziewczyna (na oko kilka lat młodsza).
Uśmiechnęła się czarująco i kiwnęła głową w stronę prowizorycznego parkietu.
-- Jestem Astoria. Zatańczysz?
Zamiast odpowiedzieć po prostu mocno ją
objął i wciągnął w tłum wirujących ciał.
Bolała go głowa i nogi, oczy szczypały a
zapach potu drażnił nos. Czuł się zmęczony i wymięty, jednak to wszystko bardzo
mocno zaabsorbowało jego umysł. Nagle niemyślenie o wydarzeniach z biblioteki
stało się łatwe.
(Astoria ma ładny uśmiech – pomyślał kiedy
po raz kolejny ktoś przypadkiem go potrącił.)
Tak więc tańczył do samego rana,
czerpiąc z tego niemal masochistyczną satysfakcję.
Mgła. Gęsta, jak mleko i
nieprzenikniona. Stoisz tam zupełnie sam i czujesz, jak mięśnie napinają się w
ostatnim odruchu desperacji. Wiesz co człowiek poznaje w takich chwilach? Oh,
Draco nie rób tej zdezorientowanej miny. Oboje doskonale wiemy, prawda?
Draco, poznaj bestię. Od
dzisiaj będzie ci towarzyszyć w twojej misji. Pomoże ci zatracić ludzkie cechu
i wyzbyć się skrupułów. Bo wiesz Draco, takie sumienie to jednak okropnie
uciążliwa sprawa. Blade twarze zabitych, skazanych, dręczonych (ofiar, nie
oszukujmy się), krążące po powierzchni twojej świadomości. To zbędne i
niewygodne. Tak więc Draco poznaj bestię i radzę ci się z nią zaprzyjaźnić,
myślę że będziecie świetnymi kompanami.
Chyba lepiej iść z nią na
obiad niż się nim z stać? Może w przyszłym tygodniu zaprosimy Lucjusza, co
powiesz?
-- Draco!
Błyskawicznie poderwał się do
pozycji stojącej i rozejrzał w poszukiwaniu różdżki, spanikował nie mogąc jej
zlokalizować.
-- Tego szukasz? – rozbrzmiał
głos, gdzieś z poziomu jego stóp.
Na podłodze leżała Astoria,
on sam tymczasem stał nad nią, ze zmierzwionymi włosami i w wymiętej szacie.
Przez moment zastanawiał się co się stało. Dopiero po chwili wróciły
wspomnienia wczorajszej nocy i dzikiej zabawy do samego rana. Tak bardzo nie
chciał przerwać transu, że w końcu oboje zmęczeni tańcem, gorącem i (w
przypadku Astorii), alkoholem upadli na parkiet i zasnęli jak dzieci. Teraz
kiedy myślał o tym wszystkim miał ochotę uderzyć głową w ścianę i po prostu w
nią wsiąknąć. Już widział te plotki, które prawdopodobnie w tym momencie
zaczynały krążyć po dormitoriach.
-- Oddaj mi to – westchnął,
bez cienia złośliwości.
-- A co będę z tego miała? –
próbowała się droczyć, jednak Ślizgon był zbyt zmęczony, zdruzgotany i zły by
móc się w coś takiego bawić.
-- Nic. Równie dobrze możesz
ją zatrzymać, mam to gdzieś – syknął, ruszając w stronę drzwi.
-- Gdzie idziesz?! –
zawołała, truchtając za nim.
-- Muszę się wykąpać. O
widzę, że zmądrzałaś – dodał, wyrywając zaskoczonej Greengrass różdżkę.
-- Ale Draco! – krzyknęła,
wstrząśnięta.
-- Zapytaj Pansy, kim jestem
– rzucił przez ramię, opuszczając lochy.
Gdyby dziewczyna była w tym
momencie mniej rozkojarzona, zauważyłaby jak gorzkie były to słowa.
Draco tymczasem szybko
przemykał w cieniu, chcąc jak najszybciej zabarykadować się w łazience
prefektów. Nie miał pojęcia, czemu zawdzięcza ten tytuł, jednak ostatnio
zdecydowanie zbyt mało robił by „nadużyć” odznaki. Ciepła woda chlusnęła w jego
nagie plecy, wywołując dreszcz rozkoszy. Poczuł jak całe napięcie wypełniające
jego mięśnie, odpływa. Szybko namydlił ciało, słysząc że ktoś próbuje wejść.
Normalnie wcale by się nie śpieszył, tylko po to żeby zrobić komuś na złość,
jednak ten poranek był dla niego ciężki. Na myśl o wszystkim co miał w planach
zrobiło mu się niemal niedobrze. Zgrabnie dokończył toaletę i wyskoczył z
basenu. Kilka podstawowych zaklęć wystarczyło, żeby mógł naciągnąć na siebie
świeże szaty (zabrane w pośpiechu z pokoju) i jak nowo narodzony wymaszerować z
pomieszczenia. Na korytarzu czekała na niego jednak pewna niespodzianka.
-- Pogrążyłeś się chłopcze –
nonszalancki ton Severusa był postrachem całego Hogwartu, jego chrześniak
jednak pozostawał na niego całkowicie odpory, co też pozwoliło mu wychodzić z
twarzą z wielu konfliktów.
-- Jeżeli chodzi o
transmutację… - zaczął beznamiętnie.
-- Lista przedmiotów do
wyboru – przerwał mu profesor, wyciągając w jego kierunku rolkę pergaminu –
pozwoliłem sobie nanieść pewne sugestie i uwzględniając twój brak zdecydowania
złożyć oficjalne podanie o przyjęcie cię do grupy runów…- jego twarz rozjaśnił
potworny grymas.
-- Nie miałeś prawa! –
wrzasnął wściekły Malfoy.
-- Wniosek rozpatrzono
pozytywnie – dokończył spokojnie opiekun Slytherinu.
-- Nie wyrażę zgody –
skrzyżował ręce na piersi.
-- Za późno. Na liście
korepetytorów z zakresu obejmującego transmutację na twoim poziomie była
dostępna tylko jedna osoba…- mężczyzna wyglądał, jakby czerpał z załamywania
młodego arystokraty głęboką przyjemność.
-- Niejaka Panna Astoria
Greengrass będzie się z tobą spotykać, o ile osobiście się do niej zwrócisz.
Współpracuj, a może wyciągnie cię z tego bagna – dokończył, odwracając się na
pięcie.
-- Nienawidzę cię! – warknął,
w kierunku jego pleców.
-- Szkoda. Na dzisiejszym
spotkaniu kręgu raczej wolałbyś mieć moje wsparcie.
Zniknął. Dracon poczuł, jak
kontury się zamazują. Złość i furia wypełniały go całego.
Draco…Poznaj bestię.
Mimo licznych głębokich wdechów i wydechów
furia skutecznie objęła kontrolę nad jego ciałem. Mroczny Znak piekł żywym
ogniem i Ślizgon doskonale zdawał sobie sprawę, że lada moment może zrobić coś
co zniweczy wszystkie jego działania. Oczami wyobraźni widział jak stoi przed
obliczem Voldemorta i cierpliwie tłumaczy, że spaprał misję, bo nagle zaczęło
mu odwalać i całkiem bez powodu odpłynął. Potrzebował pomocy...potrzebował
Millera. Kiedy szedł do pokoju życzeń modlił się by zastać tam chłopaka. Jego
twarz przybrała oliwkowy odcień, a włosy tkwiły w nieładzie. Malfoy ze swoim
szpiczastym podbródkiem i wystającymi kośćmi policzkowymi nie należał do tej
grupy chłopaków, którym cienie pod oczami dodają uroku. Właściwie wyglądał jak
zjawa i każdy uczeń, którego mijał spoglądał na niego z jawnym
niepokojem. Nie to jednak było istotne. Starał się opanować i nie rzucić
na nikogo, równocześnie irytująco powoli brnąc na trzecie piętro. Kiedy stał
przed pustym murem i oczekiwał na pojawienie się drzwi, jego dłonie drżały.
-- James?! – usiłował krzyknąć, ale z jego
gardła wydarł się jedynie cichy szept.
-- Tu jestem – dobiegł go monotonny głos,
gdzieś zza gigantycznej sterty koców, w barwach Hufflepufu.
Zataczając się lekko dobrnął do miejsca, w
którym siedział blondyn. Jego płowe włosy łagodnym łukiem omijały brwi, by
finezyjnie opaść aż do linii ucha. Siedział na ziemi, opierając brodę o szarą
gitarę. Widząc przyjaciela ledwo widoczny uśmiech zniknął na stałe, ustępując
miejsca przerażeniu.
-- Draco! Co się stało? – poderwał się na
równe nogi i podbiegł do przyjaciela.
Jego błękitne oczy emanowały troską i
strachem, jednak Malfoy dostrzegł w nich równie dużą dawkę litości.
Być może wcale jej tam nie było, ale on –
dziedzic fortuny, najmłodszy sługa Voldemorta nie oczekiwał litości od nikogo.
-- Przestań! – warknął i z całej siły pchnął
towarzysza.
-- Ale Draco…musisz mi powiedzieć o co
chodzi – nie dawał za wygraną, zbliżając się do niego z otwartymi ramionami.
-- Powiedziałem przecież, żebyś przestał –
wrzasnął, a jego blada dłoń wylądowała na policzku Millera.
Nastolatek zatoczył się, podpierając o
jakieś krzesło, byle tylko nie upaść. Z jego dłoni wypadło coś, co przypominało
kolorowe płatki i z brzdękiem rozsypało się po podłodze. Nastała cisza.
Malfoy powoli odzyskiwał zmysły, a furia
opuszczała jego głowę. Był przerażony i wściekły na siebie, Jamesa i cały
świat. Dopiero po chwili dokładnie dotarło do niego co zrobił. Z przerażeniem
wpatrywał się w plecy pochylonego Ślizgona, który usiłował dotknąć uszkodzonego
policzka.
Kiedy opuszkiem palca musnął bolące
miejsce, z jego ust wypłynął zwierzęcy skowyt.
-- James… - szepnął arystokrata, powoli
podchodząc do przyjaciela – ja…o Merlinie…przepraszam – czuł wyraźnie łzy
napływające mu do oczu, kiedy kładł dłoń na szczupłym ramieniu Millera.
Starszy z chłopaków momentalnie zareagował
na niespodziewany dotyk, gwałtownie się odwrócił a jego oczy zmieniły barwę z
niebieskiej na żółtą.
Dracon zastygł w bezruchu. Poczuł, że w
głowie wiruje mu od nadmiaru wrażeń. Powoli osunął się na podłogę.
-- Przepraszam – wyjąkał, patrząc na
ognistą plamę na twarzy kompana.
James zdążył już powrócić do swojej pasywnej
postawy i teraz patrzył na Malfoya ze smutnym grymasem.
-- To ja przepraszam…przywykłem już że
ludzie wyładowują na mnie swoją złość. Czasami człowiek potrzebuje kogoś
zranić, chyba wolę jak robisz to mi, niż sobie samemu – ostatni raz potarł
twarz i westchnął.
Dracon był wstrząśnięty słowami
przyjaciela, nagle poczuł się jak ostatnia świnia.
-- Nie chciałem cię zranić – wyznał cicho,
a było w tych słowach tyle dramatyzmu, że w oczach Jamesa zalśniły łzy.
Nim młody Śmierciożerca zdążył choćby
pomyśleć nad kolejnymi słowami wątłe ciało niedawnej ofiary przylgnęło do niego
z całą siła, zaciskając ramiona wokół niego. Właściciel platynowych włosów
zesztywniał. Nie przywykł do przytulania osoby tej samej płci, nawet zaczepki
Blaise’a nigdy nie były aż tak odważne. Po chwili jednak doszedł do wniosku, że
może to jest to czego potrzebuje. Niezręcznie objął Millera i pozwolił mu
oprzeć brodę o swoje ramię.
-- Eee…coś ci się rozsypało, kiedy ja…no
wiesz – wydukał, kiedy sytuacja zaczęła się robić niezręczna.
-- Ah, moje kostki – puścił Malfoya i
zaczął zbierać rozrzucone zguby.
-- Do czego to właściwie służy? – zapytał,
przyłączając się do poszukiwań.
James spojrzał na niego, jak na ostatniego
idiotę.
-- Nie wiesz do czego służą gitarowe
kostki? – widząc zawstydzenie Malfoya uśmiechnął się delikatnie – no tak,
jesteś z czystej arystokracji. To taki mugolski wynalazek. Szarpie się nimi
struny gitary, żeby nie ranić palców.
-- Wszystkimi na raz?!
Tym razem po komnacie rozszedł się
perlisty śmiech młodego muzyka.
-- Jedną. Chwyta się ją…o tak i
pociąga..tak – zgrabnie przyciągnął do siebie instrument i zaprezentował użycie
kostki.
-- Skoro używasz tylko jednej to po co ci
ich aż tyle? – obrzucił dość spory stos kostek, krytycznym spojrzeniem.
-- Używam wszystkich, ale nie na raz.
Każda kostka to inna historia – wyjaśnił – tę znalazłem kiedy na dwa tygodnie
zwiałem z domu, żeby wybrać się na festiwal rockowy – położył na dłoni Draco
przeźroczystą, fioletową kostkę – tę z kolei dostałem od ciotki, kiedy tiara przydzieliła
mnie do Slytherinu – tym razem wskazał na zieloną kostkę, po której pełzał
zaczarowany, srebrny wąż.
Kiedy młodzieniec snuł opowieść o poszczególnych
przedmiotach na jego ustach kwitł szeroki uśmiech. W każdej głosce słychać było
niesamowitą pasję i miłość. Malfoy wprost nie mógł się na niego napatrzeć.
-- A ta? – zapytał, wskazując na plaster,
z którego spozierał piękny wilk, o wielkich złocistych oczach.
-- Ta nie ma żadnej, szczególnej historii –
powiedział odrobinę zbyt szybko i wcisnął nieszczęsną pamiątkę do kieszeni.
Kiedy wyciągnął rękę by ją zabrać drugi
Ślizgon dostrzegł na jego ręce nietypową bliznę.
-- Co ci się stało? – zapytał, chcąc
ponownie podciągnąć rękaw szaty chłopaka.
-- Poparzyłem się jakimś eliksirem. Nie
ważne – gwałtownie wstał i otrzepał spodnie – chyba musisz już iść, dzisiaj
masz zdaje się zebranie kręgu.
Oszołomiony szybką zmianą tematu Malfoy
apatycznie skinął głową i patrzył, jak James zbiera swoje rzeczy.
-- Każda kostka to inna historia… -
powiedział powoli, myśląc o wszystkim co dziś usłyszał.
-- Yhm…a zarazem wszystkie razem tworzą
jedną historię. Historię mojego życia – uniósł swoje jasne oczy na arystokratę
(przecież to nie możliwe, żeby kiedykolwiek były żółte – pomyślał Draco),
uśmiechając się niewyraźnie.
-- Chyba już pójdę – stwierdził.
-- Chyba już czas – odparł Miller.
-- Eee Jay?
-- Tak Draco?
-- Ja…no…
-- Źle się czujesz?
-- Tak. Znaczy nie. Nie o to chodzi…
-- Więc o co?
-- Dziękuję.
-- Za co?
-- Że kiedy przychodzę tu do ciebie…ty tu
jesteś.
-- Takie jest moje zadanie, Draco. A teraz
idź, bo się spóźnisz.
Blondyn odetchnął głęboko i szybko wyszedł
z pokoju. Kiedy na korytarzu minął go Severus cały dobry humor wyparował,
zastąpiony irracjonalnym strachem.
-- Draco! Mam wiadomość od twojego ojca.
Kazał przekazać, że kupił ci w Hogsmade jakiś garnek – powiedział tak cicho, by
nikt go nie usłyszał.
No tak – stwierdził Dracon. Szyfr nie
zawsze załatwia sprawę.
-- Podziękuję mu OSOBIŚCIE. Listownie –
odparł wyniośle.
Profesor nie skomentował protekcjonalnego
tonu i czym prędzej zniknął za rogiem. Po drodze do lochów chłopak zatrzymał
się przed mosiężnym lustrem, czując jak strach wywołuje gigantyczną gulę, w
jego gardle.
-- Hogsmade, garnek. To tylko krótka
podróż Świstoklikiem, a potem spotkanie i po sprawie – mimo iż chciał być
niewzruszony, jego głos się łamał.
Oj
Draco…Bestia nie byłaby zadowolona.
***
Szkoła mnie wykańcza, ale dokończę to. Obiecałam to sobie. Z przerwami, ale będę pisać, dopóki choc jedna osoba będzie czytać. Wena i plan jest. Trzymajcie kciuki.
I przepraszam, że zmusiłam Was do czekania
świetne :) wybacz, że tak krótko, ale brak czasu
OdpowiedzUsuńWspaniale. Nie mam siły pisać więcej bo nawet jak bym chciala to nie mogłabym. Nie mam sil. Godzina robi swoje. Wspaniałe i czekam na więcej. Ceny j czasu przede wszystkim :)
OdpowiedzUsuńTrzeba mieć ,,psychę'', by zaczarować nauczycielkę! Nieźle, to trochę w stylu Mionki. Czekam na resztę i uważaj na błędy :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie
http://precious-fondness.blogspot.com/
Już nie ma?! Porzuciła nas :((!
OdpowiedzUsuńWRACAJ PROSZE! :'((((((
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wszystkie dotychczasowe rozdziały. Jestem pod wrażeniem tego opowiadania. Ciekawa historia, opowiedziana w niezwykły sposób. Fajnie, że w dużej części opierasz się na wydarzeniach z książki (chociażby niektóre dialogi). Rzadko spotykam tego typu historie.
OdpowiedzUsuńMimo długiej przerwy od ostatniego posta od tej pory będę u często zaglądać z nadzieją na kontynuację Twojego opowiadania.
Pozdrawiam,
Invisible.